Artykuły

Klejnot i jego oprawa

Wszystkie zachwyty nad "Ślubami panieńskimi" dawno wyczerpano. Sam miałem okazję pisać o nich chyba kilkanaście razy. O finezji w analizie uczuć, o subtelności rysunku psychologicznego, o misternej intrydze, o porywającym humorze, o poezji płynącej cudownym wierszem. Prawdziwy klejnot, jeden z najcenniejszych w skarbcu Fredrowskim. Żyje własnym blaskiem, ale na scenie wymaga oprawy równie kunsztownej i z równie szlachetnego materiału, takiej, która by blasku tego nie zaćmiewała, ale, przeciwnie, ukazywała go w pełnej krasie z mistrzowskiego szlifu. I tu od razu piętrzą się trudności.

Fredrę gra się w Polsce bardzo często, ale jak? Bywa, że reżyserzy, nie wiedząc co z nim zrobić, silą się na karkołomne pomysły. A gdzie znaleźć aktorów, odpowiednich już nawet nie umiejętnościami, ale samą aparycją i osobowością? Tak np. w "Ślubach" dziewczęta muszą być dziewczętami o naiwnym, półdziecinnym wdzięku. Wprawdzie Modrzejewska grała Anielę po pięćdziesiątce, ale to były inne czasy i inny teatr. Nie idzie o naturalistyczną wierność, ale bez tej dziewczęcości łamie się konstrukcja, gubi się atmosfera komedii. W Ateneum Aniela i Klara są autentycznie młode i autentycznie Urodziwe, ale urodą i młodością dzisiejszą. Można powiedzieć, że "dobrze grają" - wszyscy zresztą "dobrze grają" w tym przedstawieniu - ale na siłę robiona naiwność tych dojrzałych panien brzmi sztucznie i nieszczerze. Nie pomoże żadna reżyseria.

Reżyseruje zaś Jan Świderski, który z pewnością dobrze czuje Fredrę, jest w nim zakochany. Widać to doskonale po jego Radoście. Kreśli postać leciwego, a poczciwego szaławiły leciutkimi rysami, z uśmiechem i w ciepłym tonie. Zrósł się z wierszem Fredry tak naturalnie, jakby na co dzień, w życiu prywatnym posługiwał się tą mową wiązaną. Świderski - reżyser starał się również pozostać wiernym Fredrze, choć nie ustrzegł się pokusy - w czym jego święte prawo - nowego ustawienia postaci i nowych - niestety, nie zawsze udanych - pomysłów.

Główną treścią przedstawienia uczynił sprawy miłości, co zapowiada od razu kurtynka z amorkami Władysława Wigury. Spojrzenie na "Śluby" jakby poprzez Musseta, co zresztą ma swoje uzasadnienie w tekście. Rozpylona atmosfera miłosna przysłania zabawną plątaninę intrygi i humor komediowych efektów. Wydawałoby się, że to wystarczy. Tymczasem działać ma jeszcze jeden natrętny znak teatralny. Operuje nim Pani Dobrójska. Zamiast z robótką ręczną zjawia się zawsze z ogromnym zwojem woalu na firanki, jakie wiszą w tym samym pokoju i wyprawia z nim przedziwne rzeczy. Rozkłada i składa, układa i zakłada, rozwija i zwija, zawija i uwija. Po co? Z punktu widzenia realnej celowości zajęcie zupełnie bezsensowne. Wprowadzone tylko po to, aby dla efektu czysto formalnego można było woal upinać welonem na główkach dziewcząt skazanych na małżeński kobierzec i śluby niepanieńskie. Aleksandra Śląska czuje się nie najlepiej po raz pierwszy w roli matrony, choć żwawej i kokietliwej, ale demonstruje, jak zawsze, wysoką kulturę swego aktorstwa i piękno słowa. Po co jednak Pani Dobrójska czołga się - wraz z woalem - na kolanach po pokoju, przysiada w kucki na ziemi? Osoba poważna, w swoich latach i w tamtej epoce, dziedziczka i pani domu? Nie uchodzi, nie uchodzi.

Jeżeli Pani Dobrójska wysuwa się poza świat przedstawiony w komedii Fredry, to przez odpowiednie ustawienie Albin znalazł w tym świecie miejsce akuratne. Już dawno - choć dopiero po wojnie - przestano pokazywać Albina na scenie jako płaksiwą karykaturę. Tadeusz Borowski daje mu nowy rys. Jest młodym hreczkosiejem z sąsiedztwa, tępawym i niezręcznym w zalotach. Istnieje realnie, choć zmniejszył się komizm tej postaci i "fontanna łez" nie bardzo do niej przystaje. Gustaw Andrzeja Seweryna raczej tradycyjny, co, oczywiście, nie stanowi zarzutu. Lekki w grze (nie w wadze), pełen temperamentu i wdzięku, błyskawiczny w dowcipnych ripostach. Może nadto zblazowany birbant, dlatego bardziej wierzy się jego rozbawieniu nanizanymi intrygami niż prawdzie budzących się uczuć. Dziewczęta zostały do siebie upodobnione. W Klarze Grażyny Barszczewskiej przygasł temperament, stępiała ostrość, a rozjarzył się łagodny urok. Za to Krystyna Janda nadała sennej Anieli swoistego dowcipu i zwłaszcza scenę pisania listu rozegrała finezyjnie. Służącym Janem był Jan Żardecki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji