Artykuły

Komedia miłosna

"Śluby panieńskie" to wspaniała komedia miłosna... rozgrywana we czworo. Ani na chwilę nie zmieniają się obiekty uczuć, jednak nieustannie na siebie oddziałują, komplikują sobie zadania, lub je - wprost przeciwnie - ułatwiają. Na tej misternej grze opiera się oryginalność "Ślubów".

Ale, jak wiadomo, jest jeszcze w tej sztuce para trzecia: pani Dobrójska, matka Anieli, a ciocia Klary, oraz wuj i opiekun Gustawa, Radost. Przed podniesieniem kurtyny ułożyli sobie, że Aniela wyjdzie za Gustawa. Mniej się zapewne interesowali sprawą Klary i zakochanego w niej Albina. Dwoje rozsądnych ludzi, życzliwych światu, reprezentuje więc władzę opiekuńczą. Nie ma żadnych powodów realnych, by w sprawie Gustawa i Anieli mógł między starszymi a młodzieżą wybuchnąć konflikt. Zarysowuje się on jedynie w kręgu fikcji, dzięki bajeczce wymyślonej przez Gustawa.

Mimo woli przychodzi na myśl "Tango". Młody człowiek buntuje się u Mrożka przeciw temu... że nie ma się przeciw czemu buntować. W "Ślubach", z innych powodów i w innych okolicznościach, w innej sytuacji i w zakresie innych pojęć, Gustaw stwarza sztuczne przeszkody na drodze miłości. Scena, w której prosi o przebaczenie rzekomo zirytowanego stryja, by uprawdopodobnić rzekome przeszkody przeciw rzekomej miłości z jakąś "inną" Anielą, jest majstersztykiem komizmu sytuacyjnego. Zarazem stanowi punkt szczytowy mistyfikacji, przez Gustawa organizowanej i tak prowadzonej, że nawet irytacja Radosta służy tu... uprawdopodobnieniu nieprawdy.

Wydawałoby się zatem, że w tej komedii autorytet władzy domowej traci istotne znaczenie. Radost to prawie kolega i starszy przyjaciel swego wychowanka. Jednak w pewnym momencie opieka, tym razem rodzicielska, znów się pojawia. Gustaw, by osłabić opory Anieli, a zarazem ułatwić zadanie Albina, wymyśla jeszcze jedną bajeczkę. Tym razem o ojcu Klary, wyraźnie antypatycznym i do wszystkiego zdolnym (znamy go tylko z opowiadań!) który z chciwości gotów jest zmusić Klarę do wyjścia za Radosta lub kogoś jeszcze gorszego.

Tu groźba użycia przemocy ma nie tylko charakter zakazu, ale i nakazu. Wywołuje bunt Albina, ale i strach małoletniej Klary. Choć cała historia jest wymyślona, ma związek z realną sytuacją, opartą na przepisach prawa rodzinnego. Komizm polega na fikcyjności sytuacji - i realności jej przesłanek.

Współczesny inscenizator "Ślubów" musi pewne zagadnienie rozwiązać. Czy, wobec zmienionej sytuacji obyczajowej, konflikt starszego pokolenia z młodzieżą jest zrozumiały? Nowy spektakl naszej arcykomedii, wyreżyserowany w warszawskim Ateneum przez Jana Świderskiego, pozwala się domyślać wątpliwości i niepokojów. Dotyczyły zapewne pani Dobrójskiej. Wprawdzie w tekście o Radosta głównie chodzi i o jego akcję, którą Gustaw chciałby krzyżować. Zarazem jednak tekst pozwala znaleźć swobodne i naturalne rozwiązania. Jan Świderski grający tę rolę nie jest safandułą czy konformistą, marzącym o maksymalnym spokoju, we własnym domu, w Benetowskim szlafroku. Od Gustawa nie dzieli go przepaść niezrozumiałych pojęć. Patrzy na swego siostrzeńca z sympatią i dobrą wolą. Gdy Gucio proponuje wspólną wyprawę na lumpkę, uśmiechamy się, ale nie bylibyśmy zaskoczeni, gdyby się Radost dał skusić. Smukły, gibki, szybki, dobrze się trzymający, nadawałby się na kompana. Wiadomości o "strajku" matrymonialnym dziewcząt nie przyjmuje Świderski z taką fywolnością, jaką nas bawił Jerzy Leszczyński. Ale bez trudu wierzymy, gdy Gustaw szepce o pojedynku czy o niedawnych flirtach. W geście, intonacjach, ruchu jest to Radost starannie przemyślany i pełen ciepła.

Czy pozwala się domyślać jakichś niedomówień w sprawie Dobrójskiej? Nie wydaje mi się, by ten trop mógł nas daleko prowadzić. Hipoteza Boya, rzucona żartem, powinna pozostać jako błyskptliwy paradoks krytyka; nie jest sugestią interpretacyjną. Gdyby Radost tak mocno się interesował matką Anieli, trudno by uwierzyć w jego rzekome zakusy na Klarę. A przecież, wedle tekstu, zarówno Klara i Albin, jak Aniela i sama nawet pani Dobrójska, wierzą w ową bajeczkę. Kilka zdań mimochodem rzuconych w sprawie "nadmiaru czucia" to raczej żarcik niż uprawdopodobniona aluzja. Chociaż w spektaklu Teatru Ateneum pani Dobrójska niemal wpada na chwilę w objęcia Radosta, nie starano się o uwydatanienie takich pomysłów. Wybrano raczej rozwiązanie farsowe, przeniesienie Dobrójskiej w krainę groteski.

Aleksandra Śląska jest znakomitą aktorką, zarówno psychologiczną, jak poetycką. Jej Elwira w "Mężu i żonie" konsekwentnie i jasno służyła nowej interpretacji. Niedawna Idalia w "Fantazym" urzekała bogactwem odcieni. Cieszyłem się z góry na obecną Dobrójska - i muszę powiedzieć, że wiele fraz zabrzmiało pięknie. Czemuż więc brak zaufania do efektów komediowych kazał wprowadzić pomysły, zacierające celność dowcipów, szczególnie w akcie pierwszwu, gdy pani Dobrójska z rozbawieniem traktuje "strajk" i bunty pinienek, wybuchową drażliwość Klary, psoty Gustawa, egzaltację Albina, ślepe przywiązanie Radosta do swego pupila?

Jeśli chodzi o młode pary, z radością obserwowaliśmy Grażynę Barszczewską jako Klarę. Ma swobodę, werwę, poczucie rytmu, dowcip, sporo wdzięku. Umie być i "jaszczureczką" i buntownicą, pokonaną przez miłość.

Osiągnięciem wydaje mi się też rola Albina, którego gra Tadeusz Borowski. Barczysty, mocny, energiczny mimo pozorów ślamazarności, usprawiedliwia końcowy "zryw" pojedynkowicza. Scena rzekomego zobojętnienia została zagrana zabawnie i z pełnym wykorzystaniem efektu. Zabrakło jedynie końcowego rozpromienienia.

Tadeusz Seweryn to aktor niezmiernie utalentowany - nie zapomniałem jego pysznego Jakuba z komedii Rittnera, ani Strażnika w "Złotej czaszce". Jako Gucio wydał mi się ofiarą powierzchownej koncepcji. Ponieważ wraca nad ranem zmęczony hulanką, ponieważ nazywają go "laleczką warszawską" (słowa Klary), Seweryn ucharakteryzował się na młodzieńca zblazowanego, pobladłego, neurastenicznego. Nawet w scenie wyznań miłosnych, w drugim akcie, gdy Gustaw powinien być już szczerze zainteresowany dziewczyną, Seweryn zachowuje akcenty znudzenia czy przymusu (oglądanie wypielęgnowanych palców za plecami Anieli).

Najtrudniejszy okazał się w tym spektaklu problem Anieli. Krystyna Janda przesunęła punkt ciężkości roli; już w drugim akcie, w momencie wyznań chłopca, jest zaniepokojona i zatroskana, poruszona. Słowa pełne grzecznej obojętności zabrzmiały nieszczerze i pusto; zabrakło możliwości rozwoju uczuć, pisanie listu zawisło w próżni. Dopiero w końcowej partii spektaklu ładny uśmiech rozpromienił na chwilę twarz Anieli. Przez pierwsze akty zachowała kamienną i niewzruszon ponurość. Nawet w scenie drzemki Gustawa! Niepotrzebny wydał mi efekt dziwacznie pomyślnego płaczu.

Przedstawienie, któremu asystowałem, było przeznaczone dla młodzieży wyraźnie nie znającej "Ślubów". Tuż za mną grupa dziewczyn i chłopców z ciekawością śledziła perypetie akcji. Gdy Gustaw uczy Anielę gorących intonacji przy wymawianiu słowa "kocham", gdy jej dyktuje list do "drugiej" Anieli, jedna z panienek siedzących za nami krzyknęła: "Złapał ją!" Myślę, że dobrze zrozumiała fredrowskie intencje.

Śmiech towarzyszył całemu spektaklowi. Czysta gra Jana Żardeckiego w roli służącego, zarówno na wstępie, jak i w momencie "bandażowania", znajdowała oddźwięk. Tym bardziej role protagonistów. Dzięki takiej widowni i temu nastrojowi zrozumiałem też, iż okrzyk Anieli: "Jak on dobrze pisze!", w scenie komponowania listu, był nie tylko dowodem miłosnego zainteresowania Anieli, ale i echem penetracji w tajniki poetyckiego oddziaływania, które autor "Jowialskiego" chętnie podejmował.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji