Artykuły

Dookoła czasu

"Alicja" Pawła Miśkiewicza leniwie podchodzi do widza, uwodzi urywanym rytmem snu, niepokoi. Jest jak bieg bez początku i bez końca. Podróż do wnętrza własnej głowy.

Ostatnie reżyserskie poczynania Pawła Miśkiewicza powoli krystalizują się w kon­sekwentną i ze szczegółami przemyślaną drogę. Wystarczy wziąć trzy jego przedsta­wienia z warszawskiego Teatru Dramatycz­nego. Najpierw była "Alina na zachód" Dobbrowa jak w probówce skraplająca gorące niemieckie powietrze. Obywała się bez tra­dycyjnej fabuły, skupiając się na pozornie bezcelowym trwaniu bohaterów. Już wów­czas inscenizator pokazywał, że wzorem swojego mistrza Krystiana Lupy potrafi unieważnić tradycyjne pojmowanie sce­nicznego czasu. Nagle, bez powodu, zatrzy­mać bieg zdarzeń tylko po to, żeby któraś z postaci zaśpiewała piosenkę. W kolejnym swym projekcie - wariacji na motywach "Peer Gynta" Ibsena - granice scenicznego świata dosłownie i w przenośni ulegały za­razem zatarciu i rozszerzeniu. Teatr zajmo­wał foyer i przeradzał się w dyskurs na te­mat ludzkiej czy też raczej męskiej natury. Peer Gyntów było pięciu, wszyscy w desperackim poszukiwaniu własnej tożsamości. Na głównej, poszerzonej zresztą scenie Dramatycznego zostawały tylko strzępy te­atru. Niczym rojenia w głowie bohatera. "Alicja" jest na tej ścieżce kolejnym etapem. Miśkiewicz wraz ze współautorką scenariu­sza Dorotą Sajewską przecedzili dwie słyn­ne powiastki Lewisa Carrolla przez sito wła­snej wyobraźni. Przygotowali inscenizację bazującą na duchu literackiego oryginału, a jednak od niej niezależną. Przedstawienie jest przy tym wyzwaniem rzuconym pu­bliczności. Otwarcie szydzi z jej oczekiwań bądź też traktuje je a'rebours. Dlatego "Ali­cję" można traktować jako rodzaj artystycz­nego manifestu nowego szefa Dramatyczne­go i jego ekipy. To propozycja teatru, który jest celem samym w sobie i za nic ma tzw. ciążące na nim zobowiązania. Wydaje się, że twórcy "Alicji" stawiają widzom ultima­tum. Wejdziecie do naszego snu - to dobrze. Zostaniecie za drzwiami - wasza sprawa. Nie ma historii, a tylko urywane stop-klatki z niespokojnego snu bohaterki, która już jest po drugiej stronie lustra, a teraz musi przyjąć lub zakwestionować rzeczywistość. Jesteśmy w olbrzymim wagonie pędzącego w nieznane pociągu. Po jednej stronie rząd zwróconych ku wielkim oknom foteli jakby wyjętych ze scenograficznych projektów Ann Viebrock, stałej współpracowniczki Christopha Marthalera. Po drugiej ustawio­ne bokiem barowe blaty czy może bilardo­we stoły. Perspektywiczny skrót nadaje roz­świetlonej jarzeniówkami przestrzeni nie­realny charakter. Powoduje, że znakomita scenografia Barbary Hanickiej zaczyna żyć własnym życiem, wymykając się definicjom. Jest na wskroś nowoczesna, ale nie można o niej powiedzieć, że niewolniczo trzyma się niemieckich wzorców obrazowa­nia świata w skali 1:1. Zaprojektowa­na przez Hanicką przestrzeń bywa odstrę­czająca i chłodna, a potem - nie wiadomo czemu - nabiera baśniowych kolorów - hipnotyzuje ciepłem.

Rzecz jasna, nie można mówić o linearnej fabule. Dwie Alicje - stara (Barbara Krafftówna) i wstępująca w życie (Klara Bielawka) - wzajemnie się sobie przyglądają i wza­jemnie się w sobie przeglądają. Licytują się, która jest bardziej prawdziwa, na moment zamieniając się życiami czy jednym życiem? Bowiem u Pawia Miśkiewicza nawet to nie jest jasne. Stara Alicja Krafftówny bywa niewinną dziewczynką, niewiele rozumieją­cą z samej siebie. Młoda Alicja Bielawki w jednej chwili nabiera życiowego doświad­czenia. Obie przynależą do świata baśni, ale zadanie mają gorzkie i poważne. Aktorskie etiudy obu artystek, ich wzruszające, cza­sem niezdarne samo bycie na scenie ma za­świadczać o istnieniu. I właśnie ono staje się jednym z tematów przedstawienia. Można interpretować,Alicję" jako grę mię­dzy dzieciństwem i schyłkiem. Można też jako podróż w poszukiwaniu jednej jaźni, jednej tożsamości. Można wreszcie jako wycieczkę po zakamarkach własnej głowy. Z niej wydobywają się zjawy Królika, Zają­ca, Susła, Białej i Czerwonej Królowej. Aktorzy Dramatycznego w lot chwytają surrealistyczną konwencję całości, nadając swym postaciom absurdalne karykaturalne rysy. Najbardziej polubiłem Krzysztofa Dracza jako Kota z Cheshire i Joannę Szczepkowską w roli Białej Królowej. Inna rzecz, że w aktorskim rozkładzie sił też tkwi pułapka, bowiem Miśkiewicz dla każdego przygotował efektowną solówkę. Tyle że o gwiazdorskim popisie nie ma mo­wy, bowiem wszystko jest wykrzywione i wyśmiane. To też reguła tej inscenizacji. A tak w ogóle "Alicja" to rzecz zuchwała. Jak bowiem inaczej nazwać spektakl, które­go prawdziwym bohaterem jest czas? Wy­daje się nie mieć początku ani końca, przy­stawać, a za chwilę zrywać się do galopu. Krążyć po własnej osi albo zapętlać się. Patrzy się na to z zapartym tchem. Prze­dziwny spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji