Artykuły

Absolwent anno 2013

Można zgodzić się z głosami, że Absolwent w reż. Jakuba Krofty jest po prostu o miłości. A komedie romantyczne mają ogromną i życzliwą widownię.

Dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie Tadeusz Słobodzianek chciałby mieć w repertuarze sztuki aktualne, choćby miało się ową aktualność wywodzić z materii już historycznej. Tym razem sięgnął po Absolwenta Terry'ego Johnsona. Tekst ten posłużył jako podstawa scenariusza filmu z 1967 roku w reżyserii Mike'a Nicholsa z niezapomnianą rolą tytułową Dustina Hoffmana. Był to film kultowy, a jednocześnie objaśniający rewolucję 1968 roku. Od kampusów amerykańskich przez meksykański Plac Trzech Kultur po ulice Paryża, Pragi czy Warszawy szedł powiew buntu. W wiek dwudziestu paru lat weszło pokolenie urodzone już po wojnie, nieobciążone problemami swoich rodziców. To właśnie absolwenci rocznika '68. To oni paryską Sorbonę dekorowali hasłami "Zabrania się zabraniać". Chodziło o wolność w każdym wymiarze. Na wieść o deportowaniu Daniela Cohn-Bendita krzyczano: "Wszyscy jesteśmy niemieckimi Żydami". Dzisiaj Daniel Cohn-Bendit zasiada w parlamencie europejskim. Obok wyrosło nowe pokolenie, pokolenie absolwentów 2010. Oni tworzą ruch oburzonych i okupują madrycki Puerta del Sol i nowojorską Wall Street. Ich hasłem jest "Praca dla młodych", a podstawowym pytaniem: dlaczego rządzi rynek, skoro na niego nie głosowaliśmy? Tak jak pokolenie '68 było uwikłane w politykę, tak pokolenie 2010 jest uwikłane w ekonomię. Także w internet, z pomocą którego zwołują się i który w ich rozumieniu stanowi gwarancję wolności. Stąd ich bohaterem nie jest Czerwony Daniel, ale Julian Assange, twórca portalu WikiLeaks, a nade wszystko Guy Fawkes, którego maski nakładają przy okazji manifestacji. Fawkes w XVII wieku podłożył pod parlament 36 beczek prochu, aby wysadzić go w powietrze. Oni dzisiaj zrobiliby chętnie to samo. Absolwent paradoksalnie nabrał po latach aktualności, ale bardzo trudno jest zrealizować spektakl, który ma się mierzyć z legendarnym dziełem filmowym, w dodatku zilustrowanym przebojowymi piosenkami duetu Simon and Garfunkel. Do filmu - inaczej niż do żywego teatru - łatwo powracać, a ten, poza modą (która też powraca), raczej się nie zestarzał.

Jakub Krofta sięgnął zresztą do sztuki Terry'ego Johnsona, będącej adaptacją powieści Charlesa Webba i scenariusza Caldera Willinghama i Bucka Henry'ego, która dokłada nowe wątki i więcej uwagi poświęca, np. alkoholowej chorobie Pani Robinson, starszej kochance tytułowego absolwenta, Beniamina, i matce jego ukochanej. To nie jest teatr polityczny, nawet nie realistyczny, nie farsa, ale rzecz należąca do gatunku lekkiego, rozrywkowego. Nie jest nudno mimo staroświeckiego, długiego zmieniania dekoracji na wyciemnieniach, co z płynnym montażem filmowym ma niewiele wspólnego. Podobały mi się zwłaszcza kostiumy i bielizna Pani Robinson, udatnie wystylizowane na przełom lat 50. i 60. przez Ilonę Binarsch. W ogóle podobała mi się rola Agnieszki Warchulskiej, zagrana bez kompleksów, stylowo i wyraziście, czasem ocierająca się o groteskę. Spokojnie można iść i rzecz obejrzeć, wieczór nie będzie stracony.

Choć gdy patrzy się na karierę dyrektora Wrocławskiego Teatru Lalek, czterdziestolatka Krofty w "dorosłym" teatrze w Polsce, Absolwent rozczarowuje nierównym tempem i brakiem jasnego przesłania oraz czytelnych motywacji bohaterów, co było głównym zarzutem naszej krytyki. Sam sobie bowiem wysoko ustawił poprzeczkę, błyskotliwie realizując w ubiegłym sezonie adaptację Madame Antoniego Libery (wciąż w repertuarze Teatru na Woli). Wyciągnął z tej drobiazgowej, jak rocznik statystyczny, powieści najważniejszy wątek fascynacji dorosłego ucznia PRL-owskiej szkoły tajemniczą, owianą niczym perfumą aurą Zachodu nauczycielką francuskiego, mamiącą niczym zakazany owoc. To było świetne, w mojej ocenie atrakcyjniejsze pod względem przekazu od samej książki. Absolwent aż tak się nie udał, choć rewizja mitu - tym razem dawnej rewolucji kontrkulturowej - wydaje się zadaniem ambitnym i ciekawym. Adaptacji zabrakło pazura, dialogom - iskry, a w reżyserii porządnej pracy nad rolami młodych aktorów (Krzysztofa Brzazgonia - Beniamin i Anny Szymańczyk - Elaine) i płynności. Ale ostatnia scena, gdy naszemu zdesperowanemu bohaterowi udaje się wyrwać dziewczynę sprzed ołtarza i zostać z nią wreszcie sam na sam w łóżku, gdzie zamiast się obściskiwać, jedzą sobie chrupki, jest i zabawna i wzruszająco niewinna. Dlatego można też zgodzić się z głosami, że rzecz jest po prostu o miłości. A komedie romantyczne mają ogromną i życzliwą widownię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji