Artykuły

Pornografia w świątyni sztuki czyli "Perskie Oko" na naszej scenie

"Przestrzegamy inne miasta Pomorza i Poznańskiego przed występami Perskiego Oka - pisano - który nie dając nic artystycznego, rozsiewa tylko zgniliznę moralną" - o reakcji prasy lokalnej po występach, w maju 1927 roku, warszawskiego zespołu kabaretowego "Perskie Oko" pisze Krzysztof Błażejewski w Expressie Bydgoskim.

Sto lat temu kiedy Polska odzyskiwała niepodległość, mieszkańcy trzech zaborów znacząco się między sobą różnili. Pomorzanie uważali się za lepszych w stosunku do np. "bosych Antków", jak w regionie nazywano przybyszów z Kongresówki, byłego zaboru rosyjskiego.

Powrót państwowości polskiej niósł ze sobą ogromny trud scalenia trzech części praktycznie na nowo powstałego kraju, poskładania niezwykle trudnej układanki, gdzie nie wszystkie elementy do siebie pasowały.

Mieszkańcy Pomorza w 1920 roku nie znali właściwie innego rodzaju życia politycznego i społecznego niż niemieckie, określające porządek i ład w każdej dziedzinie życia, gdzie wszystko miało swoje miejsce, a ludzie nie mieli zwyczaju zasad łamać. Pruski ład, choć często wyśmiewany i wykpiwany, zaspokajał potrzeby psychiczne człowieka i był uznawany za coś naturalnego i oczywistego. Nie można się zatem dziwić, że jeszcze w drugiej połowie XX wieku najstarsi mieszkańcy Pomorza potrafili wzdychać do tamtych czasów, mówiąc, że "za Wilusia (cesarza Wilhelma) było nam najlepiej."

"Wędrowni kolporterzy"

Pomorzanie nie zdawali sobie sprawy, że w 1920 roku brutalnie zderzą się z rzeczywistością, że przychodzi do nich Rzeczpospolita wyniszczona wojnami, biedna, pełna wewnętrznych konfliktów, niechęci i niezrozumienia ludzi z różnych regionów, różnej wiary i różnego poziomu życia. To właśnie Pomorzanie mieli zapłacić za powstanie wolnej Polski cenę obniżki poziomu życia, zachwiania ich zasad moralnych i ładu politycznego. W 1920 roku zetknęły się ze sobą na Pomorzu dwa światy. Ich konflikt trwał jeszcze przez długie lata, a jego echa żyją w mieszkańcach regionu do dziś.

Przykładem tego typu zderzenia kulturowo-cywilizacyjnego niech będzie wizyta na Pomorzu w maju 1927 roku warszawskiego zespołu kabaretowego "Perskie Oko", robiącego furorę w znacznej części Polski, cieszącego się ogromną popularnością i uznaniem. Po serii udanych występów artyści zostali zaproszeni i do nas. Na wieść o tym bilety rozeszły się w mig. Artyści warszawscy, prawdziwe wielkie gwiazdy sceniczne II Rzeczpospolitej, Eugeniusz Bodo, Zula Pogorzelska [na zdjęciu], byli pewni, że i tutaj zostaną przyjęci z entuzjazmem. Ale szybko okazało się, że na Pomorzu jest inaczej...

Dzień po pierwszym przedstawieniu w Bydgoszczy miejscowa prasa pisała: "Występy te były pod względem treści swojej jedną wielką kupą świństwa. Takiego pornograficznego bigosu nie zażywaliśmy w murach naszego Teatru Miejskiego jeszcze nigdy (...) Z życzliwością, ale i krytycyzmem apelujemy do dyrekcji, aby na przyszłość nie wpuszczała do naszej świątyni sztuki wędrownych kolporterów stołecznych świństw kabaretowych".

Do redakcji "Dziennika Bydgoskiego" wpłynęło też wiele listów od bydgoszczan, które skwapliwie cytowano w kolejnych numerach:

"Człowiek potrzebuje uweselić duszę - pisał Z. G. U. - to mu się słusznie należy, lecz niech to weselenie się dobrym żartem odbywa się w sposób przyzwoity i na właściwem miejscu. Tymczasem to, co nam w Teatrze Miejskim przez dwa wieczory podano, jest, oględnie mówiąc, skandalem. Teatr Miejski, który uważa się za świątynię sztuki, za szkołę poprawnego języka, za miejsce budzenia piękna estetycznego, został haniebnie sprofanowany. Tyle pornografji i wyuzdanej koszonerji w żadnym tinglu nie słyszy się, ile w ciągu tych dwóch wieczorów posypało się z tego miejsca, skąd przemawiali Wieszcze nasi ("Dziady", "Wesele", "Irydjon" itp.). Czy subwencja, jaką miasto teatrowi ze srogo ściąganych od tut. społeczeństwa podatków, na to ma służyć, by społeczeństwo to deprawować? Gdzież deputacja teatralna, która pozwala na takie wybryki, że rzeczami, które nadają się do nocnych lokali profanuje się i kala świątynię prawdziwej sztuki, której celem jest przedewszystkiem pielęgnowanie wzniosłych ideałów"?

Nieznany z nazwiska "Restaurator" występy komentował tak: "Numery p. Bodo i Pogorzelskiej, dobre na tinglu, na scenie prawdziwego teatru budziły niesmak. Tinglem szczególniej trąciło owo niefortunne łażenie p. Pogorzelskiej po scenie z flachą wódki po widowni i przepijanie do gości. A publiczność? Publiczność zamiast takich pornografistów wygwizdać, z zapałem oklaskiwała ich - tak wyrażonym wielkim rozczarowaniem faktem, że nie wszyscy byli jego zdania, kończył list "Restaurator".

"Dlaczego odważono się zohydzić scenę sztuki polskiej przez występy tak zwanego "Perskiego Oka"? - domagał się wyjaśnienia aptekarz Rybicki. - Dlaczego za takie głupstwa każą nam płacić 7 złotych? A najsmutniejsze to te niemilknące oklaski widowni!"

Rzecz niewarta fajki tabaki

Z Bydgoszczy warszawscy artyści udali się do Grudziądza. Z miażdżącą krytyką tamtejszego przedstawienia wystąpił lokalny "Głos Pomorski".

Tego samego dnia wieczorem przed następnym spektaklem dyrektor "Oka", Konrad Tom, ze sceny grudziądzkiego teatru ostro ripostował, zarzucając miejscowemu środowisko całkowitą nieznajomość sztuki kabaretowej, brak wrażliwości artystycznej i ogólnie nieuctwo oraz wrogość do wszystkiego, co nowe i co pochodzi z Warszawy. Przyjęte to zostało gwizdami, natomiast następnego dnia "Głos Pomorski" wypalił jeszcze mocniej na swoich łamach:

"Był to iście cyrkowy napad na naszą redakcję za napisanie prawdy o "utalentowanych aktorach z Warszawy" z Tomem na czele jako dyrektorem, którzy gwałtem chcą nam wmówić, że jego Pogorzelska ma głos i czaruje nim publiczność. Nie mamy zamiaru pisać o tem więcej, gdyż cała rzecz nie warta fajki tabaki i nie jest tragedją tylko błazenadą".

Z kolei po występie w Toruniu miejscowe "Słowo Pomorskie" zareagowało tak: "Występ niedzielny budzić musiał niesmak u publiczności z wyrobionym zmysłem piękna i estetyki. Pikanterja na scenie nie zawadzi, ale dosłowna pornografja, jaką nas darzono, bodajby została w murach Warszawy, a nie kusiła się o laury na prowincji. Jeżeli galerja bisowała, to dowód tylko, że zapożyczone z "Bociana" i nieco odgrzane kawały i dowcipy były dostatecznie sążniste".

Od gazety oberwało się także dyrekcji toruńskiego teatru za sprowadzenie trupy i jej występ, kiedy akurat w niedzielę można było dać spektakl godny teatru, jak np. "Kordiana". "Przestrzegamy inne miasta Pomorza i Poznańskiego przed występami "Perskiego Oka" - pisano - który nie dając nic artystycznego, rozsiewa tylko zgniliznę moralną".

Obrazili się i odjechali

Drugie przedstawienie w Toruniu już się nie odbyło. Była pełna sala, aktorzy za kulisami w pełnej gotowości, ale kiedy na widowni pojawił się recenzent "Słowa Pomorskiego", dyrektor Tom stanowczo zażądał, by redaktor opuścił widownię. Kiedy zarówno on, jak i władze teatru nie zgodziły się na to, artyści warszawscy opuścili teatr, odmawiając występu. Zapakowali swoje rzeczy do samochodu i, żegnani gwizdami, odjechali. Wywołało to, oczywiście, ogromny skandal, gdyż teatr poniósł w ten sposób znaczne straty. Dyrekcja teatru z powództwem o zapłatę odszkodowania zwróciła się do ZASP-u. Spór udało się załatwić polubownie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji