Artykuły

Triumfalny powrót

Dawno nie widziałem takiego teatru i takiego Fredry na scenie! Tradycyjna, a przy tym umowna, smaczna i dowcipna scenografia. Barwne, dobrze wkomponowane w dekoracje kostiumy. Kiedy Fredro umieszcza w didaskaliach uwagę, że ma nastąpić "odmiana sceny", kurtyna posłusznie opada, z głośników płynie adekwatna muzyka, a publiczność ma okazję do odetchnięcia po śmiechowych spazmach i cierpliwie czeka na kolejną scenę przedstawienia. Aktorzy wiersz fredrowski podają czysto, z wyczuciem frazy. Reżyseria jest zarazem pomysłowa i dyskretna, bez udziwnień i dosłowności (nie pęta się po scenie żaden drób, jak. w "Zemście" wg pomysłu Pankiewicza). Jej sprawność widać nie tylko w koncertowo ustawionych zbiorówkach (brawurowo rozplanowana scena bójki) czy też w precyzyjnym prowadzeniu pierwszoplanowych postaci sztuki, lecz również w pracy nad najmniejszymi rólkami przedstawienia, np. Rózią (Krystyna Dmochowska), Murarzami (Edward Kalisz i Wojciech Ziemiański).

Niemałą zasługę pewnie przypisać również należy talentowi, pracy i inwencji samych aktorów. W roli Papkina zajaśniał pełnym blaskiem talent Ryszarda Wojnarowskiego, który wspaniale bawił publiczność, a najlepszą scenę (nagrodzoną zresztą oklaskami) zagrał z Klarą. Kreująca tę postać Jadwiga Sowa, młoda aktorka o wspaniałej vis comica, słabszą miała tylko, może zbyt przerysowaną, końcówkę. Współczesnego Wacława (bez ckliwych naleciałości) zagrał, świetnie podający tekst, Jerzy Senator. Podstolina Ireny Dudzińskiej nie wzbudzała wprawdzie huraganów śmiechu, ale naszkicowana została precyzyjnie i z dużą pomysłowością. Przekornego Dyndalskiego zaprezentował bardzo zabawnie Bogusław Kozak. Na uwagę zasługuje również postać Cześnika. Przed młodym aktorem - Zdzisławem Sobocińskim stanęło szczególnie trudne zadanie. Wywiązał się on z niego wyśmienicie. Zaprezentował na scenie cały wachlarz wspaniałych min (wprawdzie pożyczonych od Jana Swiderskiego, ale naśladowanie dobrych wzorów nie wydaje mi się ujmą dla aktora, wręcz przeciwnie) buchającego temperamentem Cześnika.

Niestety poziom aktorski przedstawienia wyraźnie obniżał Andrzej Kempa (reżyserowi i tak udało się poskromić skłonności aktora do grepsowatości, czego kwieciste przykłady pleniły się w jeleniogórskim "Ambasadorze"). Widać niestety, że aktor nie potrafi zapanować nad świetnie napisaną przez Fredrę postacią Rejenta Milczka, z którego to materiału nie wydobył on nawet cienia dowcipu. Poza tym aktorzy, skazani na partnerowanie Andrzejowi Kempie, sceny z nim zaliczyć mogą niestety do najsłabszych.

Mimo tego (naprawdę jedynego!) uchybienia, całość złożyła się na piękne przedstawienie, którym oddano hołd najwspanialszemu polskiemu komediopisarzowi. Był to też w 40-leciu istnienia jeleniogórskiej sceny triumfalny powrót do teatru jej pierwszego dyrektora - Stefanii Domańskiej.

Na marginesie dodam, że ostatnią wrocławską "Zemstę" przykryła już w pamięci wiernych i długoletnich teatromanów gruba warstwa kurzu. Może należałoby zaprosić jeleniogórskie przedstawienie do stolicy Dolnego Śląska. Naprawdę warto!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji