Artykuły

Polityczni idioci

Niemal przypadkiem znalazłem na e-teatrze krótki tekst Rafała Dajbora komentujący informację gazety "Południe. Głos Warszawiaków" o radnym PiS, który nazwał Gustawa Holoubka i "większość środowiska artystycznego" politycznym idiotami. Radny chlapnął, zorientował się, że przesadził i przeprosił za to, co powiedział. Ale podejrzewam, że nadal myśli swoje - pisze Dariusz Kosiński.

Słowa i myśli radnego z Mokotowa skomentować warto nie dlatego, że ich autor, Marcin Gugulski jest byłym rzecznikiem rządu Jana Olszewskiego, bliskim współpracownikiem Antoniego Macierewicza, a obecnie m.in. członkiem speckomisji do spraw zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Nie o to bowiem chodzi, że przekonanie o politycznym idiotyzmie artystów w PRL wygłosił człowiek o określonej pozycji w ważnym środowisku politycznym, ale dlatego, że ujawniły one pewien sposób myślenia, jak mi się wydaje, wcale nierzadki, choć rzadko tak wprost formułowany. I właśnie dlatego, że Marcin Gugulski powiedział głośno, co - jak sądzę - wielu myśli, ale mówić głośno się nie ośmiela, trzeba jego słowom przyjrzeć się bliżej, bez oczywistych oburzeń i potępienia ich niestosowności, którą zresztą sam wypowiadający uznał.

Jak się łatwo domyślać, w ocenie i odczuciach niegdysiejszego działacza KOR, Gustaw Holoubek i inni artyści współpracujący z władzą, z którą Marcin Gugulski bezkompromisowo walczył i która kilkanaście lat później przegrała, byli "politycznymi idiotami", bo z władzą tą jakoś się układali, wchodząc w proponowaną przez nią - zwłaszcza w latach 70. - grę: wy tam sobie w tych swoich teatrach i galeriach róbcie, co uważacie za ważne, a my wam damy pieniądze i wsparcie, o ile nie będziecie wprost tykać polityki i naruszać "podstaw ustroju". Upraszczając i wyostrzając felietonowo, powiedzieć można, że stawką w tej grze była dla władzy legitymizacja i poprawa wizerunku w kraju i świecie, czyli działanie w obrębie czegoś, co nazywa się dziś "soft power". Po kompletnie ślepej na ten aspekt polityki ekipie Gomułki, który wietrząc wszędzie "twarde" spiski, pałkami zerwał w marcu 1968 wszelkie kontrakty z intelektualistami i ludźmi kultury, a zaraz potem zniszczył międzynarodowy obraz Polski wysyłając wojska do Czechosłowacji, nastał świetnie funkcjonujący w tym wlaśnie obszarze Edward Gierek. To właśnie jego ekipie udało się bardzo szybko nadrobić pomarcowe straty wizerunkowe, między innymi poprzez odblokowanie zamurowanych przez Gomułkę sfer kultury. "Większość środowiska artystycznego" skorzystała z tego "nowego otwarcia", ale wbrew sądom i emocjom radnego z Mokotowa nie zrobiła tego z politycznej głupoty czy naiwności. Wprost przeciwnie.

Pokolenie Gustawa Holoubka nie było naiwne. Powiedziałbym nawet, że było o wiele mniej politycznie naiwne niż pokolenie Marcina Gugulskiego, nie mówiąc już o młodszych. Ludzie, którzy przeszli przez okupację nazistowską i okres stalinowskiego terroru, mieli do czynienia z polityką twardą jak pancerz czołgu i jak czołg rozjeżdżającą najszlachetniejsze ideowe uniesienia. Widzieli na własne oczy i poczuli na własnej skórze, czym grozi realna polityka, której punktem oparcia jest - jak głosił polityczny guru dzisiejszej polskiej prawicy Carl Schmitt - możliwość dysponowania życiem obywateli. Zaprawieni w politycznych bojach i grach, mieli też pełną świadomość, kto sprawuje władzę w PRL i co jest przedmiotem proponowanego im kontraktu. Sądzić, że po marcu 1968 Gustaw Holoubek - Konrad z Dejmkowskich "Dziadów", a zarazem polski inteligent świetnie osadzony w warszawskim środowisku - nie wiedział, co się wokół niego dzieje i jaką grę podejmuje, to doprawdy obraźliwa ignorancja. Myślę, że Holoubek i inni: Tadeusz Łomnicki, Zygmunt Hübner, czy - z innej sfery, ale wchodzący w ten sam układ - Jerzy Grotowski, zdawali sobie sprawę, co robią i głęboko przemyśleli decyzję o podpisaniu tego swoistego cyrografu, jakim było wzmocnienie "sof power" rządów Edwarda Gierka.

Nie wiem i trudno mi powiedzieć, czy mieli nadzieję, że ta ekipa rzeczywiście może dokonać jakiejś dobrej zmiany. Jestem jednak przekonany, że wierzyli w to, co wyśpiewał (też należący do tej formacji, choć oczywiście młodszy) Wojciech Młynarski - że trzeba "robić swoje", bo "drobiazgów parę się zachowa: kultura, sztuka, wolność słowa". Marcin Gugulski z pewnością się oburzy na to ostatnie, bo przecież świetnie wie, jak wyglądała wolność słowa w latach 70. Ale mimo partyjnej cenzury to właśnie program "robienia swojego" tę wolność chronił, tworząc w systemie szczeliny, a przede wszystkim - tworząc dla niego alternatywy. W tej polityczno-kulturowej grze, jaką podjęli polscy artyści w latach 70. (a przecież prowadzili ją już wcześniej), to nie oni, ale władcy PRL-u okazali się ostatecznie "politycznymi idiotami". Uwiedzeni fantazją o istnieniu sztuki niepolitycznej, nie docenili siły i znaczenia powoływanych przez artystów światów opartych na zupełnie innych wyobrażeniach i hierarchiach wartości niż ten, który chcieli zbudować. W efekcie przegrali zawody, które sami zaproponowali.

Jako późne dziecko PRL-u z niejakim zdumieniem obserwuję rosnące niezrozumienie złożoności tamtych czasów, wkładanych w kombatanckie schematy zacierające różnice między - powiedzmy - latami 50. a 70. Z tych uproszczeń rodzą się nie tylko fałszywe oceny przeszłości, ale też niemądre decyzje współczesne o ważnych przyszłych konsekwencjach. Pokolenie Holoubka, Łomnickiego i Grotowskiego (przy wszystkich między nimi różnicach) prowadziło w określonych narzuconych okolicznościach grę, której reguły i stawkę znali. Wybierając udział w niej, ludzie ci kierowali się racjonalnym rachunkiem zysków i strat, opartym na analizach konkretnych sytuacji. Oczywiście pracowało w nich artystyczne ego, popełniali różne błędy, czasem przekraczali granice, których sami sobie obiecywali strzec. Ale potrafili się do błędów przyznać, a przede wszystkim: swoje decyzje i błędy wystawić i rozegrać publicznie. W ten sposób uczyli polityki rozumianej o wiele głębiej i zarazem bardziej osobiście niż partyjne rozgrywki o władzę: polityki jako zawsze opatrzonej ryzykiem sztuki kształtowania znaczenia własnego życia. Prawdziwymi politycznymi idiotami są ci, którzy myślą, że od takiej polityki zwolni ich partyjna dyscyplina albo jakakolwiek ideowa ortodoksja.

I niestety są nimi też ci, którzy sądzili, że niegdysiejsze dylematy Holoubka, Łomnickiego i Grotowskiego będą już tylko tematem dla historyków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji