Artykuły

Ula Zerek jako dziewica i kusicielka w międzynarodowej produkcji

Gdańska tancerka i aktorka wystąpiła w krótkometrażowym filmie Agnieszki Smoczyńskiej "Kindler i Dziewica". Będzie on jednym z modułów międzynarodowego składankowego filmu opartego na lokalnych ludowych horrorach z całego świata - "The Field Guide To Evil". Obraz jest pokazywany na festiwalu SXSW w Austin w Teksasie. Z Ulą Zerek rozmawia Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Przemysław Gulda: Jak to się stało, że trafiłaś do obsady najnowszego projektu Agnieszki Smoczyńskiej?

Ula Zerek [na zdjęciu]: Producenci polskiej części filmu, gdy szukali osób do obsady, dotarli do mnie przez internet. Znaleźli informacje o mnie i moje zdjęcia na stronie teatru Dada Von Bzdulow. Zgłosili się do mnie z prośbą, żebym nagrała jakiś aktualny materiał wideo, zrobiłam to, wysłałam i czekałam na efekt. Potem przyszło zaproszenie do Warszawy na zdjęcia próbne i kolejne spotkania przedprodukcyjne. Wszystko potoczyło się dość szybko.

Kim jest twoja postać?

- Nie chcę zdradzać za dużo, żeby nie psuć przyjemności widzom. Powiem tylko tyle, że gram dziewicę, która kusi głównego bohatera. Mam tylko jedną kwestię mówioną, która jest jednak bardzo ważna dla całej historii - to zaklęcie, którego następstwem jest wszystko to, co się potem dzieje z głównym bohaterem. Agnieszka już na samym początku pracy nakreśliła mi, jaka jest ta postać i jak bardzo jest niejednoznaczna: nie do końca ludzka, ale nie do końca zwierzęca, trochę zjawa, trochę stwór leśny. Cała historia jest mocno nasączona dziwnym rodzajem zmysłowości, która nadaje wyraźny posmak niesamowitości i osobliwości. Ten klimat bardzo mnie zaintrygował.

Jak budowałaś tę rolę? Na ile mogłaś wykorzystać swoje doświadczenia z teatru tańca?

- One się bardzo przydały, bo tak naprawdę cała ta postać oparta jest na ruchu. Praca zaczęła się od tego, że Agnieszka przysłała mi kawałek scenariusza i wstępną wersję mojej kwestii mówionej: miałam pomyśleć o tym, jak wyobrażam sobie moją postać, jaki ma mieć charakter. Potem poprosiła, żebym nagrała materiał poglądowy, do którego mogłybyśmy się odnieść i wprowadzać ewentualne poprawki. Była na tyle zadowolona, że potem mogłam na podstawie tego pierwszego pomysłu budować swoją rolę.

Jak wyglądała twoja współpraca z twoim ekranowym partnerem, tytułowym "pożeraczem serc"?

- Kindlera, bo tak nazywa się ta postać, gra Andrzej Konopka. Nasza relacja ma według scenariusza taki charakter, że musiała być między nami pewna chemia: dziewica sprowadza go na straszną drogę, to musi mieć uzasadnienie, więc musieliśmy to zagrać przekonująco. Było między nami dobre porozumienie, ale jednocześnie trzymaliśmy się trochę na dystans, co, jak sądzę, dobrze zrobiło naszym postaciom. Byłam pod dużym wrażeniem pracy Andrzeja, jego gry aktorskiej, ale też zwykłej ludzkiej wytrzymałości psychicznej i fizycznej. Brał udział w większości scen, to tak, jakby ten film dział się dla niego naprawdę.

Czym praca przed kamerą różniła się od tworzenia ruchu na scenie?

- Wiedziałam, że będę pracowała z choreografką, Kayą Kołodziejczyk, która przygotowywała też ruch w "Córkach Dancingu", poprzednim filmie Agnieszki. Bardzo mnie ucieszyła i uspokoiła ta wiadomość, to było dla mnie ważne wsparcie. Kaya bardzo pomogła mi budować ruch, klimat, charakter mojej postaci. Praca z kamerą okazała się zupełnie inna niż tworzenie ruchu na scenie: tam ruch musi wybrzmieć w czasie, a przed kamerą czas biegnie zupełnie inaczej. To kamera decyduje o ruchu, nie do końca ja, jako aktorka. Momentami miałam wrażenie, że coś, co robię, jakiś gest i ruch będą źle wyglądać, ale ekipa, ludzie rozumiejący, jak wygląda praca kamery, uspokajali mnie, mówiąc, że "kamera zrobi swoje". I oczywiście mieli rację.

Jak ci się pracowało z Agnieszką Smoczyńską?

- Mimo że wywodzimy się z jednak różnych światów filmu i tańca, dobrze się wyczuwałyśmy. Tym, co mnie bardzo ujęło, była jej uważność, dociekliwość w patrzeniu na świat i na aktora. Spore wrażenie zrobiła na mnie też jej pewność, świadomość tego, że dokładnie wie, czego chce. Żałowałam tylko trochę, że na samym planie nie byłyśmy ze sobą blisko, w sensie czysto dosłownym. Reżyser jednak jest trochę odległy, ukryty gdzieś za ekranem poglądowym, musi kontrolować wszystko to, co dzieje się na planie. Tu kluczowa okazała się Kaya, która była w jakimś sensie łącznikiem między mną a Agnieszką, była blisko mnie, na gorąco komentowała moje ruchy i działania przed kamerą. Słuchałam też uwag Jakuba Kijowskiego. Ufałam mu, czułam, że ma znakomite wyczucie tego, jak to, co się dzieje przed obiektywem, przełoży się potem na efekt na ekranie.

Mieliście próby przed wejściem na plan?

- Wszystko odbywało się w bardzo szybkim tempie, ale na szczęście mieliśmy jeden dzień prób, który okazał się bardzo ważny dla całego projektu. Najpierw pracowałam z Kayą, potem dołączyli do nas Agnieszka i Robert Bolesto, który jest autorem scenariusza. Pokazałam, co przygotowałyśmy, próbowałyśmy różne warianty. Wszystko działo się intuicyjnie i było oparte na dużym zaufaniu: oni wszyscy pracowali ze sobą wcześniej, to ja byłam największym żółtodziobem, musieli mi mówić, co mam robić, gdzie mam patrzeć, jak zagrać. Na bieżąco dostawałam tekst, nad którym Robert pracował do ostatniej chwili.

Gdzie powstawały zdjęcia?

- Moje zdjęcia trwały trzy dni. Nagrywaliśmy przede wszystkim w trzech miejscach: w twierdzy Modlin, nad brzegiem jeziora gdzieś pod Warszawą i w lesie koło Kazimierza Dolnego, w przepięknym wąwozie z wystającymi korzeniami, który wyglądał tak niesamowicie, że w pewnym sensie był "samograjem", na dodatek idealnie pasował do tej historii. Wszystko działo się bardzo szybko, wszystkie zdjęcia - przynajmniej te z moim udziałem - powstawały w plenerze, co generowało oczywiście spore napięcie, związane przede wszystkim z pogodą i naturalnym światłem słonecznym, a cały plan skończył się dość nagle silną burzą z ulewą. Ale mówiąc poważnie: wszystko było bardzo profesjonalne, a na planie panowała znakomita atmosfera.

Co cię najbardziej zaskoczyło na planie?

- Sceny kaskaderskie! Musiałam skoczyć na linie z kilkumetrowej skarpy. To było trochę jak skok na bungee, czułam się, jakbym występowała w "Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku" albo innym azjatyckim filmie ze scenami walki. To było świetne doświadczenie. Generalnie bardzo podobała mi się praca na planie, nie ukrywam, że żałowałam, że wszystko trwało tak krótko. Wyszłam z tej przygody ze smakiem i ochotą na więcej.

---

Film jest częścią antologii pod tytułem "Field Guide To Evil", w której skład wchodzi 8 filmów wyreżyserowanych przez reżyserów, m.in. z Indii, Niemiec, Grecji, USA czy Austrii. Za reżyserię polskiego segmentu pt. "Kindler i Dziewica" odpowiada Agnieszka Smoczyńska, za produkcję zaś - polska firma Aurum Film (m.in. "Ostatnia Rodzina", "Carte Blanche").

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji