Artykuły

Anna Gryszkówna: opowiadanie o kobietach mnie fascynuje

- Każda z aktorek wnosi na scenę swoją wrażliwość, swój punkt widzenia. Dla mnie to kwartet jazzowy, czterech instrumentalistów, którzy muszą ze sobą dobrze stroić. Każdy ma swój moment solowy, ale ta solówka nie wybrzmi, jeśli pozostali muzycy nie podprowadzą tego momentu - mówi Anna Gryszkówna, reżyserka spektaklu "Reset", którego premiera odbędzie się 9 czerwca, ale wcześniej, przedpremierowo grany będzie 3, 5, 6, 7 i 8 czerwca na Scenie Kameralnej w Sopocie.

Łukasz Rudziński: Co w tekście "Reset" Almy De Groen panią zaintrygowało?

Anna Gryszkówna: Rzadko zdarzają się teksty literackie, a sceniczne w szczególności, które proponują role kobietom. Tutaj mamy cztery bohaterki, które mają "mięso aktorskie" do zagrania. To jest smakołyk. Niezwykłą przyjemnością jest robienie spektaklu z dojrzałymi kobietami, które mają duża świadomość siebie, mają coś do powiedzenia i są po przeżyciach, którymi mogą się dzielić z widzem. Niezwykle tęsknię za takimi tekstami. Nie ukrywam, że w ogóle opowiadanie o kobietach bardzo mnie fascynuje.

Dużo jest w tej kwestii do powiedzenia. Bo kobiety są tak bardzo zmienne, tak nieoczywiste, że trudno uchwycić to, co się dzieje ze zjawiskiem jakim jest kobieta obecnie w życiu społecznym. Gdy dostaję do ręki tak ciekawy tekst, w którym silnie obecna jest potrzeba postawienia diagnozy: jakie są kobiety, kim są, czego potrzebują, jak się odnoszą do świata mężczyzn, jak się odnoszą do świata nauki, czy polityki, natychmiast biorę go "na warsztat". Jeśli mogę się przyglądać, stawiać pytania i skupić na potrzebach, tęsknotach i oczekiwaniach kobiet, to dla mnie to woda na młyn.

Z pozoru jest to zwykła komedia obyczajowa. Stopniowo jej klimat się zmienia...

- Początkowy - nie bójmy się tego słowa - farsowy sznyt, zmienia się w bardzo gorzką diagnozę tego, co się dzieje z kobietami w momencie, kiedy przestają żyć swoim życiem, a zaczynają iść na kompromisy, gdy przestają się wspierać, a zaczynają ze sobą rywalizować. Konstrukcja dramatu De Groen rzeczywiście jest dosyć perwersyjna - zaczyna się jak urocza komedia, a prowadzi widzów przez wielki dramat, spowiedzi, kwestie winy i kary, opresji, stawia pytania o to, czym jest przyjaźń i gdzie ona się kończy, czy empatia w życiu pomaga, czy nie stanowi narzędzia w rękach innych, którzy dzięki niej nas wykorzystują. Bardzo ważne jest też, na ile można ocalić człowieczeństwo tych kobiet, ich wrażliwość i empatię. To ważne pytania, na które poprzez spotkanie czterech zupełnie innych osobowości szukamy odpowiedzi.

Meridee, Judith, Lydia i Hester to cztery pełnokrwiste charaktery?

- Każda z bohaterek ma inne priorytety, inne zasady, marzenia, inny pomysł na siebie i na życie. One muszą się spotkać i spróbować zdiagnozować mężczyznę, którego już nie ma. On jest punktem zapalnym tego, co się między nimi dzieje. Chociaż go fizycznie nie ma, pozostaje demiurgiem, sprawcą wszystkiego, co się między nimi wydarzy. To rzeczywistość kobiet bez mężczyzn, ale ci mężczyźni determinują życie tych kobiet.

Zamyka pani historię, wspólnie z autorkami scenografii, w szarej smutnej przestrzeni schronu czy wręcz bunkru.

- To męska przestrzeń Aleca, tego nieobecnego mężczyzny, do której dziewczyny zostają zaproszone i którą po raz pierwszy mają możliwość poznać. To nie jest przestrzeń przytulna, ciepła, kobieca. To przestrzeń mężczyzny, który był skupiony na swoim algorytmie, zadaniu i komputerze. W tej obcej sobie przestrzeni dziewczyny usiłują się odnaleźć. One właściwie nie schodzą ze sceny, w pewnym sensie zamykamy je w klatce. Fajną robotę wykonały w tym względzie Ania Skupień i Kasia Szczurowska, które wykreowały tę przestrzeń.

"Reset" daje dużą przestrzeń do pracy z aktorem?

- Światy moich czterech, aktorek, mój piąty i światy dwóch moich scenograf Ani i Kasi się uzupełniają. Jedynym męskim wyjątkiem jest kompozytor Piotr Łabonarski, który uzupełnia tę opowieść o to, co się dzieje w przestrzeni dźwiękowej i na swój sposób stara się w tę przestrzeń wgryźć, stanowiąc fantastyczny kontrapunkt. Każda z aktorek wnosi na scenę swoją wrażliwość, swój punkt widzenia. Dla mnie to kwartet jazzowy, czterech instrumentalistów, którzy muszą ze sobą dobrze stroić. Każdy ma swój moment solowy, ale ta solówka nie wybrzmi, jeśli pozostali muzycy nie podprowadzą tego momentu. Ważne pytania najlepiej wybrzmią wtedy, gdy przekazujemy je poprzez śmiech. To gorzka komedia i przez ten śmiech - nawet jeśli pojawiają się łzy, filozofia i próba zrozumienia świata - komunikujemy się z widzem. A w "Resecie" mamy naprawdę wiele do powiedzenia.

***

Bilety w cenie 45 zł (normalne) i 30 zł (ulgowe), na premierę 100 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji