Artykuły

Krzyk Fedry

Powiem od razu - zdążyłam się już przyzwyczaić do topora, którym wywija młoda krytyka, tnąc premierę za premierą. Tym razem jednak nieco się zdziwiłam. Bo Fedrę w Powszechnym ścięto bez krzty litości, i jakby tego było mało - przy akompaniamencie złośliwych chichotów oraz głupawych dowcipów. Dobrze więc się stało, że zareagował na tę egzekucję Andrzej Wajda, który napisał list w obronie przedstawienia do Gazety Wyborczej. Wybitny reżyser zajął się w nim głównie osobą recenzenta, a przy okazji stylem uprawiania krytyki przez młodych dziennikarzy Wyborczej. Cóż, skłamałabym mówiąc, że lektura tego listu nie sprawiła mi przyjemności... A jednak, nie ze wszystkimi argumentami Wajdy mogę się zgodzić. Na przykład z faktu, że publiczność tłumnie przychodzi do Powszechnego, by obejrzeć Krystynę Jandę w roli Fedry, wcale nie należy wysnuwać wniosku, że przedstawienie jest artystycznym sukcesem. Niestety - nie jest. Jednak nie dlatego, jak można by z owych wojowniczych recenzji w codziennej prasie wywnioskować, że wszyscy - w końcu nie byle jacy artyści - nagle potracili głowy i opuściły ich gust oraz smak. Powód klęski jest natury innej, to coś więcej niż jednorazowa niedyspozycja teatru. Mamy oto do czynienia z problemem, który dobrze znamy, który był po wielekroć podnoszony - od lat teatr polski boryka się z poetyką i rygorami tragedii, zarówno antycznej jak klasycystycznej, rzadko na tym polu odnosząc sukces. W tej walce reżyserzy najczęściej idą na "skróty" - dekomponują oryginały, budują pseudowspółczesne wersje o krótkim oddechu, jakieś Antygony w wojennym Sarajewie, zaś aktorzy poprzez małą "prawdkę" życiową starają się oswoić koturnowe - w ich mniemaniu - postaci.

Tylko że Laco Adamik jest jednym z ostatnich u nas reżyserów, których można by posądzać o tak niecne zamiary. Co więc naprawdę stało się w Powszechnym? Od pierwszych minut przedstawienia widać, że reżyser starał się traktować Racine'a integralnie. Chcę przez to powiedzieć, że zrobił wiele, by wielka tragedia namiętności, zamknięta w cudowny rytm aleksandrynu, porywająca obrazami - wizjami, które tak pięknie przetłumaczył Międzyrzecki, pozostała przede wszystkim arcypoezją. Wszystko na scenie podporządkowano dialogowi, poetyckiemu słowu, któremu służyć ma niemal "pusta" przestrzeń, zaś aktorzy są prowadzeni tak, by słowo mieli przede wszystkim za narzędzie ekspresji.

Synkretyczna scenografia pogodziła inspiracje z różnych epok i kultur, czy nawet subkultur, i wyznacza neutralne miejsce gry, a zarazem miejsce, w którym słowo ma "stawać się". Poprzez wysoką, przezroczystą konstrukcję pałacowego frontonu widać bebechy teatru, tylną ścianę z plątaniną kabli. Ale jednocześnie w tych pierwszych minutach przedstawienia rysują się bariery, których nie potrafią pokonać aktorzy. Racine'owska fraza okazuje się dla nich zbyt trudna, jeśli nie liczyć Mirosławy Dubrawskiej w roli Enony i, o dziwo, jednego z najmłodszych - Tomasza Sapryka, który znakomicie mówi wielki monolog o śmierci Hipolita. Ze zrozumieniem mówi też debiutująca Maria Seweryn. Pozostali nie potrafią wydobyć walorów wiersza, gorzej, notorycznie wpadają w zasadzki prozodii. Efekt? Pustkę słów, zamazywanych, mówionych pospiesznie, "nakrywa się" niepotrzebną ekspresją. Celuje w tym, przykro powiedzieć, Krystyna Janda. Wygląda świetnie w kostiumie, który łączy elementy etno z aluzjami do antyku, lecz aktorsko zawodzi, walcząc chyba z chorym głosem. Na proste pytanie, czy ta Fedra kocha Hipolita, każdy przytomny widz powie, że oczywiście - nie. Zamiast kobiety kochającej, trawionej śmiertelną namiętnością, oglądamy rozkrzyczaną i rozzłoszczoną kobiecinę w królewskim kostiumie. Dopiero na koniec drugiej części przedstawienia Janda pokazuje Fedrę, która cierpi w ciszy i samorozpoznaniu. Teraz wierzymy w jej cierpienie oraz w słabość, które mają u Racine'a znamiona wielkości. Mówiąc o najważniejszej skazie tego przedstawienia, którą jest nieumiejętność mówienia Racine'owskiego wiersza, trzeba też powiedzieć o innej, równie zasadniczej. Na scenie panuje niejednolitość stylu gry, każda postać jest jakby z innego teatru. To główny grzech reżyserski Adamika. Zaś nieszczęśliwe pomysły - jak Enona na inwalidzkim wózku-to tylko potknięcia, niewiele znaczące wobec generaliów. Przykre jest to, że zespół aktorski teatru, grający ostatnio głównie we współczesnym anglojęzycznym repertuarze, najwyraźniej nie może - z braku sił i środków - sprostać wysokiej klasyce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji