Artykuły

Niespodzianka z Radziwiłłowną

Gdyby mnie jeszcze tydzień temu spytano, jaką sztukę z polskiej dziewiętnastowiecznej klasyki uważam za najnudniejszą ze wszystkich, odpowiedziałbym bez wahania: "Barbarę Radziwiłłównę" Felińskiego. Wydawała mi się zawsze tak płaska i tak dziecinna, że nie miałem nawet odwagi przerabiać jej na seminarium. Pamiętam męki, jakie wycierpiałem w szkole nad tą "Barbarą" i to, że nie mogłem jej nigdy doczytać do końca. Toteż pomysł Dejmka, żeby wystawić "Radziwiłłównę", wydał mi się szalony. Nie rozumiałem zupełnie, co można z tą nakrochmaloną tragedią zrobić; ani to ciąć, ani dopisywać, nie ma się w ogóle za co chwycić w tych deklamacyjnych gładkościach.

Dejmek "Barbarę" wystawił. Wszyscy spodziewali się klapy, sam reżyser liczył na kilka "popołudniówek dla młodzieży. Klapa nie nastąpiła. Barbara Radziwiłłówna idzie kompletami od początków grudnia. Okazała się największym sukcesem Dejmka od początku jego teatru, największym sukcesem teatralnym w Łodzi od Schillerowskich "Krakowiaków i Górali". Szpilki nie wetkniesz na widowni, bilety wyprzedane są na wiele dni z góry. Jak w latach siedemdziesiątych, ale wtedy Barbarę grała Modrzejewska i największe aktorki ubiegały się o zaszczyt wystąpienia w tej roli. W dwadzieścia lat później wystawiano Barbarę tylko od wielkiego dzwonu. Ostatni raz grano ją chyba w roku 1907, w warszawskich Rozmaitościach, przy prawie pustej sali.

"Radziwiłłówna" zrobiła wszystkim niespodziankę. Ale dlaczego? Co się w niej podoba? Ani to kryminał, ani czarna literatura, ani królewski strip-tease. Aż wstyd nawet myśleć o takich rzeczach przy Felińskim. Może literatura obrachunkowa? Tylko z kim? Chyba z królową Boną. Ale królowa Bona dawno umarła.

Socjologia widza teatralnego czyli mówiąc po prostu jego gusta - ciągle są jeszcze wiedzą tajemną. Zadziwiające i niespodziewane powodzenie "Barbary" zasługuje na wnikliwą analizę i mogłoby być początkiem ciekawej dyskusji. Ale zanim zacznę się zastanawiać, co, komu i dlaczego się podoba, wolę naprzód powiedzieć, co mnie się podobało i dlaczego? To przynajmniej wiem na pewno.

Szedłem na tę "Radziwiłłównę" z nadzieją, że wymknę się po cichu na pierwszej przerwie i zdążę na pospieszny do Warszawy. Zostałem aż do końca. Chętnie bym nawet obejrzał ją sobie po raz drugi. Od pierwszej chwili spektakl zaskoczył mnie swoją, surowością. Trzy szkarłatne stopnie i w głębi pustej sali tron. Nad tronem herb Polski i Litwy, w górze i po bokach świeczniki. Z dwóch przeciwległych kulis wychodzi Barbara z Izabelą. Stają na proscenium Deklamują. Kiedy jedna z postaci mówi, druga zastyga bez ruchu. "Barbara Radziwiłłówna" jest tragedią deklamacyjną. Dejmek nie próbował tej deklamacyjności obejść, przeciwnie, uczynił z niej zasadę swojego przedstawienia. Spektakl jest statyczny i wystudzony. Bardzo teatralny, ale teatralny przez klasycyzm stylu, nie przez efekty.

Dejmek podał nam swoją "Radziwiłłównę" na zimno i to mi się właśnie podobało. Jeden mocniejszy gest, kawałek prawdziwego życia, a stłucze się ta cała szklana tragedia. Zewsząd wylezą druty i klasyczny kostium okaże się tylko nakrochmalonym perkalem.

To nie jest Szekspir, chociaż Bona truje Barbarę. To nawet nie jest "polski Racine", chociaż współcześni tai nazywali Felińskiego. "Barbara" ma tylko pozory tragedii. Wszystkie pozory, wszystkie reguły, oprócz jednego. Oprócz wyczucia tragizmu. Feliński w "Barbarze" skopiował "Berenikę" Racine'a. Wybrał ten sam temat. Prawo, zwyczaj, racja stanu zmusza królewską parę, żeby wyrzekła się osobistego szczęścia. Prawo zabrania polskiemu królowi poślubienia poddanki. Prawo zabrania rzymskiemu cesarzowi poślubienia cudzoziemskiej królowej. Tytus i Berenika burzą się przeciwko temu prawu, ale wiedzą, że jest nieodwołalne. Że jest koniecznością i losem. U Racine'a akcja jest czysto wewnętrzna; prowadzi powoli swoich bohaterów do sytuacji ostatecznej, do przyjęcia wyboru pomiędzy śmiercią i dobrowolnym rozstaniem. Od tego tragicznego wyboru nie ma ucieczki. Feliński jest dobrodusznv i kompromisowy, jak wszyscy Polacy. Jest prawo i jednocześnie go nie ma. Świat nie jest zły, zła jest tylko królowa Bona. Nawet rokoszanie w czwartym akcie zrozumieli swój błąd i godzą się z królem. Wszystko bałoby dobrze, gdyby zdradziecki Włoch nie podał trucizny Barbarze. Tak melodramat zastępuje tragedię, a szlachetne uczucia patriotyczne nihilistyczny pesymizm.

Dejmek walczył z tym melodramatem w Barbarze. Pokazał, że nie należy lekceważyć nawet pozorów tragedii. Nadał Radziwiłłównie tyle koturnowości, ile tekst przetrzymuje. Pokazał narodową dramę w kostiumach o szlachetnym ' polskim królu i szlachetnej polskiej królowej. I utrafił tym w gusta publiczności. Może nie w najlepsze, ale na pewno, nie w najgorsze. Zwłaszcza że aktorsko przedstawienie jest' czyste, wyrównane, konsekwentne. W kunszcie deklamacji i gestu nad Barbarą i Augustem (Zofia Petri i Mieczysław Voit) górowali niewątpliwie komparsi: wdzięczna Eugenia Herman w roli Izabeli, Feliks Żukowski w roli marszałka Kmity i Seweryn Butrym jako Poseł Sejmowy.

Znaczna część krytyki z Jaszczem na czele nazwała "Barbarę" pierwszym potknięciem się Dejmka. Myślę, że jest w tej ocenie głębokie nieporozumienie. W "Barbarze" nie pije się herbaty na scenie i nie ma w niej żadnych dziwactw. Ogromna część widzów idzie do teatru, żeby oglądać "prawdziwy teatr", a nie picie herbaty. Ale ci sami widzowie chcą również, żeby to był teatr na miarę ich własnych wzruszeń. I dlatego albo nie rozumieją, albo nie cierpią nowocześniej "abrakadabry". Barbara Radziwiłłówna w cudowny sposób zaspokaja ten właśnie typ gustów. Jest zrozumiała, jest szlachetna, jest patriotyczna, jest melodramatem z pozorami tragedii. Jest nawet optymistyczna. I bardzo moralna. Powinna się Jaszczowi podobać. Bardziej niż wrocławska "Anna z Kareninów Rotbaumowa". Bo nie zawsze powodem jest sukces. Ale tym razem na pewno tak.

I jeszcze jedna uwaga. Mamy w tej chwili dwie artystyczne propozycje polskiej, narodowej, repertuarowej sceny. Jedną z nich reprezentuje Teatr Polski. Formuła jego powoli zaczyna się rysować. Jest w niej i krakowskie zapatrzenie na Burg, i kult aktorstwa, i rozsądna kompromisowość stylu, i szczypta pompierstwa. I pełna świadomość reprezentacyjności. Drugą propozycją jest teatr Dejmka. Po "Żywocie Józefa", po "Barbarze" linia repertuarowa tego teatru staje się coraz jaśniejsza. Jest to Teatr Narodowy. Teatr Narodowy, który jest chwilowo w Łodzi. Myślę, że już nie na długo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji