Artykuły

22 ale nie ostatnie? Po Kaliskich Spotkaniach Teatralnych

Słynna była kaliska fabryka fortepianów. Okupanci zniszczyli ją w 1945; władze uznały, że nie można jej rekonstruować. Ale pracownicy postanowili własnymi siłami zmontować jeden instrument. Udało im się to; minister przekonany tym cofnął decyzję likwidacyjną. Obecnie kaliska fabryka fortepianów eksportuje wyroby m.in. do Włoch, Holandii, Hiszpanii, Francji. Przypomniała mi się ta historyjka, gdym słyszał o pomysłach, dotyczących zlikwidowania corocznych wiosennych spotkań teatralnych w Kaliszu. Istnieją już 22 lata, rozwijają się dobrze. Są pożyteczne dla ogółu, niezbędne dla jednego z najbardziej malowniczych naszych miast. Zarówno w roku ubiegłym, jak i obecnym, kaliskie zakłady pracy zdobyły się na wysiłek, by pokryć koszty. Mimo drogich biletów, każdy z uczestniczących teatrów miął po trzy przedstawienia - zapełnione po ostatnie miejsce. Jeśli polityka kulturalna i mecenat ma głębszy i bardziej bezsporny sens, jest nim otaczanie opieką owych mniejszych ośrodków, które były i są ostoją artystycznej różnorodności.

Kaliskie Spotkania rozpoczął występ Teatru Powszechnego ze stolicy. Na łamach "Życia Warszawy" kolega Paweł Chynowski już pisał o przedstawieniu "Upadku" Griega. Dodam więc tylko, że w Kaliszu podobały się dekoracje Jana Banuchy i rola Ryszarda Żuromskiego. Mnie zastanowiła subtelna rola Gustawa Lutkiewicza.

Teatr Opolski przywiózł "Pieszo" Mrożka, w reżyserii Bohdana Cybulskiego. Trudna to sztuka. Zadowolono się przekazaniem wersji "wędrówki ludów" z lat 1939-1945. Ale wyróżnił się aktorskim poziomem Zbigniew Bebak. Prawdę mówiąc, wolałem inne inscenizacje Cybulskiego, np. pięknego "Kordiana" w Warszawie.

Krakowski Stary Teatr przywiózł rekonstrukcję komedii dell'arte: "Łgarza" Goldoniego. Widać tu, jak wenecki autor "rozsadza" stare i sztywne ramy. Tylko niektóre postacie (np. Leszek Piskorz jako Arlekin) zachowują w dziedzinie ruchu i gestu zasady dawne. Doktor, jego córki, zalotnicy - to już teatr nowego typu. Jest zasługą reżysera włoskiego, Giovanniego Pampiglione, twórcy muzyki Stanisława Radwana i autora przestrzennych rozwiązań, Jana Polewki - że ta konfrontacja sprawiała na ogół miłe wrażenie.

Łódzki Teatr Nowy przywiózł "Miarkę za miarkę" Szekspira, w sprawnej reżyserii Wandy Laskowskiej. Podobno powstał dość szybko. Tym się tłumaczy, że nie uwypuklił się tu bardzo ciekawy problem dramatycznych paradoksów kryminalistyki, zależnej czasem od interesu czy kaprysu. Wyraźniej zabrzmiała obrona kobiecej godności w realizacji aktorskiej Mirosławy Marcheluk.

Najwięcej wrażeń zachowano na koniec. Było to "Wesele" Wyspiańskiego w reżyserii Romany Próchnickiej. Zespół kaliski otrzymał za ten spektakl "Grand Prix" festiwalu. Nigdy jeszcze teatr nad Prosną nie osiągnął takiego zaszczytu. Po przedstawieniach widzowie spontanicznie wstają z miejsc i długo nie przestają dawać wyrazu swemu wrażeniu.

Oczywiście, jest to propozycja dyskusyjna, co zresztą dobrze o niej świadczy (sam Wyspiański bywał przedmiotem sporów). Pomijam tych "znawców" literacko głuchych, którzy Wyspiańskiego negowali. Ale chodziło o to, jaka ma być proporcja między ironią "Wesela" a dramatyczną poezją. Widziałem spektakle, w których nawet pierwszy akt brzmiał ponuro. Inni sprowadzali całą sprawę do wymiarów kpiny. Romanie Próchnickiej udało się zachować różnorodne bogactwa arcydzieła. Akt pierwszy ma bujny i porywisty rytm: entuzjazmu, tańca, zabawy. Rozbawienie czworga młodych prowokuje eksperyment "dramatu magicznego". Z tą jednak modyfikacją, że Zjawy nie są tylko dziełem wyobraźni postaci, którym się jawią. Współuczestniczy w ich przywołaniu "nawpół serio, nawpół kpiąco" Nos, pojęty tutaj jako uosobienie zbiorowego samokrytycyzmu, ale i wyczucia owych tajemniczych procesów, dzięki którym najbardziej pospolita proza przemienia się w fascynującą poezję. Przyczynia się do tego talent transformatorski wykonawcy roli Nosa, Hołówki. Oczywiście, trudne zatrzeć w pamięci niedawne role Holoubka (Stańczyka) czy Szczepkowskiego (Wernyhory). Ale trzeba powiedzieć, że najważniejsze akcenty: współistnienia żywych z umarłymi, rzeczywistości i wyobrażeń, poezji i kpiny zostały ocalone. Teatr, jeśli ironizuje i wzrusza - to śladem genialnego poety, a nie wbrew niemu, co mu podsuwali niektórzy krytycy i teoretycy.

Akt trzeci jest słusznie pojęty jako wielkie i stopniowe przebudzenie, przechodzące w drugi i trzeci "czar". Czepiec (Stanisław Olczyk) odgrywa tu przodującą rolę. Przemianę demonstruje wymownie Maciej Grzybowski (Gospodarz). Cały spektakl jest "bajecznie kolorowy", olśniewająco krakowski, co przypisać należy twórczyni scenografii Jadwidze Czarnockiej oraz kostiumom Haliny Zalewskiej. A także młodzieży aktorskiej, by podać - dla przykładu - pięknie i bardzo inteligentnie cieniującą swe kwestie Dorotę Kolak (Maryna), bujną, bronowicką i energiczną Annę Wesołowską (Panna Młoda), Dorotę Wójcik (Zosia), a także Bożenę Remelską (Haneczka). "Wesele" kaliskie kończy się muzyką Chochoła, pięknie narastającą a nagle urwaną dźwiękami grzmotów czy armat. Jakby przeczuciem 1914 roku czy 1939 - 1945.

Niestety, Próchnicka wyjeżdża z Kalisza do rodzinnego Krakowa. Czy razem z jej dyrekcją nie przeminą Kaliskie Spotkania? Jestem optymistą. Myślę, że dołożone zostaną starania, by te 22 Spotkania nie były finałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji