Artykuły

Robert Talarczyk: Kosa, dzięki której nie zostałem górnikiem

- Mam w życiu kilka autorytetów. Są ludzie, których cenię za to, co robili. Jak moja rodzina szanuję Korfantego, ważny był Karol Wojtyła. Ale w jednym szeregu z nimi jest moja polonistka prof. Marii Pittner. Nauczyła nas wolności w myśleniu w czasach, gdy nikt jeszcze nie mógł przewidzieć, że już niedługo będzie ona nam dana - wspomina Robert Talarczyk, aktor, reżyser, dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach.

Kolejna odsłona Akademii Opowieści. Robert Talarczyk - dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach

"Dzień dobry, co ostatnio czytaliście?". Choć minęło 35 lat, wciąż pamiętam to pierwsze pytanie. Zaczynałem pierwszą klasę ogólniaka. Na lekcję polskiego energicznym krokiem weszła kobieta w sukience w kratkę i dużych okularach. Filigranowa, taki kurdupelek. - To ona? - coś mi nie pasowało. O prof. Marii Pittner w szkole krążyły legendy. Starsi koledzy przestrzegali nas, pierwszaków: "To prawdziwa siekiera". Wszyscy czuli przed nią respekt do tego stopnia, że choć pracowała w szkole już ponad 10 lat, nikt nie ośmielił się wymyślić dla niej ksywki. Była po prostu Pittnerową.

Słyszałem, że nie pochodzi ze Śląska, tylko ze Szczawnicy. Mówi piękną polszczyzną i wymaga jej od uczniów. Bałem się. "Talarczyk, ty ze swoim śląskim akcentem chcesz iść do liceum?!" - nie mogła w podstawówce uwierzyć jedna z nauczycielek. Pamiętam, że poczerwieniałem, ale zdania nie zmieniłem. A nawet bardziej mnie to zmobilizowało.

W podstawówce niespecjalnie przykładałem się do nauki, tęskniłem za jakimś innym światem. Lubiłem czytać książki, namiętnie chodziłem do kina. Za swoim oknem w Katowicach widziałem szarzyznę - lata 80., już po stanie wojennym. Jak wszyscy pamiętałem, że w pobliskiej kopalni Wujek zomowcy zastrzelili górników. Mój ojciec tam pracował. Pochodzę z typowej śląskiej rodziny. Choć moi przodkowie nie walczyli w powstaniach, w domu często wspominało się Wojciecha Korfantego. Część rodziny po wojnie wyjechała do Niemiec, ale ani moi dziadkowie, ani rodzice o tym nie myśleli.

Gdy pod koniec podstawówki zdecydowałem, że pójdę do ogólniaka, miałem nadzieję, że znajdę tam ten swój inny świat, którego tak szukałem. Nie chciałem powielać rodzinnych wzorców, nie marzyłem o pracy w kopalni. Wiedziałem, że ogólniak to przepustka, by zdawać na studia.

W 1983 r. dostałem się do VII LO im. Harcerzy Obrońców Katowic w dzielnicy Ligota. Pierwszego dnia byłem wystraszony. Animuszu dodawało mi tylko kilka znajomych twarzy uczniów z mojej okolicy, m.in. Agaty, która dziewięć lat później została moją żoną. Usiadłem w ławce z Maćkiem, który później w Katowicach założył Teatr Gry i Ludzie.

Na tej pierwszej lekcji już po kilku minutach zorientowałem się, że Pittnerowa zasłużyła na swoją sławę. Prawdziwa kosa. Bez pardonu zwracała uwagę na dobór słów, intonację, dykcję. Wypytywała. Kiedy chciała, była władcza, ale kiedy coś ją rozbawiło, śmiała się. Na polskim nikt nie szeptał ani nie myślał, co robić po lekcjach. Nie ze strachu, lecz z powodu tego, co mówiła Pittnerowa. Jej słowa przykuwały uwagę. To dzięki niej odkryliśmy Edwarda Stachurę. Czytałem jego wiersze i czułem, że doznaję olśnienia. Tak wypełniał się mój nowy świat.

Prof. Pittnerowa raz w miesiącu organizowała luźniejsze zajęcia; podczas nich każdy z nas miał pokazać swoje zainteresowania. Na pierwszy ogień poszli koledzy, którym marzyła się kariera sprawozdawców sportowych. Komentowali mecz, klasa słuchała, a Pittnerowa kierowała do nich uwagi: że mówią zbyt kolokwialnie albo żeby komentowali tak, by każdego, nie tylko kibica, zainteresować.

Ja recytowałem własne wiersze pisane pod wpływem Stachury. Wcześniej ćwiczyłem je w domu przed lustrem. Dziś, gdy na nie patrzę, widzę straszne wypociny. Profesorka pewnie też tak myślała, ale nie była krytyczna. Zachęcała, żeby pisać dalej.

Podsuwała nam nowe tytuły, np. "Rok 1984" George'a Orwella. Czytałem tę książkę z wypiekami i odkrywałem: to nasza rzeczywistość. Dzięki Pittnerowej sięgnąłem po poezję Rafała Wojaczka i opowiadania Marka Hłaski. Pamiętam, jak Maciek, kolega z ławki, dał mi opowiadanie "Zabicie ciotki" Andrzeja Bursy. Uzgodniliśmy, że na kolejnych luźnych zajęciach na jej podstawie wystawimy sztukę. Wymyśliliśmy, że w finałowej scenie będzie rozwalanie krzeseł. "Trochę chłopcy poszliście na łatwiznę. To już było, mogliście znaleźć inną metaforę" - skomentowała Pittnerowa.

Zajmowaliśmy się też klasyką. Odrzucało mnie od "Chłopów" Władysława Reymonta. Kiedy już przebrnąłem przez pierwszą część, "Jesień", wiedziałem, że nie mógłbym mieszkać na wsi. Prof. Pittnerowa odpytywała z lektury i zrobiła klasówkę. Miałem szczęście, bez czytania całości jakoś zdałem.

Męczyła mnie także "Lalka" Bolesława Prusa, która nabrała innego znaczenia dopiero na lekcjach. Z kolegami utożsamialiśmy się z Wokulskim. Każdy z nas, nieszczęśliwie zakochany, wzdychał do jakiejś koleżanki. Ale żaden nie wierzył, że coś z tego wyjdzie - mieliśmy pryszcze, byliśmy za niscy albo za grubi.

Polonistka musiała zdawać sobie sprawę z buzujących hormonów, bo wyeksponowała wątek miłości Wokulskiego do Izabeli Łęckiej.

Przez całą szkołę miałem czwórkę z polskiego. Na pisemnej maturze dostałem jednak najwyższą ocenę. Po egzaminie nie miałem problemu z wyborem studiów. Po lekcjach polskiego z Pittnerową wiedziałem, co chcę w życiu robić. Dostałem się do Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu, a po studiach pracowałem w chorzowskim Teatrze Rozrywki, gdzie zadebiutowałem jako reżyser.

Pamiętam, jak po jednym ze spektakli kłaniałem się w pas: "Dzień dobry, pani profesor". Znów zobaczyłem tę filigranową sylwetkę, te same okulary. "Wiesz, Robert, podobało mi się. Tylko jedna scena mnie zastanawia" - prof. Pittner zamyśliła się i po chwili rozpoczęliśmy dyskusję.

Często przychodziła na moje spektakle. Często rozmawialiśmy. Najczęściej o sposobach interpretacji. Ale raz powiedziała mi wprost: "Dumna jestem z ciebie". A ja odpowiedziałem: "Wygląda na to, że gdyby nie pani, to pewnie zostałbym górnikiem. Jak inni na moim osiedlu".

Mam w życiu kilka autorytetów. Są ludzie, których cenię za to, co robili. Jak moja rodzina szanuję Korfantego, ważny był Karol Wojtyła. Ale w jednym szeregu z nimi jest moja polonistka. Z dzisiejszej perspektywy ktoś może powiedzieć, że nie robiła nic niezwykłego. Po prostu lubiła młodzież i dobrze pracowała. Ale dla mnie jej postawa była bohaterska. Czytania Orwella w latach 80. nie pochwaliłaby władza. Dlaczego się nie bała? Gdyby ktoś na nią doniósł, miałaby kłopoty. Była inteligentna, wiedziała o tym. Dlatego nie mam wątpliwości: była bardzo odważna. W ponurych, szarych latach 80. szła pod prąd.

Do emerytury pracowała w tej samej "siódemce". W 1989 r. została uhonorowana Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Jak widać, nie tylko ja ją doceniałem. Zmarła w 2015 r. w wieku 79 lat.

***

Akademia Opowieści. "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"

Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj - zawsze byli wolni.

Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych - ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.

Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.

Bez nieznanych bohaterów - kobiet i mężczyzn - nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.

Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.

Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.

Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach "Gazety Wyborczej" (w tym jej dodatków, np. "Ale Historia", "Magazyn Świąteczny", "Duży Format" oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:

* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto

* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto

* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji