Artykuły

Aktorskie dole i niedole w krzywym zwierciadle

"Trema" Davida Frencha w reż. Johna Weisgerbera w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

Teatr w teatrze, teatr od kuchni, teatr za kulisami i w garderobie. W nim aktorzy - słabi, targani różnymi uczuciami, niepewni swych umiejętności, zżerani przez tremę, czasem genialni, pracowici, często niedoskonali w swym rzemiośle, roszczeniowi i pretensjonalni. W stołecznym Teatrze Komedia podglądamy artystów w czasie prób, w ich prywatności.

"Trema" Davida Frencha, zmarłego w 2010 kanadyjskiego pisarza, napisana prawie czterdzieści lat temu, nadal bawi widzów, a odmalowany w sztuce obraz teatralnego światka wydaje się wciąż aktualny i intrygujący. Autor tekstu, który dobrze zna uroki oraz nie zawsze zabawne wady aktorstwa, pokazuje je w krzywym zwierciadle zwariowanej komedii. Trzeba przy tym dodać, że David French opisał teatralny światek z dużą wyrozumiałością, z ogromną szczerością zaznaczył jak trudnym rzemiosłem zajmują się oglądani przez nas artyści. "Tremę" ("Jitters") przetłumaczył na język polski Bartosz Wierzbięta, dodając nieco polskich smaczków, co umiejętnie eksponuje reżyser John Weisgerber, satyrycznym okiem spoglądając na skutki reżyserskich błędów, aktorskich gaf i potknięć, przesądów, pompatyczności i wygórowanego "ego". Nie oszczędza też krytyków, dramatopisarzy, tak samo jak inni zazdrosnych, dziwacznych, czasem kiepskich w swym zawodzie.

Akcja spektaklu rozgrywa się w jednym z małych, kanadyjskich teatrów. Dzień przed premierą nowej sztuki, pod jakże dziwacznym tytułem "Opieka i pielęgnacja róż", aktorzy wraz z reżyserem i autorem spotykają się na ostatniej próbie. Pełni nadziei, ale i obaw, liczą na pozytywne recenzje i przychylność wielkiego producenta z Broadwayu, który mógłby zapewnić im światowe tournée i sukces na scenach Nowego Jorku.

"Trema" to kolejne z komediowych przedstawień traktujących o ludziach teatru, które mam okazję oglądać. Przypomina nieco "Czego nie widać" (napisane zresztą później), pewne elementy są niemal identyczne, ale w przeciwieństwie do sztuki Michaela Frayna (który być może korzystał z doświadczeń Frencha), nie można "Tremy" określić farsą wszechczasów. To raczej komedia charakterów, tym bardziej, że autor wcale nie ukrywa, iż wzorował swoich bohaterów na żyjących, znanych mu aktorach.

W spektaklu nie brakuje gagów rodem z farsy, komedii slapstickowej czy stand-upu. Muszę przyznać, że treść nie jest zbyt wyszukana, dramaturgia czasem słabnie, ale znakomite aktorstwo wynagradza wszystko. Całość przedstawienia opiera się głównie na żywych, iskrzących humorem dialogach, które w połączeniu ze sprawną grą aktorów nadają komedii tak konieczny w tym gatunku rytm. Bohaterowie spektaklu, choć przerysowani i trochę karykaturalni, mają w sobie sporo naturalności. Katarzyna Kwiatkowska gra starzejącą się divę, która swoje najlepsze lata ma już za sobą. Swego czasu królowała na scenach amerykańskich teatrów, jednak wielka popularność minęła, a aspiracje nie. Pretensjonalna, grymaśna i nieznośna, wciąż czuje się wielką gwiazdą. Kwiatkowska doskonale oddaje kapryśny charakter swojej bohaterki i bawi publiczność słownymi potyczkami z Przemysławem Sadowskim, scenicznym Patrickiem Flanaganem. Flanagan to kolejny weteran sceny, złośliwy, nieco zblazowany i krytykujący wszystkich aktor jednego przedstawienia. Przemysław Sadowski, mimo iż gra aktora z problemem alkoholowym, zjadliwego i zgryźliwego, potrafi zdobyć sympatię widza. Gra głosem, mimiką i wykorzystuje cały swój talent komiczny, tworząc rzecz jasna groteskową, ale - choć to brzmi paradoksalnie - dość wiarygodną postać. Obok niego Robert Rozmus w roli neurotycznego, zapominalskiego Phila Mastorakisa - obaj panowie królują na scenie, a ich teksty, powiedzonka, wtrącenia wywołują gromki śmiech na widowni. Robert Rozmus to doświadczony artysta, który od lat doskonale czuje się w komediowym repertuarze. Tym razem wciela się w rolę zestresowanego aktora, brawurowo, z lekkością i niezwykłym poczuciem humoru pokazując jego wady i kompleksy oraz słabo skuteczną walkę z tremą. Pocieszny Phil swymi słabo udawanymi wybuchami złości i pretensjami śmieszy jeszcze bardziej, próbując ukryć niepewność, luki w pamięci i zwykły, wszechogarniający go strach. Przezabawne są jego pląsy w sutannie, zmagania z tupecikiem albo niewygodnymi butami czy spodniami ze stretchem, odpowiednimi raczej dla tancerza flamenco, nie dla aktora. Jan Jankowski, jako reżyser George Ellsworth, pozornie spokojny i opanowany, dzielnie dotrzymuje kroku całej ekipie. Próbuje przywołać do porządku swój zespół, nadać właściwy rytm i tempo przedstawieniu, zażegnać konflikty i nie zwariować. Właśnie ten charakterystyczny element pracy reżyserskiej udaje się Jankowskiemu znakomicie uwypuklić. Wśród ludzi teatru nie może zabraknąć dramatopisarza - płochliwego i nieśmiałego Roberta, w którego wciela się Artur Chamski. Jest jeszcze Tom, młody i prężący się niczym kogucik, mało doświadczony, ale ambitny debiutant (Patryk Czerniewiejski). Słowa uznania należą się również pozostałym aktorom, w drobniejszych, choć równie smakowitych rolach - Matyldzie Damięckiej jako seksownej, skłonnej do flirtu i dosadnej w swych komentarzach asystentce reżysera Susan, Kamili Bujalskiej czyli Peggy, nieco przewrażliwionej pani scenograf i prześmiesznej, pedantycznej, wybuchowej inspicjentce Nicki, w postać której wciela się Katarzyna Ankudowicz.

Autor tekstu oraz reżyser spektaklu starannie zadbali o to, by przez dwie godziny bawiła widzów swoista galeria wyrazistych, obdarzonych niepowtarzalnym charakterem, barwnych i dziwacznych postaci. Kłopoty i wpadki bohaterów, śmiesznych w swych słabostkach, ukazane są z ciepłym humorem, szczerością i serdecznością wobec ludzi związanych ze sceną. Sztuka Davida Frencha nazywana bywa "listem miłosnym do kanadyjskiego teatru", ale równie dobrze można określić ją jako "list miłosny" do wszystkich aktorów. Reżyser John Weisgerber z wyczuciem pokazuje to, co opisuje autor - trudności z jakimi zmagają się aktorzy, ogromny stres związany nie tylko z grą na scenie, ale i nieustanną koniecznością stawiania czoła miażdżącej krytyce (czasem mało profesjonalnej, niesłusznie krzywdzącej i tendencyjnej), ciągłej ocenie innych, w tym tak ważnych osób jak producent. Ich zdanie to być albo nie być dla artysty. Osoby o słabej psychice mogą nie wytrzymać tej presji. Ale "Trema" jest przede wszystkim uroczym, pełnym humoru przedstawieniem, z elementami zaskoczenia, komizmem sytuacyjnym i błyskotliwymi, ciętymi dialogami. Podpatrzone okiem dramaturga z dużym wyczuciem komicznego rzemiosła perypetie farsowych postaci to po prostu okazja do czystego, zdrowego i szczerego śmiechu, którego nigdy dosyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji