Artykuły

Cienka niebieska linia

Dramat Fausto Paravidino ma dwojakie oblicze. Z jednej strony opowiada się w nim konwencjonalną historię kryminalną, jakich wiele w kulturze popularnej. Z drugiej jednak może zastanawiać skala środków, jakie autor oferuje inscenizatorom. Tekst zostaje świadomie oddany w ręce reżyserów, którym daje się wolną rękę. Muszą oni jednak uważać na zachowanie fabularnej ciągłości, bez tego bowiem "Martwa natura" traci swoją dynamikę.

Reżyser Małgorzata Bogajewska próbuje rozszerzyć pole interpretacyjne tekstu poprzez adaptację przestrzeni. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że widz będzie miał do czynienia z kryminałem spod znaku Doyle'a czy Christie. Salonowe dekoracje (krzesła, tapczany z obiciami) położone są parę metrów za proscenium. Gdy zostaje dokonane morderstwo powierzchnia gustownego pokoju zostanie odcięta od pustego przodu sceny. Robi się to przez rozwieszenie taśmy policyjnej. Justyna Łagowska dokonuje podziału, który zdeterminuje cały ruch sceniczny. Przestrzeń z tyłu będzie zarówno klubem, jak luksusowym mieszkaniem. Pełni też rolę funkcjonalną - niebiorący udziału w konkretnej scenie aktorzy gromadzą się tam, obserwując akcję. Tradycyjnie zatem kluczowe wydarzenia mają miejsce na proscenium.

Wszystko to służy stworzeniu swoistego surrealizmu. Intryga prowadzi widza przez różne miejsca: komendę, nocne lokale, kawalerki. Ale te pomieszczenia nie mają odzwierciedlenia w dekoracjach. Bogajewska odsłania nagą prawdę o ludziach. W ślad za Paravidino pokazuje społeczną hipokryzję i brak międzyludzkiego kontaktu. Matka (Katarzyna Herman) płacze po śmierci zamordowanej córki, choć jednocześnie nie potrafi pomóc w śledztwie. Wychodzi bowiem na jaw prawda, że nie interesowała się w ogóle życiem podopiecznej - nie jest w stanie powiedzieć czegokolwiek na temat jej sympatii czy koleżanek. Policja ma za zadanie wykrywać przestępstwa, choć mundurowi wolą raczej odgrywać szopkę przed mediami. Ojciec zamordowanej w ogóle nie pojawia się na scenie. Czy kiedykolwiek był przy córce? Nieprzypadkowo po prawej stronie sceny mamy drugie oprócz salonu pomieszczenie. Wydaje się ono schowane, ukryte przed ciekawskim wzrokiem. Łazienka jest miejscem intymnym, które zostaje jednak wystawiane przed oczy oglądających. Tak samo jest ze współczesnymi mediami, które pchają się z obiektywami i kamerami w prywatne tragedie. Publika chętnie słucha takich rewelacji. Ze strony Bogajewskiej ten zabieg staje się szpilką, którą kłuje przybyłych na Kasprzaka widzów. Bo co w końcu oglądają?

"Martwa natura" posługuje się schematem kryminału, choć stanowi zarazem jego parodię. Ta dwuznaczność jest zarazem wadą przedstawienia. Co więcej, ciekawe rozwiązania scenograficzne są zubażane przez aktorstwo i słabość narracji. Po pierwsze, postacie są totalnie płytkie. Każda z nich wyraża się jedną cechą charakteru, niczym w pozytywistycznej piece-bien-faite. Dealer (Waldemar Barwiński) jest komicznym nieudacznikiem, Chłopak (Sambor Czarnota) to napalony ćpun, wreszcie Dziwka (Maria Dejmek) okazuje się tylko wyrachowaną cwaniarą. Musi pojawić się sprawiedliwy Glina (Sławomir Grzymkowski) i niesłusznie oskarżony Narzeczony (Filip Pławiak). Trudno ocenić grę aktorską, bowiem przed wykonawcami ról nie postawiono odpowiednio dużych wymagań. Aktorzy przedstawiają tekst z ledwie zarysowaną psychologią. Napięcie udaje się jednak stworzyć dopiero Pławiakowi.

Podobnie jest z dynamiką widowiska. Część scen wlecze się w żółwim tempie i to mimo mającemu przyspieszyć narrację ruchowi scenicznemu. Elementy nadprzyrodzone - snujący się po scenie duch Elizy (Marta Dylewska) - nie są potraktowane ani serio, ani buffo. Taka nieokreśloność odsuwa w cień inny potencjalnie interesujący zabieg. Aktorzy noszą na początku zajęcze maski, które zdejmują w miarę postępu akcji. Krąg podejrzanych i zaangażowanych w całą sprawę kurczy się zatem niczym futerkowe zwierzaki odstrzeliwane na polowaniu. Właściwy zając zostanie złapany dopiero na końcu. Spektaklowi Bogajewskiej brakuje zatem ożywienia. Nieciekawe efekty muzyczne są jedynie tłem dla poszczególnych scen. Pełen słabości jest także przekład Moniki Woźniak. Dialogi są sztywne i pozbawione napięcia. Dużo w tym winy samego Paravidino. Gra z konwencjami kończy się zwycięstwem tych ostatnich. Okazuje się zatem, że nijakość jest bardziej niebezpieczna niż kontrowersyjne nieraz skrajności. Próba opowiedzenia o zbiorowych kompleksach zderza się z realizacyjnym wymiarem przedstawienia. Skutek, mimo dobrych intencji twórców, jest do przewidzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji