Artykuły

"Hamlet" na dziesięciolecie

W listopadzie 1977 roku staraniem lokalnych władz została uroczyście otwarta legnicka scena. Pierwszą premierę - "Lato w Nohant" wyreżyserował Józef Wyszomirski. Od tamtej pory minęło 10 lat, ponad 60 premier (!!!) i... jeden dyrektor. Bardzo różnie oceniane jest "panowanie" w legnickim teatrze Janusza Sykutery. Faktem jest, iż do dziś scena ta nie może narzekać na nadmiar, już nie tyle życzliwości co uwagi ze strony recenzentów. Może to i lepiej. Z daleka od stolic koteryjnych rozgrywek i utartych szlaków (co być może zabrzmi nieco paradoksalnie) jest szansa na spokojna pracę. Dotychczasowa działalność dyrektora artystycznego teatru Józefa Jasielskiego dowodzi, iż swoją funkcję traktuje jak najbardziej poważnie. Aby w takim mieście jak Legnica stworzyć wyrównany i sprawny zespół aktorski oraz wychować sobie publiczność, potrzebna wytrwałość, upór i poświęcenie. Pierwsze efekty już są. O legnickich "Dziadach" w reżyserii Jasielskiego (1985 rok) mówiło się w kraju i to dobrze. Trudno się zatem dziwić, iż przyszedł czas na "Hamleta" Są tacy którzy twierdzą, że już ten jeden dramat starczy za cały teatr.

Jubileusz dziesięciolecia obchodzono w legnickim teatrze skromni". Do udziału zaproszono teatry z Kalisza, Jeleniej Góry i Wałbrzycha, a z własnego repertuaru pokazano "Zmierzch drugiego dnia" O'Neilla i "Nie-Boska komedię", Krasińskiego. Premiera najsłynniejszego dramatu Szekspira potraktowana została bez pompy, zdrowo i spokojnie. Był to nie tyle wielki finał na 10. urodziny, ile kolejny (znaczący) przystanek w drodze, następny etap doświadczeń dla zespołu i widzów.

Jan Kott w swych "Szkicach o Szekspirze" napisał, iż "Hamlet" jest jak gąbka. Trudno mi z tym polemizować, i to nie tylko dlatego, iż sztuka ta "wchłania w siebie całą współczesność", ale też dlatego, ponieważ można ją realizować na dziesiątki różnych sposobów. Szarady i spory zostawmy jednak teatralnym hermeneutom. Wszak prawdą jest, iż w "Hamlecie" mamy i politykę i moralność i przemoc i kryminał i filozoficzny zgoła dyskurs i rodzinną tragedie i traktat quasi-metafizyczny i parę innych rzeczy Nade Wszystko jest wreszcie ten utwór dramatem o ludzkiej tragedii i ludzkiej kondycji, (z jej lękami i namiętnościami). Wydaje mi się, iż w każdym "Hamlecie", który dla widzów ma być współczesny (a również i Jasielskiemu o to chodziło), musi być jasno ukazany konflikt pomiędzy Wittembergą i Elsynorem. Każdy czas historyczny ma swoją Wittembergę i swój Elsynor. Zastanówmy się choć przez chwilę czy naszą współczesnością jest Elsynor, który bramy swe otworzy dla Fortynbrasa i jego żołdaków, dwór gdzie ściany mają uszy i skąd nie można odjechać. A może Wittembergą, dokąd Hamlet nie może wrócić (i nigdy nie wróci), gdzie widzowie siedzą w teatrze i skąd lepiej nie odjeżdżać. Dramat ten zbudowany jest, tak jak świat - wieloznacznie i nieprzejrzyście. Taki też powinien pozostać dla widzów i aktorów. Istota bowiem tkwi w tym. iż sztuka ta winna być stałym problemem, w którym wiele można się domyślać. ale nie wszystko i nie do końca się wie.

Jasielski próbuje w tym wszystkim znaleźć jakiś porządek, metodę, która uporządkuje chaos. To prawda, że nie zawsze konsekwentnie, czasem bez przekonania, ale tę właśnie cenę płaci się przy takiej realizacji. Tekst zawarty w programie (nawiasem mówiąc bardzo starannie przygotowanym przez Elżbietę Czerską) zdaje się sugerować, iż receptą jaką odnalazł reżyser jest egzystencjalizm Sartre'a. Już Brecht w swym "Małym Organonie" zauważył, i że egzystencjalistyczne problemy sensu istnienia ścierają się w Hamlecie z decyzją politycznego zaangażowania. Jasielski rezygnuje z tej dychotomii, sytuując Hamleta zdecydowanie w jej pierwszej części. "Śmierć prześladowała mnie . jak obsesja ponieważ nie lubiłem życia" - na te słowa Sartre'a reżyser powołuje się dwukrotnie i taką właśnie postać buduje Jan Karow, Egzystencjalny niepokój wewnętrzny aktor uzupełnia pewną dozą cynizmu i jeśli tylko unika nadmiernego patosu i zagrywania się, to wychodzi obronna ręką z niełatwego zadania. Z reszty zespołu warto chyba wyróżnić Tadeusza Kamberskiego, który rzetelnie odtwarza postać Grabarza. W chwili szaleństwa podobała mi się też Ofelia Bożeny Perłowskiej. Innym pozostawmy czas na oswojenie i poszukiwania. Nie ułatwia tu zadania sterylna i w sumie obojętna scenografia Marka Jana Tomasika. Pomysł skopiowania wystroju widowni na scenie jest owszem atrakcyjny i znaczący ale tylko przez kilkanaście minut. Pozornie tylko znosi to granicę między strefą gry i biernej obserwacji. Ustawione w ten sposób przed widzami "lustro" ukazuje nie zawsze przekonujący obraz. Niektóre sceny wydają się niedopracowane. Zupełnie też nie rozumiem, czym kierował się reżyser pokazując Guildensterna i Rosenkrantza jako w sumie prymitywnych homoseksualistów. Niedrogi to pomysł i nie wiem, czy rzeczywiście aż tak atrakcyjny, tym bardziej te wypada tu nazbyt kabaretowo i nieprawdziwie Ostatni mój zarzut dotyczy nierównego tempa. Jak widać "Hamlet" pozostał problemem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji