Artykuły

Scena mi wystarcza

Na pewno te parę miesięcy jazdy karetką pogotowia ratunkowego na zawsze zostanie w mojej pamięci - mówi MIROSŁAW BAKA w rozmowie z Bogdanem Kuncewiczem. - Ta jazda zbliżyła mnie do ludzi w chwilach wielkiego nieszczęścia, albo radości, bo nagle jakaś kobieta rodziła. Przed laty uważałem, że ludzie decydujący się na aktorstwo powinni najpierw pół roku pojeździć karetką.

"Uchodzi za jednego z najbardziej utalentowanych aktorów w swoim pokoleniu. Po głównej roli w "Krótkim filmie o zabijaniu", którą wysoko oceniono w wielu krajach, na wielu festiwalach, m.in. w Cannes, MIROSŁAW BAKA nie miał ciekawych propozycji w Polsce. Grał przede wszystkim na Węgrzech i w niemieckich produkcjach. Obecnie gra dużo w kraju. Mieszka w Gdańsku, jest na etacie w Teatrze Wybrzeże. Jego żoną jest aktorka Joanna Kreft-Baka. Mają dwoje dzieci. Z Mirosławem Baką rozmawia Bogdan Kuncewicz.

- Pochodzi pan z Ostrowca Świętokrzyskiego. Wiem, że w szkole średniej uchodził pan za buntownika, że ubierał się na czarno, że farbował włosy. Chyba niewiele z tego buntowniczego Mirosława Baki zostało do dziś?

Bliższe było mi określenie kontestator a nie buntownik. Był to bardzo burzliwy okres w naszych polskich dziejach. Po raz kolejny otworzyliśmy się na Zachód i zaczęły się pojawiać różne trendy, takie jak hippisowski, pacyfistyczny, punkowy, hardrockowy. Moi koledzy dopisywali się do różnych ugrupowań, ja pozostałem outsiderem. Nie można było mnie sklasyfikować, więc uchodziłem za buntownika. Kiedyś pojechałem na koncert rockowy i na dworcu we Wrocławiu grupa zbirów chciała mnie pobić. Ich przywódca stanął nade mną i pytał, kto ja jestem, do jakiej grupy należę. Strasznie go drażniło, że nie mógł mnie sklasyfikować. Ta moja postawa doskonale rymuje się z powściągliwością, którą mi się przypisuje, ponieważ nie ulegam żadnym trendom, nie rzucam się w wir mód, tylko staram się pozostać sobą. To, co sobą prezentuję, wystarcza mi za wszystkie mody i wzorce.

- Zatem, musi pan być strasznie pewny siebie, skoro wystarcza panu to, co sobą prezentuje, by skutecznie pokonać wszystkie trudne drogi i zakręty życiowe?

Ale pewny siebie nie jestem. Moja samowystarczalność wcale nie wynika z tego, że jestem szalenie doświadczony. Po prostu wolę do wszystkiego dochodzić własnymi drogami i sam. Nie korzystam, tak jak niektórzy, z czyjejś ideologii, tylko żyję we własnym świecie, we własnym ciele i korzystam z własnego mózgu. Niczego nikomu nie narzucam i nie chcę by cokolwiek mi narzucano. Nigdy nie czytałem książek o aktorstwie. W wielu wywiadach dziennikarze pytają mnie o metodę gry. "Jaka metoda? Gram tak, jak czuję, jak myślę" - zawsze odpowiadałem.

- Podobno aktorem został pan z buntu, bowiem nauczycielka powiedziała, że prędzej kaktus wyrośnie jej na ręce, niż pan dostanie się do szkoły teatralnej?

Z buntu? A może z przekory? Przekora cechowała mnie od bardzo wczesnego dzieciństwa. Gdy ktoś mówił, że coś jest niemożliwe do osiągnięcia, to owo niemożliwe stawało się moją obsesją i nie pozwalało spać. Dziś wiem, że wszystko jest możliwe, trzeba tylko niekiedy bardzo się starać. Owszem, nauczycielka stwierdziła, że kaktus wyrośnie jej na ręce, jeśli dostanę się do szkoły teatralnej. Odrzuciłem więc plany pójścia na historię i skoncentrowałem się na aktorstwie, jako sposobie na życie.

- Czy mógłby pan o sobie powiedzieć, że jest stuprocentowym mężczyzną, biorąc pod uwagę, że często, jak mówi pan w wywiadach, płacze oglądając filmy?

Oczywiście, że jestem prawdziwym mężczyzną, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Nie znajduję w sobie cech kobiecych. A to, że płaczę? Stuprocentowi faceci też płaczą. Łatwo się wzruszam, boję się dentysty, ale to ludzkie.

- Co pan w sobie lubi, a czego nie lubi?

Wszystko w sobie lubię, wszystkiego nie lubię. Moje samopoczucie zmienia się co piętnaście minut.

- W jednym z wywiadów powiedział pan, że pana syn Łukasz odziedziczył po panu potworną nadwrażliwość, która objawia się silnymi bólami głowy w sytuacjach trudnych i uniemożliwia racjonalne myślenie. A więc raczej łatwo ulega pan depresjom?

Nigdy nie powiedziałem, że łatwo ulegam depresjom. Ktoś o aktorach powiedział, że to muszą być ludzie z wrażliwością motyla i odpornością słonia. I taki jestem. Ale mój syn jest jeszcze zbyt mały by tej odporności od życia uzyskać. Mój syn odziedziczył także po mnie ciekawość świata. Chciałby wszystkim się zajmować, wszystko poznać, ale to jest ponad jego siły, więc jak sobie z czymś nie radzi, boli go głowa.

- "Gdy wyrzucali mnie ze szkoły teatralnej, przez rok pałętałem się. Uciekałem przed wojskiem i wyczyniałem różne cuda ze swoim życiem. Pracowałem też jako sanitariusz w pogotowiu ratunkowym" - powiedział pan w jednym z wywiadów. Czy prawdą jest, że ta praca była dla pana wielkim wybawieniem?

Nie wiem, czy było to wybawienie, ale na pewno te parę miesięcy jazdy karetką pogotowia ratunkowego na zawsze zostanie w mojej pamięci. Ta jazda zbliżyła mnie do ludzi w chwilach wielkiego nieszczęścia, albo radości, bo nagle jakaś kobieta rodziła. Przed laty uważałem, że ludzie decydujący się na aktorstwo powinni najpierw pół roku pojeździć karetką.

- Podobno ta praca postarzała pana o dobre kilka lat?

Niektórzy ludzie przez 40 lat swojego życia nie zetknęli się ze śmiercią. Ja na przestrzeni 6-ciu miesięcy pracy sanitariusza zetknąłem się ze śmiercią ludzi starych, młodych, dzieci. Dziecko umarło mi na rękach. Nie zapomnę tej tragedii do końca swoich dni. Nie zapomnę też kobiety, która urodziła dziecko w karetce. Odebrałem szczęśliwie poród.

- Podobno jest pan dzieckiem szczęścia, które nachalnie pcha się panu do ręki, a pan niekiedy nie wie, co z tym zrobić?

Nie jestem dzieckiem szczęścia. Nie znam dzieci szczęścia. Szczęściu trzeba umieć pomagać, a to najczęściej wymaga bardzo ciężkiej pracy.

- Wiem, że pana żona mówi, że jest pan leniem.

Tak, ale w domu. Złości ją też, że jak pracuję, to się nie oszczędzam. Mówi, że daję z siebie za dużo. Gdy wracam do domu z teatru, jestem całkowicie wypompowany. Siadam na kanapie i nic nie chcę robić.

- Włącza pan video i ogląda filmy, a rano nie można pana dobudzić?

Kiedyś lubiłem długo spać. To się zmieniło. Natomiast filmy lubię nadal oglądać.

- Jest pan zodiakalnym Strzelcem, a więc cechuje pana szczerość, serdeczność, lubi pan przyrodę, przebywanie na świeżym powietrzu, uwielbia taniec?

Taniec? Nie przepadam za tańcem, nie jestem dobrym tancerzem. Natomiast niewątpliwie jestem szczery, lubię prawdę, cechuje mnie serdeczność, lubię przyrodę i przebywanie na świeżym powietrzu.

- Strzelcowi przypisuje się też dużo energii, impulsywność, szybką reakcję, niecierpliwość oraz łatwowierność, ale to tak do końca w pana przypadku się nie zgadza?

Zgadza. Jestem człowiekiem otwartym, lubię szybką reakcję i wierzę ludziom.

- Ale impulsywny pan nie jest?

Bywam. Długo noszę w sobie problemy, zadrażnienia, ale przychodzi moment, że wybucham jak wulkan i wszystko dookoła zamienia się w gruzowisko. Koledzy wiedzą, że potrafię być niebezpieczny. Mam naturę introwertyczną, ale jak coś długo mnie "podgryza", muszę dać upust emocjom bo inaczej bym zwariował.

- Co pana jeszcze charakteryzuje?

Lubię hazard...

- Lubi pan kasyna i pokera?

Lubię kasyna, lubię ruletkę, pokera nie lubię.

- W życiu codziennym hazardzistą pan nie jest?

Podchodzę do życia racjonalnie. Szaleństwa wystarczy mi na scenie, nie muszę przenosić go na życie prywatne. Hazardu wystarczy mi w kasynie, nie muszę z niego korzystać w życiu codziennym. Lubię Calvados, ale to nie znaczy, że piję go od rana do wieczora.

- Za sportem pan nie przepada?

Na tej płaszczyźnie jestem rzeczywiście leniem. No cóż, w pracy realizuję się tak bardzo, zużywam tyle energii, że z przerażeniem patrzę na aktywny wypoczynek typu rower. Nie jestem typem sportowca, który co piątek umawia się z kolegami na piłkę nożną. Scena mi wystarcza. Na kondycję nie narzekam, nie tyję.

- Po górach jednak lubi pan chodzić?

Lubię. Co roku jesteśmy dwa tygodnie w Tatrach i drepczemy po górach, zwłaszcza, że mój starszy syn zaczął chodzić ze mną. Raczej jest to rekreacja a nie sport, zwłaszcza, że nie używamy sprzętu wspinaczkowego.

- Żoną pana jest aktorka Joanna Kreft-Baka. Uchodzicie za bardzo udane małżeństwo, co jest trochę nietypowe w pana środowisku, bo z reguły takie związki, oparte na rywalizacji, szybko się rozpadają?

Ależ, nie rywalizujemy ze sobą, bo moja żona jest kobietą a ja mężczyzną. Rywalizować mogę jedynie z facetem. Mówi pan, że uchodzimy za udane małżeństwo. Widocznie perfekcyjnie się dobraliśmy. Ja osobiście nie mam recepty na udany związek małżeński.

- Mężczyzną jest pan ugodowym, łatwo idącym na kompromisy, nie obraża się o byle co, więc duża zasługa w tym pana, że małżeństwo jest udane?

Moja żona nie przypisałaby mi tej zasługi. Ja też myślę, że to jej przede wszystkim zasługa, że nasz związek jest udany. Nie jestem łatwym partnerem, bo mojej pracy towarzyszy wiele stresów, nerwów. Nie wychodzę z teatru jako przyjemny, wyluzowany, lekko czujący się facet. Żona ma do mnie dużo cierpliwości, zrozumienia, zwłaszcza w chwilach trudnych, tym bardziej, że jest aktorką i wie czym nasz zawód pachnie. Szalenie jestem jej wdzięczny, że potrafi przymknąć oko na moje słabości.

- Główna pana słabość to niepokój?

Dziewięćdziesiąt procent czasu mojego życia to niepokój. Jedynie, gdy śpię, to nic mnie nie trapi i nie dręczy, choć cierpię na bezsenność. W ciągu dnia zadaję sobie tysiące pytań, w porywach do dziesiątek tysięcy."

Na zdjęciu Mirosław Baka z Bogusławem Lindą w filmie "Reich" w reż. Władysława Pasikowskiego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji