Artykuły

Tomasz Podsiadły: Opera to satysfakcjonujące wyzwanie

"Poławiacze pereł" Georgesa Bizeta będą pierwszą tegoroczną premierą Opery Bałtyckiej. Opowieść o wielkiej przyjaźni, o sile miłości i wierze reżyseruje w Gdańsku Tomasz Podsiadły, reżyser operowy i aktor. Dzieło Bizeta wpisze się w tematykę francuskiego sezonu trwającego w gdańskim teatrze.

Katarzyna Sudoł: Dlaczego "Poławiacze pereł" Bizeta? Co jest wyjątkowego w tej prostej opowieści?

Tomasz Podsiadły: Wyjątkowa jest przede wszystkim muzyka Bizeta. Niesamowicie silnie działa na wyobraźnię. Jest odpowiednikiem dzisiejszej muzyki filmowej, która pobudza wyobraźnię, maluje obrazy, emocje bohaterów. A ładunek emocjonalny w "Poławiaczach pereł" jest bardzo silny.

Jak dziś widzowie odczytują dzieło Bizeta? Na ile ta historia jest aktualna?

- Z teatrem jest tak, że ilu widzów, tyle opinii i tyle interpretacji danego dzieła. W przypadku gdańskiej wersji opery Bizeta będę namawiał publiczność, aby libretto odczytała dwupłaszczyznowo. Z jednej strony mamy swoisty trójkąt uczuciowy między głównymi bohaterami. Celowo nie używam słowa "miłosny" tylko "uczuciowy".

Potrzeba bliskości drugiego człowieka jest uniwersalna i ponadczasowa. Wykracza poza płeć, krąg kulturowy czy status społeczny. Z drugiej strony konflikt między ideą, religią a potrzebą wolności jednostki, gdzie zbiorowość przekonana do racji opartej na dogmacie jest w stanie ją zniszczyć, jeśli tylko ta nie wpisuje się w ogólny trend. Ta druga płaszczyzna jest dla mnie ważniejsza. Chór w "Poławiaczach pereł" nie pełni tylko roli tła. Jest pełnowymiarową postacią pierwszoplanową. Jest głównym bohaterem konfliktu.

Czego mogą nauczyć widzów "Poławiacze pereł"?

- Fakt, że gros społeczeństwa zakłada wiarę w dogmat czy też jest przekonana o słuszności danej idei nie oznacza, że musimy się z tym zgadzać i opowiadać się po stronie większości. Będę szczęśliwy, kiedy po wysłuchaniu "Poławiaczy pereł", widz dojdzie do przekonania, że poddanie się "owczemu pędowi" bywa ryzykowne, a nawet bardzo niebezpieczne.

Pan jest kojarzony z pracą konferansjera i aktora - czy te doświadczenia ułatwiają pracę nad reżyserią operową?

- Przede wszystkim jestem aktorem. Taki mam zawód wyuczony. Przez wiele sezonów pracowałem na scenie. To bardzo przydatne w reżyserowaniu. Zarówno w operze, jak i w dramacie. Próbuję zrozumieć, co czuje aktor, jaki jest jego punkt widzenia i dzięki temu znaleźć język komunikacji. Co do konferansjerki - tu jest jedna zasadnicza sprawa, która łączy te dwie, wydawałoby się kompletnie różne profesje. Jest to prawda i szczerość.

Stojąc na estradzie, z mikrofonem, wygrywam, jeśli jestem naturalny i szczery względem słuchacza. Tak też jest z reżyserowaniem. Muszę wierzyć w to, co chcę uzyskać na scenie i najbardziej prawdziwie i naturalnie przekazać to artystom.

Co jest dla pana szczególnie ciekawe w pracy operowej?

- Jestem przyzwyczajony do pracy z tekstami dramatycznymi. Opera narzuca pewną formę, do której trzeba się dostosować. Z jednej strony ogranicza, z drugiej zaś daje większe możliwości niż teatr słowa mówionego. To wyzwanie, niesamowicie satysfakcjonujące. Zagłębiając się w pracę z dziełami operowymi, mam wrażenie, że jest to najdoskonalsza forma teatru. A tak w głębi serca to dla mnie realizacja wielkiego marzenia teatralnego. Z ciągłą świadomością, że już z drugiej strony przyglądają się moi dziadkowie, którzy całe życie zawodowe spędzili na scenie operowej jako soliści. Czuję ich wsparcie, ale też ogromną odpowiedzialność.

---

Premiera, SOBOTA, 24 lutego, godz. 18, Gdańsk. Kolejny spektakl, NIEDZIELA, 25 lutego, godz. 17, Gdańsk, Opera Bałtycka, al. Zwycięstwa 15, bilety: 60-100 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji