Artykuły

"Zagłuszony"

"Sarmatyzm" był jedną z najmilszych moich przygód. W 1965 roku Jerzy Rakowiecki wystawił tę komedię w Teatrze Ludowym. Nawet niewielkie rólki lśniły dowcipem i poczuciem stylu. Zarówno reżyser jak aktorzy rozkoszowali się polszczyzną pisarza, który zasilił Fredrę i twórcę "Pana Tadeusza". Poczucie sceniczności, które posiadał komediopisarz, mocno wrośnięty w teatralne środowisko, jego wrażliwość na społeczne przemiany, jego ironia, zajaśniały w tamtym spektaklu.

Cieszyłem się więc z całego serca na ponowne podjęcie komedii przez zamiłowanego w niej reżysera. Przypadek sprawił, że obecny spektakl "Sarmatyzmu" rozgrywa się przy tym samym Foksalu, gdzie przeciwnicy polityczni autora zaprzysięgli mu przed 200 laty - najsroższą zemstę. Już same warunki Teatru Kameralnego zdawały się narzucać określone zasady inscenizacyjne. Kameralność kojarzy się z kultem słowa, poszanowaniem wiersza, uwypukleniem niuansów aktors-kich. Niestety - część tylko tych nadziei doczekała się spełnienia.

Jerzy Rakowiecki wyobraził sobie tym razem inscenizację widowiskowo-muzyczną. Zaprosił do współpracy wspaniałego (to chyba najlepsze określenie) scenografa, Adama Kiliana. Istotnie, gra kolorów, śmiała i bujna, może olśnić. Scenograf nie uwierzył, na szczęście, sugestii niektórych komentatorów, że chodzi tu o przedstawicieli drobnej, niemal zagrodowej, szlachty. Przecież w "Sarmatyzmie" jest mowa o lasach i gruntach, tytułach i koneksjach wyraźnie średnioszlacheckich. Żywię wątpliwość co do potraktowania tekstu i sytuacji. Inscenizator dbał o ruch. Tekst uzupełniał "Kompletami", które się czasem kłócą z duchem i walorami komedii. Znalazła się tu fraszka Paczkowskiego i aluzje do chłopskich określeń. Ale w ogólnej bieganinie został wygłoszony dowcip Zabłockiego. Nie zaufano domyślności widza zmieniając np. piękne słowo "dziewczyca" na "dziewczyna". Skróty, na ogól uzasadnione, w pewnych wypadkach idą tak daleko, że zacierają przejrzystość spektaklu. Odbierają też szanse niektórym aktorom.

Wielu z nich broniło się dzielnie. Przede wszystkim: Witold Pyrkosz w roli Walentego. Ryzykownie obsadzany, na przekór swym warunkom, aktor pamiętny ze sztuk Pirandella i Bordowicza był zagubionym między Guronosami, półinteligentem. Bardzo ciekawa to postać, świadcząca o wrażliwości Zabłockiego na przemiany społeczne. Wrażliwy na kobiecość, gwałtowny, liznął już Walenty trochę warszawskiego ducha (jest nawet miłośnikiem książek). Zachował styl komedii dell'arte (sceny z listem) ale umie się zdobyć na sentencje filozoficzne (tyrada "Tym gorzej - tym lepiej"), na ciekawe refleksje, na akcje, które mogły zadziwić widownię.

Nie brak werwy także i Józefowi Nalberczakowi (Guronos) oraz Marianowi Łączowi (dowcipnie ujęty, a nie przeszarżowany Burzywój, niemal prototyp Papkina). Danuta Racławicka rozgrzewa się szczególnie w drugim akcie, jako śmiało inicjująca akcje subretka. Alicja Raciszówna ślicznie mówi wiersz i nadaje należny blask mądrym refleksjom Bogumiły, jej wytwornym złośliwościom, zapewne rodem z "Mizantropa". Halina Kossobudzka miała trudne zadanie w roli Ryksy; słusznie wybrała ton farsowy. Andrzej Siedlecki rolę mediatora ożywiał ruchliwością. Kilka efektów minęło bez wrażenia. Na przykład: ostrzeżenie rzucone pieniaczom, że ich parafiańskie spory są już przedmiotem zabawy w warszawskim teatrze. Zabłocki "zwala" winę na jakiś zespół młodzieżowy, wyrafinowanie żartując. Najciekawsze, że ta wiadomość godzi powaśnione rody, świadcząc o po-tędze teatru. W przedstawieniu obecnym efekt ten, wskutek ujęcia tekstu, przepada - jak zbyt wcześnie wypalony fajerwerk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji