Artykuły

Marcin Hycnar: Robić teatr dla ludzi

- Myślę, że dotychczasowy dobór repertuaru był chyba jak na Tarnów dobry, nie widzę w każdym razie powodu, by robić rewolucję - z Marcinem Hycnarem, dyrektorem artystycznym Teatru im. Solskiego, o minionym sezonie teatralnym i najbliższych planach repertuarowych rozmawia Beata Stelmach-Kutrzuba w Temi.

Dobiegł końca w miejskim teatrze pierwszy sezon pod Pana dyrekcją artystyczną. Czy wyobrażenia o pełnionej funkcji wytrzymały próbę w zetknięciu z praktyką? - Wydaje mi się, że nie miałem jakichś oczekiwań, które oderwane byłyby od rzeczywistości. Moje dotychczasowe doświadczenia teatralne sprawiły, że wyobrażałem sobie sprawowanie funkcji dyrektora artystycznego w sposób nieodbiegający od realiów. Natomiast nie ukrywam, że kilka drobnych rzeczy na etapie dyrektorowania stanowiło dla mnie pewne novum, z którym trzeba było sobie dać radę - poznać procedury załatwiania różnych spraw, nauczyć się rozmawiać z podległymi mi ludźmi, ustalić zasady współpracy z nimi.

Myślę, że ten pierwszy sezon był dobrym czasem na porozumienie się z zespołem artystycznym i zespołem administracji teatru. Nie jestem więc ani rozczarowany, ani nic przesadnie mnie nie zaskoczyło, a z tym, co było nowe, poradziliśmy sobie wspólnie.

Czy udało się zrealizować wszystkie Pana artystyczne zamierzenia?

- Tak. Bardzo się z tego cieszę. Jak wiadomo, już w czerwcu ubiegłego roku, kiedy obejmowałem stanowisko, ogłosiliśmy 'plan na cały sezon i poza małą korektą nie było w nim zmian. Ta jedna, o której wspominam, to wystawienie na Małej Scenie zamiast "Siostry mojej siostry" sztuki "Płuca" z powodów od nas niezależnych - po prostu agent autorki dramatu nagle po wielomiesięcznych staraniach odmówił nam prawa do produkcji spektaklu. Plan był bardzo ambitny i aktorzy musieli sprostać wyzwaniu intensywnej pracy. Niektórzy wchodzili z produkcji w produkcję, nie mając przerwy między próbami. To był bardzo gorący czas także dla ekipy technicznej, a finał sezonu utrudnił nam dodatkowo remont zaplecza teatralnego. Ale jakoś się nam udało i ostatnie dwie premiery czerwcowe także odbyły się bez przeszkód.

Mieliśmy w teatrze siedem premier. Który ze spektakli uznałby Pan za wyjątkowe wydarzenie?

- Jestem bardzo pozytywnie podbudowany tym, co zdarzyło się na Małej Scenie. Recital Karoliny Gibki "Bądź taka, nie bądź taka" cieszy się wśród widzów dużym powodzeniem, a był to debiut reżyserski Joanny Satanowskiej. Szczęśliwa okazała się dla nas wspomniana korekta w planach, czyli realizacja "Płuc", powstało bowiem poruszające widowisko dające publiczności coś więcej niż tylko rozrywkę. Nasza "Ikebana" znalazła się w finale konkursu na wystawienie polskiej sztuki współczesnej, co jest niebywałym sukcesem. A ostatnia premiera na Małej Scenie, "Heroiny" Agaty Biziuk to też wydarzenie - bardzo inteligentnie wyreżyserowane przedstawienie o tematyce zdawałoby się kontrowersyjnej, bo dotyczącej praw kobiet, ale podanej z niezwykłą czułością, teatralny majstersztyk reżysersko-aktorski. Na Dużej Scenie z kolei staraliśmy się zbyt radykalnie nie eksperymentować, ale nie było spektaklu, który nie trzymałby poziomu. Może nie wypada mi mówić o "Porachunkach z katem", które wyreżyserowałem, ale przyznane na Talii nagrody dla aktorów i wysoki wynik w głosowaniu publiczności świadczą o tym, że to było udane otwarcie sezonu. Następne było "Poskromienie złośnicy". Dzisiaj otrzymałem informację, że komisja kwalifikacyjna festiwalu Szekspirowskiego wprawdzie nie zakwalifikowała spektaklu do finału w Gdańsku, ale Anna Gryszkówna otrzymała wyróżnienie za jego reżyserię. Natomiast o "Balladynie" Bożeny Suchockiej mówi się, jak słyszałem, wśród tarnowskich teatromanów, że to najlepsze przedstawienie od lat w tym teatrze. Zastanawialiśmy się, czy "Akademia Pana Kleksa" w nowoczesnym koncepcie reżyserskim Darii Kopiec nie będzie propozycją dla wąskiego grona odbiorców, ale okazało się, że przedstawienie ma zdumiewająco szeroki target - dorośli chętnie oglądają je pewnie z sentymentu do filmu sprzed lat, a młodzi widzowie zwracają uwagę na dynamikę widowiska, na jego formę i choreografię, którą można uznać za wybitną. Nie chciałbym zabrzmieć nieskromnie, ale myślę, że to był dobry sezon.

Jak dotąd proponował Pan w Tarnowie teatr wprawdzie różnorodny, bo była i klasyka, i teksty współczesne młodych autorów, był to też teatr nie zawsze dosłowny, niestroniący od skrótów odwołujących się do wyobraźni, ale równocześnie "ugrzeczniony . W poprzednich latach zdarzały się na miejskiej scenie przedstawienia prowokacyjne, które wywoływały burze i kontrowersje, jak choćby "Gwiazda" wg Kajzara lub "Kałkstein. Czarne słońce". Czy w przyszłym sezonie taką linię repertuarową chce Pan zachować - bezpieczną, unikającą ryzyka?

- W moim prywatnym mniemaniu i jako twórcy nigdy nie należy planować skandalu u zarania, to znaczy przystępować do pracy z założeniem, żeby komuś "dowalić" czy kogoś dotknąć. I raczej staram się zapraszać tu ludzi, którzy myślą podobnie. Natomiast nie mogę się zgodzić z określeniem teatr "ugrzeczniony", bo choć "Heroiny" nie są spektaklem obliczonym na skandal, to poruszane w nim tematy są dość odważne i trudno przewidzieć, jak zostanie przyjęty, bo dopiero zaczęliśmy go eksploatować. Myślę, że dotychczasowy dobór repertuaru był chyba jak na Tarnów dobry, nie widzę w każdym razie powodu, by robić rewolucję. Wychodzę z założenia, że trzeba robić teatr dla ludzi, a nie przeciwko nim. Zdarza się, że na "kontrowersyjnych" przedstawieniach po kilkunastu wieczorach brakuje odbiorców, a przy budżecie, który mamy, nie możemy sobie pozwolić na dokładanie do spektakli.

Jak rozumiem Pana plany artystyczne są związane z finansami i przewidywaną frekwencją...

- To jest trudna sztuka oscylowania między zachowaniem ambicji artystycznych a pozyskaniem widzów. Z jednej strony musimy dbać o zachowanie płynności finansowej instytucji, a z drugiej - żeby to nie był tylko teatr lekki, łatwy i przyjemny, bo warto publiczność nakłaniać do dyskusji na różne tematy czy konfrontować młode pokolenia z nowymi realizacjami klasycznych tekstów. Każde pokolenie powinno mieć swojego "Hamleta", swoją "Balladynę". I tak sobie myślę, że to, co tutaj robimy, jest ważne, choć nie tak opłacalne finansowo jak wystawianie fars. Mój pierwszy sezon w tarnowskim teatrze świadczy, że ta metoda na Tarnów się sprawdza.

Czy wyniki finansowe i frekwencyjne to potwierdzają?

- Tak. Mieliśmy 84% frekwencji w ciągu sezonu i wpływy w wysokości 968 tys. zł, więc prawie milion. Te dane nie obejmują dwóch spektakli, które jeszcze zagramy. Publiczności było trochę mniej niż w poprzednich sezonach - odwiedziło nas 56 tys. widzów, a we wcześniejszym sezonie było ich 58 tys. Niemniej sytuacja jest dość stabilna, a wahnięcia nie są na razie groźne, nie ma poważnego odpływu odbiorców. Ludzie po prostu z roku na rok mniej chętnie chodzą do teatru, to tendencja zauważalna nie tylko u nas.

Mijający sezon przebiegał pod hasłem "Kobiety o kobietach". Czy każdy następny też będzie miał myśl przewodnią?

- Tak się staramy. Najbliższy sezon planujemy pod hasłem "A to Polska właśnie!", zaczerpniętym z "Wesela" Wyspiańskiego. Chcemy przy okazji rocznicy 100-le-cia odzyskania niepodległości podzielić się z widzami tym, co w polskiej literaturze najlepsze i najciekawsze. Planujemy powrót na tarnowską scenę autorów, którzy tu dawno nie byli grani - Gombrowicza i Mrożka, oraz niegrani byli chwilę jak Fredro, autorów, których dzieła są w naszej literaturze kamieniami milowymi i którzy są rozpoznawalni także na świecie. Konkretnie przymierzamy się do "Ślubów panieńskich", "Tanga" i "Trans-Atlantyku". To będą flagowe realizacje na Dużej Scenie. W ramach hasła "A to Polska właśnie" na Małej Scenie zamierzamy pokazać, jak to jest z tą Polską dzisiaj - będziemy sięgać po teksty współczesne, ale o tytułach za wcześnie mówić, bo nie jesteśmy jeszcze na tym etapie zaawansowania rozmów z reżyserami, by ujawniać szczegóły. Poza tym czeka nas wyjątkowe przedsięwzięcie w tym sezonie - będzie to koprodukcja tarnowskiego teatru z Akademią Teatralną w Warszawie. Na uroczystość rocznicy 100-lecia odzyskania niepodległości przedstawienie wyreżyseruje Cezary Studniak, szef Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, będzie to zarazem dyplom pierwszego rocznika nowego kierunku w warszawskiej akademii - aktorstwo teatru muzycznego. Dziewiątka młodych ludzi połączy siły z piątką naszych aktorów i powstanie spektakl, który będzie grany i w Warszawie, i w Tarnowie. Tekst tego widowiska, którego tytuł pozostaje na razie tajemnicą, konstruuje dramaturg Michał Pabian, opierając się przede wszystkim na materiałach historycznych, tj. pamiętnikach i wspomnieniach z roku 1918.

Czy zamierza Pan wyreżyserować coś na scenie Solskiego w najbliższym czasie?

- Myślę o tym i raczej się to zdarzy, więc mogę zdradzić, że na przyszłoroczną Talię prawdopodobnie zrealizuję z naszym zespołem "Księżniczkę na opak wywróconą" Calderona w imitacji Rymkiewicza.

A propos Talii, od niej rozpocznie się sezon. Co pokaże tarnowski teatr w tym roku na festiwalu?

- "Śluby panieńskie" w reżyserii Wojciecha Malajkata. Premiera już 16 września, a później tym przedstawieniem otworzymy festiwal 21 września.

Kończąc naszą rozmowę, czego Panu życzyć na nadchodzący sezon?

- Chciałbym, żeby nie było gorzej i to pod każdym względem. To znaczy, żeby nam nie ubyło widzów, żeby dotacja została przynajmniej na obecnym poziomie, bo pozwala ona jako tako przeżyć, żeby to, co już się nam udało, z powodzeniem kontynuować. Mamy trochę drobnych sukcesów, o których mówiłem, naszymi spektaklami zainteresowany jest teatr w Zabrzu, organizujący festiwal "Rzeczywistość przedstawiona" i wszystko wskazuje na to, że uda się nam tam pojechać z jednym lub dwoma przedstawieniami, więc jakoś te nasze starania są zauważane na zewnątrz. I tego bym sobie nadal życzył.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji