Artykuły

Wieczory z XI muzą

Nasza telewizja wystąpiła w okresie świątecznym z programem bogatym i obszernie zaplanowanym. Co prawda nie zawsze ta ilość przechodziła w jakość, ale na ogół biorąc goście świąteczni od telewizorów nie uciekali.

Na czoło programu teatralnego wysunęły się oczywiście niezawodne Fredrowskie "Damy i Huzary" w inscenizacji telewizyjnej Józefa Słotwińskiego, trochę odmiennej w koncepcji od dotychczas realizowanych spektakli. Do tej odmienności przyczyniła się niewątpliwie scenografia Xymeny Zaniewskiej zmuszająca reżysera do szukania nowych rozwiązań sytuacyjnych. Mogła się podobać również starannie, choć nie zawsze trafnie dobrana obsada wykonawców. I tak np. wydawało się, że Jacek Woszczerowicz nie najlepiej się czuł w roli Rotmistrza, przesuwając jej akcenty za często w stronę groteski.

"Zazdrość Kocmołucha" (nawiasem powiedziawszy nad tym tytułem zaciążył autorytet Boy'a Żeleńskiego; Kocmołuch, to u nas raczej synonim niechlujnej kucharki, popychadła kuchennego. Słuszniejszym byłby tytuł: "Zazdrość gamonia, fujary") - to jedna z pierwszych komedii Moliera, trochę jeszcze nieporadna, prawie bez akcji, o ledwo zaznaczonym temacie. Jednak już w tej komedii widać lwi pazur autora "Skąpca". Widać go choćby w sposobie, w jaki ośmiesza nie tyle zazdrosnego męża, ile nadętego doktora, z rodu tych niedouczonych lekarzy, których tak serdecznie nie cierpiał Molier.

Komedie tę zaprezentował nam łódzki Teatr Telewizji, w reżyserii Ewy Bonackiej i scenografii Czesława Siekiery.

Zawiodła nas natomiast wyraźnie "Ballada wigilijna" Ernesta Brylla. Niewątpliwie bowiem, jak nas pouczono w zapowiedziach tego widowiska: kolędowanie w noc wigilijną to stary i piękny zwyczaj, ale zwyczaj ten oderwany od swojego naturalnego podłoża: odwiedzania całej wsi z gwiazdą i turoniem przy śpiewie kolęd, zwyczaj pokazany w wymyślonym środowisku, zamkniętym i odosobnionym, nie tylko zaskakuje widza dziwacznością pomysłu, ale na dłuższą metę po prostu zaczyna nużyć. I wtedy nie pomaga już ani autentyzm Wojciecha Siemiona, ani reżyseria Ludwika René.

Poza tym ujrzeliśmy jeszcze któreś tam z rzędu powtórzenie z telerecordingu dobrej zresztą farsy Zdzisława Skowrońskiego: "Kuglarze", oraz niespodziewanie ciekawy spektakl muzyczny, nadany z Poznania: fragmenty opery Leoncavalla "Pajace".

Z audycji rozrywkowych ujrzeliśmy w tym okresie ciekawą rewię piosenkarzy z cyklu "Przedstawiamy", dowcipnie pokazane wspominki z pierwszych dni powstania teatrzyku "Syrena" (ze znakomitym, niemal wstrząsającym wierszem-piosenką: "Komu, komu..." przypomnianym przez nie mniej znakomitą aktorkę, Jadzię Andrzejewską), oraz dwie audycje słowno-muzyczne, przygotowane przez katowicką TV. Pierwszą z nich: "Najpiękniejsze melodie operetkowe" (niestety, wybrano właśnie te... nie najpiękniejsze) reżyserował Ryszard Ray-Zawadzki. Śpiewały i tańczyły gwiazdy i gwiazdki gliwickiej Operetki. Drugą, rozrywkowo-muzyczną "Od melodii do melodii" przygotował Zbigniew Zbrojewski.

Natomiast zawiódł zupełnie pierwszy odcinek pseudokryminalnego telefilmu: "Kapitan Sowa na tropie". Nie wolno naplątać strachów i intryg w całym filmie po to, by je rozwiązać w jednym zdaniu przedstawiciela sprawiedliwości, wypowiedzianym na końcu. Nie wzbudza również zaufania widza fakt, że zbrodniarka nie mogła być studentką, bo w jej walizce nie było książek naukowych(?!).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji