Artykuły

Chodzę własnymi dróżkami

- Aktorstwo to przedłużenie dzieciństwa w najlepszym tego słowa znaczeniu. I tak ma być. To oko ma ciągle patrzyć ze zdziwieniem - mówi aktorka EWA SZYKULSKA.

- Czy pani droga do aktorstwa była łatwa?

- Wydaje się, że bardzo łatwa. W tym sensie, że egzamin do szkoły aktorskiej zdałam za pierwszym podejściem. I nie wiem dlaczego.

- Może na piękne oczy?

- Naprawdę nie wiem. Byłam głupia jak but. A po szkole pojawił się zaraz teatr, film. I patrząc z perspektywy tych lat, które minęły, mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Bo, przede wszystkim, jeszcze egzystuję w tym zawodzie. Co wcale nie jest takie oczywiste. A ta sympatyczna laleczka, którą kiedyś byłam.... Nie, zostawmy to. Nigdy nie byłam kompletną debilką (śmieje się). Ale już na początku dostałam w tyłek, grając w "Dziewczynach do wzięcia". Zrozumiałam, że ten zawód nie polega na tym, że się cudnie wygląda. I że jest świetnie. Tylko polega na czymś zupełnie innym.

- W jaki sposób dostała pani w pupę przy "Dziewczynach do wzięcia?

- W tyłek? Przede wszystkim grałam z niezawodowymi aktorkami, które były fantastyczne. One stały się nie lada konkurencją. To ja się do nich dopasowywałam, a nie odwrotnie. Namacalna prawda tych młodych kobiet była porażająca. I jeśli choć w cząstce dostosowałam się do tego, co one robiły, to odniosłam swój malutki sukces. I tyle.

- Kamera chyba panią kocha.

- Sama nie wiem. Ja lubię kamerę. Bo to rodzaj widza. Ale czy ona mnie kocha? Nigdy nie zwracałam uwagi na to, jak wyglądam. Nie wiem, który profil mam lepszy. Lewy czy może prawy? Wydaje mi się, że żaden. I nie w tym rzecz. Ja się zachowuję bez sensu przed kamerą. Bo nieraz udaję, że jej nie ma. Nie myślę wtedy o estetyce. O tym jak wyglądam. Jest wielu aktorów, którzy o tym myślą. Ja nie. Bo jestem od brudów. Tak jest. Od ułomności. Myślę, że syty, piękny i bogaty da sobie w życiu radę. Dlatego ja zauważam tych, którzy są w jakiś sposób kalecy. Chociaż nie lubię tego słowa. Ale zauważam kalekę, bo okaleczyło go życie, bo jest chory, nie potrafi sobie znaleźć pracy. Tacy ludzie przyciągają moją uwagę. Dlaczego tak się dzieje? Nie wiem.

- Jak pani sobie radziła ze słabszymi momentami w życiu?

- Na szczęście w moim życiu było dużo słabszych momentów, dużo słabszych filmów i nienajlepszych ról. Jakby człowiek tego nie przeżywał, to skąd miałby porównanie, że mogą być lepsze momenty? Nie można grać samych oskarowych ról. Ja i tak się cieszę, że wiele filmów z moim udziałem ostało się w pamięci. Jestem niepoprawną optymistką. Mało tego, mnie sukces nie uskrzydla. On powoduje, że mam wątpliwości. Czy aby ktoś nie bredzi, że to jest takie świetne. Ja nie jestem baba ze szczytów. Ja, po prostu, lubię podłazić pod górę.

- Kiedy powiedziałam koledze, że będą rozmawiać z Ewą Szykulską, usłyszałam: - O, "Pan Samochodzik". To była chyba świetna przygoda telewizyjna. Ten serial przyniósł pani popularność.

- Czy ja wiem? Ale pan Stanisław (Mikulski - dop. red.), który tam ze mną grał, to fantastyczny facet. Do dziś się przyjaźnimy. Kiedyś ja i Staś mieliśmy spotkanie z młodzieżą. Ale głównie na to spotkanie przyszli ich dziadkowie, którzy sami chcieli się cofnąć w czasie.

- A potem była "Kariera Nikodema Dyzmy" z Romanem Wilhelmim.

- Z Romkiem spotkałam się wcześniej, w teatrze.

- To był, podobno, aktor potwór.

- Był bardzo.... energetyczny. Ale wielkim się przebacza. On w aktorstwie był od małych rzeczy. Taki trochę jak Nicholson. Nie bał się spocić. Jemu to nie przeszkadzało.

- Dla pani upływ czasu jest czymś naturalnym?

- Chrzanię to. Trudno się pogodzić, prawdę powiedziawszy. Ale co? Pokroić się i pięknie naciągnąć? To kto będzie grywał babki w tym kraju? Nie jest sympatyczny ten upływ czasu. Bo i wzrok się psuje. Ale w związku z tym mniej tych zmarszczek na pyszczydle zauważam. I jest już lepiej (śmieje się).

- Co takiego jest w aktorstwie, że ciągnie ludzi jak magnes?

- Aktorstwo to wyobraźnia. Popis marzeń. Nie zawsze gram królewnę Śnieżkę, a właściwie nigdy jej nie zagrałam. Ale ileś tam różnych, dziwnych postaci zagrałam. Aktorstwo to przedłużenie dzieciństwa w najlepszym tego słowa znaczeniu. I tak ma być. To oko ma ciągle patrzyć ze zdziwieniem. Ale aktorstwo jest też jakimś wentylem. Ja nie drę mordy w domu. Bo pokrzyczę sobie na scenie. Nie histeryzuję, bo już to zrobiłam podczas spektaklu. I fajnie. Wtedy się lepiej zmywa gary. I zamiast je tłuc, mam cały komplet.

- Mówi pani - kariera to nie wszystko, pieniądze też nie. To co jest dla pani takie w życiu ważne? Może najważniejsze?

- Samo życie, Jezus Maria. Widać, jak ono ucieka. Trzeba się umieć w nim rozsmakować. To może być drapanie psa za uchem czy przesadzanie kwiatów.

- Wielu aktorów mówi, że z jednej strony ten zawód jest piękny, z drugiej zaś gorzki. Poznała pani gorycz tego zawodu?

- Konkurencja jest podstawą wszystkiego. Może się pani podobać publiczności bądź nie.

- Dzisiaj noszą na rękach, a jutro wygwizdają?

- No tak, ale czy w przypadku tylko tego jednego zawodu? Nie.

- Więc kiedy pani odeszła od aktorstwa do biznesu, to znaczy, że chciała pani od niego odetchnąć?

- Nie. Miałam siebie dosyć w tym zawodzie. Marnie się wtedy oceniałam. Nie lubiłam siebie. A potem się okazało, że jednak nie da się bez tego żyć. Że człowiek tęskni.

- Zapytam o pani głos, bo to chyba ogromny atut. Charakterystyczny. Niepodobny do żadnego innego.

- No nie, jeszcze Dorota Stalińska ma taki. Obie grałyśmy w filmie animowanym "O dwóch takich co ukradli Księżyc". Tylko nie pamiętam, którego ja grałam - Jacka czy Placka, to znaczy prezydenta czy przewodniczącego.

- Była pani na roku między innymi z Karolem Strasburgerem. I to on tak się kiedyś w wywiadach zachwycał pani urodą.

- Karol? On miał swoją miłość. Jeżeli pani tak słyszała... to miło. Bo Karol to trudny partner. On generalnie nie kadzi.

- Często czytamy, że hollywoodzkie gwiazdy, grając na planie, ciągle się zakochują w swoich partnerach filmowych. O polskich aktorach się tego nie słyszy. Może u nas są siermiężne warunki?

- A może aktorki za brzydkie? (śmiech). Nie wiem. Ja się zakochiwałam. Ale nigdy i nikomu nie mówiłam, w kim.

- Znamy panią głównie z ekranu filmowego i telewizyjnego. A teatr to mało znana część pani życia aktorskiego.

- Niemniej on w moim życiu istniał i istnieje. Nie można spektaklu teatralnego, na który przychodzi 200 osób czy nawet musicalu z tysięczną widownią, porównywać na przykład z serialem telewizyjnym, który ma oglądalność rzędu kilku milionów jak "Sąsiedzi", w których gram. Ja od początku łażę własnymi dróżkami. Moim pierwszym teatrem był teatr Józka Szajny. Fantastyczny. Józek to twórca wizjoner. I to dzięki niemu udało mi się zwiedzić ogrom świata. Nie czułam się w moim kraju klaustrofobicznie. Bo myśmy mieli paszporty. I mogliśmy wyjeżdżać do Kanady, Meksyku itd. Potem postawiłam wszystko na głowie. I poszłam do teatru satyryczno-muzycznego "Syrena". A potem mi już całkiem odbiło. I na jakiś czas miałam dość mojego zawodu. Rzuciłam aktorstwo. Udawałam, że próbuję się zająć biznesem. Sprzedawałam używane samochody. Wspomagana przez męża.

- Zrobiła pani interes życia?

- Oczywiście, że nie zrobiłam. Bo ja jestem marna w robieniu pieniędzy.

- Lepsza w graniu niż zarabianiu, można powiedzieć?

- One mnie nie szanują, to po diabła ja je mam szanować? No, dobra. To tyle na temat szmalu.

- W czym teraz Ewę Szykulską zobaczymy?

- Brałam udział w zdjęciach do pilotażowych odcinków pewnego serialu. To się nazywa "Królowie Śródmieścia". Pierwsze odcinki nakręciła Ania Jadowska, moja ukochana pani reżyser. Ja bardzo lubię pracować z młodymi ludźmi. Zresztą wcześniej też lubiłam. Koleżanka nawet mi powiedziała, że ja chyba jestem jakimś wampirem energetycznym. Bo czerpię z nich energię. A ja się przy nich ocieplam. I tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji