Symfonia lęków
Mówi się, że "Pułapka" Tadeusza Różewicza jest sztuką o Kafce. Jest nią w istocie. Tkwią w niej i fakty z życia pisarza, i echa jego dzienników, i jego złowieszcze obsesje, którym i czas, i człowiek dawno już wyszli naprzeciw. A jednak sprowadzanie utworu Różewicza do wymiaru scenicznej biografii Kafki byłoby nieporozumieniem, niezależnie od znanej fascynacji poety Franzem K. jako "Głodomorem" stulecia. Rozmyślając o Kafce, pisze bowiem Rożewicz trochę, o sobie - o powołaniu i sytuacji pisarza w naszych czasach, trochę o tobie - o nas wszystkich, o naszych lękach, o doświadczanym już, bądź nie uświadamianym jeszcze przeznaczeniu "zwierzęcia ofiarnego" XX wieku.
Koszmar zagrożenia śmiercią, taką lub inną, ale zawsze śmiercią - oto, co nurtuje Tadeusza Różewicza w jego najnowszej sztuce, co nazywa pułapką ludzkiego istnienia, przeciw czemu buntuje się jako człowiek i jako poeta, dlaczego każe nam studiować sytuację człowieka w matni bytu, śledzić jego próby ucieczki przed zagrożeniem, obserwować proces umierania.
Kiedy czyta się nowy dramat wybitnego poety teatru, trudno jest rozpoznać w nim dawnego eksperymentatora, walczącego zazwyczaj z teatralnym tradycjonalizmem. Tym razem wszystko jest w tym tekście klarowne: sceny następują po sobie zgodnie z logiką, wnętrza zostały określone precyzyjnie - co do jednej wieloznacznej zresztą szaty; uderza realizm zachowań, a dialog odzyskuje swoje istotne znaczenie. "Zamknęła się" jak gdyby "otwarta" na ogół konstrukcja dramaturgiczna Różewiczowskiego teatru.
"Otworzył" ją na powrót Jerzy Grzegorzewski, kreując w Teatrze Studio wielkie dzieło sceniczne, idealnie współbrzmiące z Różewiczem - zarówno plastyką, muzyką, jak i aktorskimi kreacjami. Nie wiem, czy zadowolił autora, ale z pewnością przypomniał Różewiczowi jego własny świat teatru sprzed lat, o którym poeta sam mówił: "Najpierw będzie się wydawało, że jest to zupełnie przypadkowa zbieranina obrazów, myśli, słów, aż w pewnej szczęśliwej chwili to wszystko zbiegnie się do środka".
Tak właśnie zbiegła się w "Studio" autorska myśl z orygialną poetycką deformacją sceniczną Grzegorzewskiego, z atmosferą muzyki Maksymiuka i rozumieniem, obrazowaniem postaci przez aktorów: Franza przez Olgierda Łukaszewicza, Matki przez Irenę Jun, Ojca przez Marka Walczewskiego, Grety przez Annę Chodakowską; aż po zaskakujące epizody Fryzjera (Jacek Jarosz), Wyrostka (Wojciech Magnuski) i Pana (Antoni Pszoniak) w porażającej scenie u fryzjera.
I nic więcej nie dodam o tym wybitnym przedstawieniu w swojej krótkiej popremierowej relacji. Cokolwiek by napisać, byłoby to spłyceniem, uproszczeniem tej urzekającej kompozycją, teatralną poetyką i intelektualną głębią - scenicznej symfonii. Dlatego też nie polecam jej tym, którzy z daleka omijają galerie sztuki i filharmonię, a w teatrze poszukują prostego realizmu. Na "Pułapkę" Różewicza i Grzegorzewskiego trzeba umieć patrzeć i umieć jej słuchać.