Artykuły

Mordercza nuda

"Sinobrody - nadzieja kobiet" Dei Loher w reż. Marka Kality na Scenie na Woli Teatru Dramatycznego w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

Dea Loher, jeśli przeczytać ją rzetelnie i uważnie, daje w swoich dramatach możliwość stwarzania subtelnych rzeczywistości teatralnych i misternego bawienia się konwencjami. Daje też szanse na konfrontowanie mało jakby do siebie przystających form, będących opowieściami otwartymi i w nich każe poszukiwać czy odnajdywać prawdy zastosowanych dźwięków. Dla aktorów to partytura trudna, bo wymusza wmontowanie dystansu i ironii w stosunku do kreowanych bohaterów, których tożsamości konstruowane są z dwóch perspektyw, łączących teatralność z rzeczywistością. I to w tych rozszczepieniach, błyśnięciach i niejasnościach reżyser z aktorami muszą starać się uchwycić osobliwość i unikalność istoty naszego życia pokazanego tyleż konkretnie, co esencjonalnie. Jak przejmujące, wieloznaczne i intrygujące sceniczne światy można stwarzać z tego, co tylko symuluje przeźroczystość i koherentność pokazali Krystian Lupa w "Stosunkach Klary" w TR Warszawa i Paweł Miśkiewicz w "Niewinie" w Starym Teatrze . Z "Sinobrodym - nadzieją kobiet" reżyserom jak do tej pory, podczas siedmiokrotnie podejmowanych prób inscenizowania dramatu, nie idzie już tak łatwo, potknęli się na tym zarówno Norbert Rakowski w prapremierowym spektaklu w Kaliszu, jak i Arkadiusz Tworus w Starym w Krakowie. Inscenizacyjne fasonowanie tej literackiej materii w tym przypadku wciąż jeszcze okazuje się zbyt trudne.

Niespecjalnie zaskakująca jest też lektura tekstu "Sinobrodego" wyreżyserowanego przez Marka Kalitę w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Dla aktora Nowego Teatru, po znakomitych "Obrzydliwcach" Davida Fostera Wallace'a, ten repertuarowy wybór z racji jego upodobań literackich nie jest niczym zaskakującym. Dlatego dawał nadzieję na przepracowanie trudnych tematów tym razem opowiadanych przez kobiety. Wyszło jednak dość nudno, pretensjonalnie i dziwnie przewidywalnie. Gra aktorek w oddawaniu stanów kolejnych bohaterek jest tym razem chaotyczna i mało spójna. Są w spektaklu role perełki, jak choćby sekwencja z Krystyną w interpretacji Małgorzata Niemirska, ale są też fragmenty zupełnie nie do zaakceptowania, wynikające przede wszystkim z pomyłki obsadowej, jaką było powierzenie Helena Norowicz roli Judyty. Cieniem na przedstawieniu kładzie się też postać Henryka Sinobrodego, która w mdłej, nijakiej, utrzymanej na jednym tonie i unurzanej w spowolnionej bierności kreacji Henryk Niebudek nie stała się głosem współdziałającym z tematem morderczych zawiłości, aktor pozbawiony najmniejszej dozy magnetyzmu czy tajemnicy zostaje w tym spektaklu niemalże zmiażdżony przez napierającą magmatyczną rzeczywistość kobiecych bytów. W konsekwencji ogląda się to widowisko bez jakiejkolwiek empatii, jedynie podziwiając działania świetlne w scenograficznej przestrzeni Katarzyny Borkowskiej. Okazuje się, że odwoływanie się do samych dwuznaczności, mglistości i niedookreśloności nie jest w stanie stworzyć struktury, która by koncypowała spektakl na gruncie estetycznym, interpretacyjnym czy emocjonalno-psychologicznym. Widz ogląda przedstawienie z rosnącą ze sceny na scenę obojętnością, bez gęsiej skórki, bez najmniejszego dreszczyku emocji; w manipulowaniu czasem nie ma nic, co mogłoby nas zaniepokoić czy zmusić do zadumy czy myślenia. Tak samo jak w poważnych rozważaniach o śmierci, umieraniu czy uśmiercaniu, i zdecydowanie mniej poważnych o miłości, która też zbiera swoje śmiercionośne żniwo. A przecież Dea Loher przywołuje historię Blaubarta, seryjnego uwodziciela i zbrodniarza, który próbował oswajać z nieprzemijalnością swoje kolejne małżonki. Jest oczywiście to wszystko podkolorowywane elementami humoru, bardzo tutaj cienkiego i wyrafinowanego, ale on też gdzieś umyka w obrazowej schematyczności. W rezultacie otrzymujemy przedstawienie, które poza wywoływaniem skonsternowania nie potrafi oddać atmosfery wieloznacznej dziwności budowanej momentami również z takich środków, jak ironiczny podtekst czy poetycka fraza, wdzierająca się w realistyczną wymianę słów i myśli. W tak skonstruowanej materii literackiej nie ma mowy, by sprawdziło się aktorstwo oparte na jednym diapazonie napięć i emocji. I choć Agnieszka Wosińska (Ewa, Niewidoma ) i Anna Gorajska (Julia) robią co mogą, spektaklu nie ratują.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji