Artykuły

Między pasztetową a wiecznością

- Podsiekalnikow chciałby, żeby ktoś zauważył, że on jest, żeby ktoś usłyszał jego głos i zrozumiał, że takie indywiduum jak on, Sienia - ma sens. W pewnym momencie się zastanawia: taki Tołstoj mógł umrzeć, bo tyle napisał. Ja miałem tyle czasu i zmarnowałem go. Jak ja mam umierać? To jest bardzo rosyjskie. Ten "Samobójca" dla mnie pachnie tęsknotą, grecką melancholią - mówi reżyser Robert Czechowski przed premierą dramatu Nikołaja Erdmana w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze.

Zapraszamy do lektury fragmentu wywiadu z dyrektorem Lubuskiego Teatru i reżyserem "Samobójcy", Robertem Czechowskim. Premiera 28 kwietnia!

Janusz Łastowiecki: Na początek dwie daty: 29 kwietnia 2008 roku i 28 kwietnia 2018 roku. Dekada różnicy. Premiera "Wizyty starszej pani" - spektaklu, którym zaczynałeś swoją drogę tutaj, w Zielonej Górze. Teraz premiera "Samobójcy". W obu przypadkach zaangażowany został prawie cały zespół aktorski. Przypadek?

Robert Czechowski: Nie ma przypadków na tym naszych łez padole. To jest piękna koda. Dziesięć lat to najwyższy czas na refleksję: czego udało się dokonać z naszym zespołem, ile wniosłem w życie naszego teatru, ile teatr wniósł w życie naszego miasta. Nie bez kozery wybrałem na taką refleksję czas "Samobójcy". To jest jeden z tekstów, które rymują się z "Wizytą starszej pani". Oba te teksty łączy groteska, gorzka komediowość. Znajdziemy tam uśmiech zmuszający do zadawania fundamentalnych pytań, które człowiek myślący i wrażliwy zadawać sobie powinien. W obu przypadkach pokazana jest rzeczywistość niedużego miasta, zawieszonego gdzieś między czymś większym a czymś malutkim. Można powiedzieć, że to jest miejscowość rozpięta na mapie z napisem: prowincja. I to w szlachetnym znaczeniu tego słowa. Dla mnie to jest rodzaj metafory, skrótu, herbertowskiego powiewu z Pana Cogito. Bohaterem jest człowiek zwyczajny i niezwykły jednocześnie. To nie jest Einstein, Kant, Schoppenhauer. To jest Sienia Podsiekalnikow - człowiek, który marzy na swoją miarę. Jednym z takich marzeń jest zjedzenie w środku nocy kawałka pasztetowej. Drugim - wolność polegająca na ponarzekaniu sobie na to, że życie jest ciężkie. W "Wizycie starszej pani" to jest próba kupienia sobie sprawiedliwości. W jednym i drugim przypadku, choć na nieco różnych płaszczyznach i w nieco różnych nastrojach bohaterowie postawieni są przed fundamentalnymi pytaniami o postawę wobec faktu i świadomości przemijania, a w końcu i śmierci. Ta pasztetowa jest dla mnie symbolem dążenia do czegoś więcej. Podsiekalnikow chciałby, żeby ktoś zauważył, że on jest, żeby ktoś usłyszał jego głos i zrozumiał, że takie indywiduum jak on, Sienia - ma sens. W pewnym momencie się zastanawia: taki Tołstoj mógł umrzeć, bo tyle napisał. Ja miałem tyle czasu i zmarnowałem go. Jak ja mam umierać? To jest bardzo rosyjskie. Ten "Samobójca" dla mnie pachnie tęsknotą, grecką melancholią.

JŁ: Jaka jest ta Rosja Erdmana?

RC: W "Samobójcy" widzimy umierający świat dawnej, carskiej Rosji. Dramat został napisany przez Erdmana w 1928 roku. Powstało kilka wersji. Erdmanowi towarzyszył świat znikających bez śladu ludzi, szalejący terror, wycinanie inteligencji, przedstawicieli sztuki i nauki, mózgu, duszy i serca narodu rosyjskiego. Patrzymy ciepło na każdą z tych postaci. Jest tu np. Jegoruszka, młody komunista, który pnie się po szczeblach kariery. Poczęstowany winem w jednej scenie powie: "ja wina nie piję, bo w socjalizmie wina nie będzie". Pytają go: "a nie wypijesz za zdrowie dam?", a on: "Nie, dam też nie będzie". "To nie wypijesz za zdrowie człowieka?" - pada w końcu. Jegoruszka oczywiście stwierdza, że człowieka też nie będzie. Konsternacja. "To co będzie w socjalizmie?" A on: "Masy. Cała masa mas".

JŁ: Dürrenmatt mówił o tym, że okrutna sztuka nie może być grana w sposób okrutny. Okropny świat można widzieć przez lupę komedii.

RC: Komedii i snu. Tutaj również widzowie zobaczą olbrzymią inscenizację z dużą zawartością humoru, uśmiechu, groteski. Nie zabraknie tu sformalizowanych, atrakcyjnych wizualnie scen. To nie jest realistyczne ujęcie zaproponowanego przez Erdmana świata. Szukamy metafor, skrótów i poezji scenicznej. Ponad 20 osób na scenie, w kostiumach Elżbiety "Lalki" Terlikowskiej (nie bez powodu to ona była projektantką kostiumów do "Wizyty starszej pani").

JŁ: Uciekamy od bałałajki i rosyjskiego realizmu. Z drugiej strony, nikt tu niczego nie będzie uwspółcześniać na siłę i korzystać z owoców teatru postdramatycznego.

RC: Laptop, komórka, młodzieżowy sposób mówienia w takim anturażu średnio mnie interesują. Sam fakt, że aktorzy opierają interpretację swojej postaci na swojej wrażliwości, inteligencji, poczuciu humoru sprawi, że to i tak będzie współczesne. Zupełnie inaczej się gra niż trzydzieści, a nawet dziesięć lat temu, co widać.

JŁ: W "Samobójcy" spotka się aktorska młodość z doświadczeniem.

RC: Patrzę z boku i obserwuję, jak aktorzy mieszają się między sobą. Ci, doświadczeni, jak Ela Donimirska, Tatiana Kołodziejska, Alek Podolak, Marek Sitarski czy Jurek Kaczmarowski z jednej strony. Ci młodzi, jak Romana Filipowska, Ala Stasiewicz, Asia Wąż, Alek Stasiewicz, James Malcolm, Robert Kuraś, Radosław Walenda z drugiej. Widzę dwa różne światy w podejściu do tekstu, poetyki. To są światy, które ja, jako reżyser-ojciec muszę scalać, żeby z tych różnych roślinek splótł się jeden warkocz dżungli i jedna, żyjąca i pachnąca łąka. Bardzo się cieszę, że zobaczę Olka Stasiewicza w głównej roli. To już przyszedł ten czas, by zaczął grać tak zwanych "Hamletów". Ma niebywały potencjał.

JŁ: Erdman pisał w czasach, gdy teatralna Rosja żyła inscenizacjami Wsiewołoda Meyerholda. Aktor poprzez pracę fizyczną kształcił, rzeźbił psychiczną konstrukcję swojej postaci. Jak pracował Czechowski przy zielonogórskim "Samobójcy"?

RC: Nie zapominajmy, że Meyerhold działał w ścisłej współpracy z Konstantinem Stanisławskim. Przy pracy nad "Samobójcą" kieruję się metodą pracy z aktorem, której twórcą jest właśnie ten wybitny reżyser i aktor. Odwoływał się on do wrażliwości, fantazji i przeżywania. Przypominam aktorom o tym, by pamiętali o tęsknocie. Za dawnym światem, za młodością, za straconymi złudzeniami. Z drugiej strony - pracuję z nimi nad tym, by rozjaśniali swoje postacie poprzez to małe światełko, które każe nam żyć. Jak przyjęło się mówić w naszym żargonie, sięgamy do "bebechów". Często przypominam aktorom i sobie, że ten spektakl musi kosztować. Musi być ryzykowny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji