Artykuły

Chlestakow w kagańcu

Ogromna mysia cela, na środku fotel, w nim śpiący Horodniczy. Za chwilę spod fotela wypełzną jakieś koszmarne zjawy, dołączą do nich te zza kulis i zaczną się przewalać przez głowę (podświadomość) bohatera. Wszystko jest od początku jasne, proste tyle tylko że... dziwne.

"Rewizor" obrósł w legendę i konwencję. Genialna tragikomedia nęciła reżyserów niezbadaną głębią i zagadkowością, dawała i daje okazję do popisów krytykom. Jakby tu jeszcze "odczytać" klasyka? Co by tam jeszcze odkryć, jakie dopisać konteksty? Esteci się bawią, publiczność też by chciała, ale nie zawsze może.

Bogdan Augustyniak postanowił udowodnić, że stać go na eksperyment, który kieleckiego widza zaszokuje. Cel zastał osiągnięty jeśli ktoś widział "Rewizora" kilka czy kilkanaście razy, ten kielecki będzie dla niego nad wyraz interesującą ciekawostką. Istotnie, forma teatralna tego spektaklu jest fascynująca, intrygująca, atakująca wyobraźnię. Zastosowana do innego autora, oddałaby mu ogromną przysługę. Gogol, gdyby żył, czułby się chyba jednak okradziony. Z czego?

Kiedy w finale padają legendarne słowa: - "Z kogo się śmiejecie"? na sali panuje cisza wynikająca z poczucia ulgi, że Horodniczy już się zbudził i będzie sobie musiał poradzić z rewizorem. Twórcy przedstawienia odebrali Gogolowi śmiech i grozę, widzowi zaś szansę mądrej, wesołej, okrutnej zarazem zabawy. Wyręczono go we wszystkim: w myśleniu i w reakcjach. Nie ma galerii typów, nie ma kalejdoskopowych sytuacji. Są marionetki i kukły, pieski i (tu już reżyser wyraźnie przesadził) - świńskie ryje.

Kielecki "Rewizor" jest pantomimą, w której niepotrzebnie zaplątał się okrojony (to nie przesada) tekst. Libretto jest aż nadto dobrze znane, ekscytujmy się zatem teatrem i tylko teatrem. Może przyszłoby mniej widzów, ale nie czuliby niedosytu.

Najciekawsze jest to, że nikt chyba nie odważy się powiedzieć, że jest to przedstawienie nieudane. Tylko dlaczego ofiara eksperymentu padła ta wspaniała komedia? Dlaczego odebrano nam - widzom okazję do śledzenia ewolucji śmiesznych, czasem groźnych, w gruncie rzeczy jednak sympatycznych głupców? Ich metamorfozy, błyskawiczne w zależności od sytuacji przemiany, człowiecza pełnokrwistość stanowią wymarzoną szansę dla aktorów. Tu nie mają żadnej: wszyscy są skundleni, szarzy, napędzani siłą zewnętrzną. Tracą indywidualność, grają tak jak ich ustawiono. Notabene Bohdan Głuszczak - jeden z najwybitniejszych współcześnie specjalistów od pantomimy, wykonał swoje zadanie chlubnie.

Czy można mieć pretensje do reżysera, że łamie konwencje i nawyki estetyczne, że - posługując się może nie nowatorską, ale artystycznie płodną konwencją snu - postanowił dokonać interpretacji klasyka "od wewnątrz", inscenizując strumień podświadomości, wydobywając podteksty sztuki? Nie można. Ale esy istotnie tak się dzieje? Czy nie nastąpiło coś wręcz odwrotnego? Niuanse psychologiczne zostały aż nadto natrętnie (dla niektórych wręcz wulgarnie) uproszczone, niedomówienia - wyłożone niemal naturalistycznie. Wystarczy odwołać się do sceny "umizgów" Chlestakowa do Horodniczyny i jej córki. Przykłady można by mnożyć.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Bogdan Augustyniak wpisał się na listę niebanalnych interpretatorów Gogola. Czy jest to dla niego wystarczająca satysfakcja? I czy ryzyko w tym teatrze i przy tej widowni nie przyniesie skutków przykrych przede wszystkim dla aktorów, o których trudno tu cokolwiek napisać, tak są do siebie podobni, z wyjątkiem Sławomira Hollanda (Chlestakow) i Edwarda Kusztala (Horodniczy)?

Cokolwiek by jednak powiedzieć, teatr, który po "Romansie z wodewilu" wystawia takiego "Rewizora", jest teatrem niebanalnym. Nie śmiem sugerować widzom, żeby to wzięli pod uwagę po obejrzeniu przedstawienia. Skoro zaś mowa o walorach inscenizacyjnych, scenograf Adam Kilian dokonał czegoś, czego na tej scenie nigdy jeszcze nie było. Surowość wnętrza, ograniczenie rekwizytów do fotela i łóżka na kółkach, a nade wszystko olśniewający w tej szarości kolorowy obraz Horodniczego jako generała na tronie, stanowić mogą wzorzec prostoty i wyrafinowanego smaku. Podobnie potraktował swe zadanie Andrzej Fronczak, którego muzyka (zaskakująco trafne cytaty z Mosorgskiego) wydaje się idealnie komponować z zamysłem reżysera i scenografa.

W sumie kolejną premierę w kieleckim teatrze trzeba nie tyle przeczekać, co koniecznie obejrzeć, a Gogola poczytać sobie spokojnie w domu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji