Artykuły

Tak daleko od życia

Bruno Schulz był największym antyteatralnym pisarzem żydowskim w historii polskiej kultury. Pisał prozę: strzępy dialogów i serie psychodelicznych obrazów, których nie można - jak się okazało we Współczesnym - przełożyć bezkarnie na sceniczne zdarzenia. "Xięga" porywa i odpycha zarazem.

Fantastyka ze szczyptą thrillera jest dziś z pewnością największym atutem prozy Schulza. Reżyser spektaklu Jacek Bunsch i aktorzy Teatru Współczesnego pytają zgodnie, czy można wstąpić bezkarnie do rzeki czasu, aby w tkwiącej w psychice każdego z nas czasoprzestrzennej pętli kompleksów, stłumi eń i pożądań odnaleźć uzasadnienie swego życia. Czyli - jak chciałby Einstein w symbiozie z Freudem -czy można zrewidować swą dojrzałość "powtarzając" los. Pomysł karkołomny sam w sobie i nie dla każdej wrażliwości - to jasne. O wiele bardziej filmowy niż teatralny.

We Współczesnym obraz zdominował spektakl. Powiedzmy od razu - "Xięga" może zachwycić urodą barw, grą efektów specjalnych, plastycznością kompozycji scenicznych zdarzeń, niesamowitością wizji. Ale to zasługa scenografa. Wśród osnutych dymami, ledwo otulonych światłem kukieł-szkieletów, łóżek-eremów, domów jak micewy z żydowskiego cmentarza widz "Xięgi" utonie bez reszty.

Gorzej, gdy spróbuje poddać się magii słowa, życiu dialogów, ruchowi scenicznemu. Tu zaczyna się nie zamierzona groteska. Pomysły urzekające -jak choćby taniec bławatnych kupców i zmysłowych dziewcząt z gigantycznymi płachtami tkanin w rękach, wjazd szaf z "ulicy Krokodyli" z nagimi kokotami za szybą, ulatujące ku niebu karty Księgi - pomysły palą się wśród nieudolnych zachowań aktorskich, w nieutrafionym, kulejącym tempie hiszpańskich tańców, w fatalnej dykcji.

Reżyser nie miał też pomysłu na postacie. Jakub (Zdzisław Kuźniar) od początku do końca jest buchalterem, a nie demiurgiem, Józef (Krzysztof Kuliński) nastolatkiem z filmów Nasfetera, a Adela (Małgorzata Napiórkowska) tłustą prowincjonalną gęsią, a nie "mrocznym obiektem pożądania".

Jadwiga Mydlarska-Kowal, autorka lalek i scenografii, triumfuje. Jacek Bunsch wprawia w zakłopotanie. Jedyny i niepodważalny sukces reżysera to czeredka półnagich kobietek na scenie - publika będzie walić jak w dym.

Galeria monstrualnych postaci, historyczne panopticum, które się śni bohaterom spektaklu, porywa wyobraźnię widza, dopóki bohaterowie nie zaczynają mówić. Może warto zastanowić się nad kondycją zespołu aktorskiego we Współczesnym albo pozostać przy scenie plastycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji