Artykuły

Scena i życie codzienne

Rejestr wystawień utworów Karola Wojtyły w teatrach polskich wydłuża się. Każda premiera jest nowym zdarzeniem życia teatralnego, a niekiedy także wydarzeniem - choćby w skali tych niedużych społeczności, które pozostają w zasięgu oddziaływania poszczególnych scen. Ale bywają inscenizacje, które uzyskują - jakże zresztą płynną, jak subiektywnie pojmowaną - granicę sukcesu artystycznego; do nich zaliczam np. inscenizację sztuki "Brat naszego Boga" w teatrze płockim.

Tam również, w Płocku, uświadomiłem sobie, że ten nasz nowy-nienowy dramaturg spowodował nie lada zamieszanie w teatrach i na widowniach, a skutek tego jest taki, że stoimy oto wobec zjawiska, które warto, ba!, należy pilnie obserwować: ono bowiem jest ono zachodzi i ma swoje osobliwe implikacje - tak pozytywne, jak też czasem ujemne.

W jednym z dzienników w jednym z większych naszych miast ukazała się elegancka wprawdzie, ale w treści krytyczna recenzja sztuki "Przed sklepem jubilera". Teatr poczuł się dotknięty i skreślił krytyka z listy zapraszanych na premiery. Dlaczego poczuł się tak dotknięty? Dlaczego postanowił "skreślić" recenzenta? Oto pierwszy 2 brzegu sygnał owych implikacji - raczej chyba przykry, skoro z negatywnego gestu teatru można teraz dedukować bieg procesów myślowych, niezbyt pochlebnych dla jego kierownictwa.

Mojej oceny zachowania tego teatru nie zmieni nawet fakt, że dla każdej tego typu reakcji możemy znaleźć obficie w kronikach naszego życia teatralnego rozmieszczone odpowiedniki i precedensy. Dlatego zakaz pisania dobrze i zakaz pisania źle o tym lub innym autorze nie jest czymś nowym lub niezwykłym, gorzej tylko, że reaktywuje się obecnie tę praktykę (czyli, w tym wypadku zakaz pisania źle) niejako na koszt autora, który mógłby sobie tego wcale nie życzyć.

W Płocku wspominałem często, szczególnie podczas drugiej części przedstawienia. Kazimierza Brauna jako autora "Teatru wspólnoty" i w pewnym sensie apostoła takiej intensyfikacji teatralnego przeżycia i doznania, która jednoczyłaby aktora i widza aż do granic zamiany ról. Ten jakiś dziwny sten udało się bowiem osiągnąć inscenizatorowi "Brata naszego Boga", Andrzejowi M. Marczewskiemu: spektakl od pierwszej, jeszcze "teatralnej" sceny zmierzał stopniowi, lecz konsekwentnie do odrzucenia teatralności. Wszystkie zastosowane środki wyrazu aktorskiego, wszystkie reguły ruchu i narzędzia ekspresji scenograficznej i muzycznej służyły przemianie przedstawianego w przeżyte i doświadczone razem z Widzem. Pad koniec przedstawienia stałem się świadkiem przemiany widowni we wspólnotę obrzędową, wspólnotę poddaną silnemu oddziaływaniu jakby jakiejś wielkiej emocji czy magii, nieśmiałą i pokorną, niezdolną nawet powstać z krzeseł, by udać się do szatni.

Myślę, że właśnie dlatego i przez to dramaturg Karol Wojtyła nie zjawia się w statystykach jako jeszcze jeden potencjalny rywal Fredry czy Słowackiego. Wchodzi on do repertuaru jakby nieco inaczej, na innej trochę zasadzie. Zapytajmy tylko, czy jest to zasada odpowiednia do natury przybytku, którego domeną jest (a przynajmniej powinna być) sztuka i który domeny tej pilnował dosyć rygorystycznie od dobrych stu lat?

Naturalnie, wejście to - tak specyficzne i odmienne - zapewnia autorowi "Brata naszego Boga" jedynie ten teatr, który nie zadowoli się skromną fakturą dramaturgiczną jego dziel, który przykrywa ją i niejako rozszerza, wzbogacając własnymi możliwościami ekspresji pozasłownej, łącznie z kreacją obrzędu. Co jednak począć, skoro postępują tak niemal wszyscy reżyserzy, tyle że jeden czyni to lepiej, drugi gorzej? W "obrzędowych" spektaklach Kazimierza Dejmka teatralna stylizacja tworzywa była tak silna i wyrazista, że widz nie doznawał wątpliwości i wiedział zawsze, gdzie się znajduje. Na spektaklach sztuk Karola Wojtyły nie zawsze tak bywa.

Nieatrakcyjne dramaturgicznie utwory sceniczne Karola Wojtyły wnoszą do teatru na powrót problematykę znaną, czechowowską i ibsenowską, inaczej wszakże "postawioną" i wysłowioną inaczej, w innym języku, a także inaczej argumentowaną i rozwijaną. W sposobie eksplikacji problematyki dominuje dyskurs epicki, miejscami liryczny, jest w niej ton rozumiejący, łagodny, miękki, będący wyrazem skupienia na istocie przesiania moralnego, które z samej swej natury powinno "przebijać się" społecznie nie silą siły, lecz silą oddziaływania szlachetnego wzoru. W rezultacie (i wbrew pozorom) jest np. w przesianiu etycznym "Brata naszego Boga" więcej momentów wspólnych z etyką ateusza Kotarbińskiego niż z etyką tego infułata współczesnego, który niedawno obudził swym kazaniem groźne widmo rozpolitykowanego klerykalizmu. Krótko mówiąc: jak boję się biskupa Tokarczuka, tak bynajmniej nie lękam się autora sztuki o bracie Albercie. To jest ten jeden wymiar zjawiska repertuarowego, o którym mówię. Ale są jeszcze inne, nader frapujące.

W prasie zachodniej, na ogół - jak wiadomo - laickiej, czytałem wiele zgryźliwych, by nie rzec - ironicznych uwag o dramaturgii Karola Wojtyły: znaleziono oto slaby punkt wyniesionego do wysokich godności człowieka i oświetlono go należycie. Było w tym wiele widocznej małostkowości. Ale - i sporo racji. Tylko że te racje nie zgadzają się jakoś z recepcją, przynajmniej na polskich widowniach. Te bowiem lubią, a niekiedy i pragną kierować się w swych wyborach motywami niekoniecznie artystycznymi. Krótko mówiąc: gdyby autorem którejś z interesujących nas tu sztuk byt, powiedzmy, Ludomir F. Kowalski, ich rezonans równałby się rezonansowi przeciętnej polskiej nowiny dramatycznej, czyli - byłby nikły. Podobnie do widowni motywują się decyzje kierowników artystycznych i wybory reżyserów, przy czym ci pierwsi są dodatkowo w szczególnie delikatnej sytuacji: nieliczne teatry, które jeszcze nie wystawiły żadnej ze sztuk, mocno teraz uginają się pod naporem oczekiwań.

Wszelako kryje się tu i aspekt nader pozytywny całego zjawiska: mianowicie propozycja. Pokazuje się oto, że w pobliżu teatru znajdują się obszary oddziaływań zapomniane. Dlatego paradoksalną nazwałbym sytuację, w której obecność Karola Wojtyły na scenie budzi nagle pozostałą dramaturgię polską i skłania ją do skupienia się na tak bardzo dziś deficytowych tematach, objętych ogólnie pojęciem kwestii moralności współczesnego człowieka. Byłby to wtedy teren ostrych i ciekawych rywalizacji, także światopoglądowych, a tego nam wciąż brakuje - na forach sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji