Artykuły

Sieradzki do Nyczka, Nyczek do Sieradzkiego w sprawie "Borysa Godunowa" w warszawskim Dramatycznym

Carstwo na ropę

Tadeuszu,

skąd te iskierki wniebowzięcia w Twoich piwnych oczach po "Borysie Godunowie"? Owszem, obserwując postępujące ukieszonkowienie polskiej sceny, obaj tęskniliśmy, żeby ktoś nam wreszcie przypomniał, jak się operuje dużą przestrzenią, tłumem statystów, metaforycznie użytymi rekwizytami. I Andriej Moguczij w dużej mierze te oczekiwania spełnia, budując imponujące obrazy z samych tylko pustych beczek po ropie. I efekt z tego jest, i dźwięk, bo to naturalna perkusja i symbol zarazem. Ale z tym symbolem najgorzej, bo prowadzi on do sensów, które zdają się cokolwiek kalekie. Myśl, że cała historia i polityka sprowadzają się do walki tępawych gangsterów o władzę i szmal, jest chyba zbyt wiotka jak na całą tę sceniczną petrochemię. Symbolika typu namaszczania carskiego pomazańca ropą, a nie olejami, albo nakładania mu na ramiona rur w funkcji insygniów władzy dobra byłaby w jakiejś agitce teatralnej alternatywy, a nie w tej niemal operze. Grzeszącej przy tym chaosem narracyjnym, niedającej szans aktorom: Anna Nehrebecka jako niania carów wchodzi na scenę z wypisanym na twarzy pytaniem: "Czyja aby na pewno jestem tu potrzebna?" Owszem, Krzysztof Majchrzak jako kniaź Szujski ze wzrokiem dzikim i w sukni plugawej, z papierosem w kąciku ust grający na fortepianie Musorgskiego to jest coś. Ale ponadto? Coś przeoczyłem?

Triumf pychy

Jacku,

wniebowzięto mnie, powiadasz? No nie, aż tak to nie. Kurica nieptica, Polsza nie zagranica, jak powiadają bracia Rosjanie. Z tymi sensami to tam faktycznie było kiepskawo, bo stara a krwawa Puszkinowska opowieść o carze Borysie Godunowie i różnych wcieleniach Dymitra Samozwańca opowiedziana została nadzwyczaj mętnie. Nawet nie dlatego, że rosyjski reżyser połknął za dużo, bo dorzucił do tej historii carstwo sowieckie z panami w czarnych płaszczach i Godunowem jako kremlowskim sekretarzem. Otóż podejrzewam, że zbyt zachwycił się własnym talentem inscenizacyjnym, a pycha różnie owocuje w sztuce. Z jakąż lubością budował piękne obrazy sceniczne, z czułością dla szczegółu, upodobaniem dla poetyckiego patosu namiętnie i perwersyjnie zderzanego z brutalnością i cynizmem postaci. Co drugą scenę podskakiwałem na (niewygodnym) fotelu zachwycony pomysłowością reżysera. Przewijający się przez scenę wąż ni to prawosławnych płaczek, ni makbetowskich czarownic, wpadający czasem w ton greckiego chóru - dla mnie rewelacja. Beczki grające jak aktorzy w dziesiątkach ról - miód na wyobraźnię. A że w tej urodzie formy roztopiła się przejrzystość fabuły i czytelność niektórych sensów? Owszem, szkoda. Triumf pychy? Zapewne. Ale pyszna ta pycha... nic nie poradzę.

PS A tak między nami, oczy to ja mam niebieskie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji