Artykuły

Pokora

Dzięki niemu nasza doczesność była lepsza, piękniejsza, oryginalniejsza, dowcipniejsza, mądrzejsza, czasami weselsza, a niekiedy smutna, refleksyjna. Wojciech Pokora, aktor znany wszystkim, jeden z najlepszych aktorów w historii polskiej komedii - pisze ks. Andrzej Luter.

Towarzyszył nam tak długo. Telefon: "Może powiesz kazanie na mszy żałobnej za Wojciecha Pokorę?". Ani chwili wahania, oczywiście zgodziłem się. I wtedy zdałem sobie sprawę, że przez całe moje świadome życie Wojciech Pokora BYŁ! On istniał, był elementem tej pięknej części naszego "krajobrazu". Wychowaliśmy się na jego poczuciu humoru i wspaniałych rolach. Był kimś wyjątkowym, osobnym, niepowtarzalnym i niepodrabialnym w historii polskiej komedii. Potrafił pokazać w jednej postaci, którą grał, postaci czasami śmiesznej, czasami smutno - śmiesznej: czułość, tkliwość, bezradność, złośliwość, choleryczność, tchórzliwość, serwilizm, interesowność, absurdalność, niezależność, szaleństwo. Bo to wszystko jest w człowieku, tym wulkanie dobra i zła. Była w nim delikatność, subtelność, lekkie zawstydzenie, ironiczny uśmiech, zaciekawienie życiem. Pokora mówił o sobie, że jest aktorem "wieloczynnościowym".

"Farsę gra się głośno, wyraźnie, przy pełnych światłach - mówił. () Widz musi wszystko widzieć i słyszeć. Ma być mądrzejszy od aktora, ale i dać się zaskoczyć".

Wojciech Pokora nie był "wesołym" aktorem, albo inaczej: nie był wesołkiem. Trudno wyobrazić go sobie w jakiś niemądrych monologach kabaretowych, niby śmiesznych. Był aktorem mądrym, jego humor miał bowiem wymiar gogolowski. Jak w "Karierze Nikodema Dyzmy", słynnym serialu według Tadeusza Dołęgi Mostowicza w reżyserii Jana Rybkowskiego i Marka Nowickiego. Wystąpił tam jako jako Żorż Ponimirski [na zdjęciu], "nienormalny", schizofreniczny, nieco zmanierowany, ekscentryczny, szalony, kiedy trzeba opanowany arystokrata, ale jak się okazało tak naprawdę jedyny "normalny" w tym zdegenerowanym środowisku polityków, patriotów, a raczej niby patriotów, którym słowa o dobru ojczyzny nie schodzą z ust. Oto ostatnia scena serialu. Dyzma desygnowany na premiera przez pana prezydenta. Pokora - Ponimirski wygłasza monolog niczym Horodniczy z "Rewizora" Gogola: z kogo się śmiejcie, to wy, wy sami wywindowaliście to bydle na piedestał, to wy, i z was się śmieje, głupcy, z was. Ciarki na plecach! Tak oto serial "Kariera Nikodema Dyzmy" zamienia się dzięki Wojciechowi Pokorze w samym końcu w tragedię. Wielka scena, wielka rola.

Jego śmiech był mądry, zmuszał do myślenia, i to o najważniejszych sprawach. W tym kontekście muszę przypomnieć, trochę ze względów "zawodowych", jego rolę ojca Scholastyka, pustelnika, w "Igraszkach z diabłem" Jana Drdy w reżyserii Tadeusza Lisa. Ojciec Scholastyk zostaje ukarany za pychę dogmatyzmu i grozi mu za to nawet wtrącenie do piekła, ale w końcu ratuje go miłosiernie Marcin Kabat, który zapędza go do pracy w młynie.

Wojciech Pokora tak mówił o tej roli: "Dogmatyzm, czyli odwrócenie się od życia. Ojciec Scholastyk nie jest chciwy ani żądny ziemskich rozkoszy. Żyje na pustkowiu, umartwia się, modli, żywi korzonkami i owadami. Mimo to nie jest dobrym człowiekiem, nie jest dobrym chrześcijaninem, bo rozpiera go pycha, a ta, jak wiadomo, jest jednym z siedmiu grzechów głównych, wymienionym na pierwszym miejscu. Jest samolubny, małostkowy. No i wrogi łatwym - jego zdaniem - rozgrzeszeniom. Grzesznicy nie mogą wejść tego samego nieba co ja, święty ojciec Scholastyk! Miałbym iść do jednego nieba razem z grzesznymi dziewkami?". To oczywiście w sztuce Drdy podane jest w sosie komediowym, nawet farsowym. Ale ja myślę sobie: jakże to ważne przesłanie, bo przypomina podstawową prawdę chrześcijaństwa, że nie człowiek jest dla doktryny, ale doktryna dla człowieka. Więc chyba dobrze jak dogmatyk spadnie czasami z piedestału i popracuje sobie trochę we młynie. Zmądrzeje?

Był genialnym Żewakinem w "Ożenku" Gogola w reżyserii Ewy Bonackiej. Oto rosyjski oficer zachwycający się "Włoszeczkami" ("wystrojone wszystkie, tu chusteczka, tu wstążeczka, tu jakaś sznuruweczka, taki pączuszszszek") i odkrywający, że "ludność miejscowa" na Sycylii mówi po francusku. Jego dialogi z Janem Kobuszewskim i Kazimierzem Brusikiewiczem to mistrzostwo absolutne!

Wszyscy przeżyliśmy wiele wspólnych, wspaniałych chwil ze śp. Wojciechem Pokorą. Występował u tak bardzo różnych reżyserów, jak: Jerzy Jarocki (Władzio w "Ślubie" Gomrowicza), Jan Świderski (doskonały Papkin w "Zemście" Fredy), Adam Hanuszkiewicz, Waldemar Śmigasiewicz, Olga Lipińska (słynny telewizyjny "Właśnie leci kabarecik"), Andrzej i Janusz Kondratiukowie, Jerzy Gruza ("inteligent techniczny", inżynier Gajny w "Czterdziestolatku"), Janusz Majewski (scena ze Zbigniewem Zapasiewiczem w "CK Dezerterzy" przeszła do historii polskiego filmu), Stanisław Tym i wielu innych. W 1959 roku wystąpił nawet u Konrada Swinarskiego w montażu piosenek o stolicy "Warszawa da się lubić".

Po roli Harolda w "Czarnej komedii" Petera Shaffera w reżyserii Piotra Piaskowskiego (to był chyba 1969 rok) Jerzy Zagórski pisał, że Pokora "nie dopuścił się ani jednej zbędnej zagrywki, a jednocześnie wykorzystał wszystkie okazje do reagowania. Rola ani o włos nie przejaskrawiona, ani o włos nie zamarkowana. Opracowana z precyzją absolutną". Tak, był aktorem perfekcyjnym.

W kinie zadebiutował epizodem w "Zezowatym szczęściu" Andrzeja Munka. Wystąpił w siedmiu filmach Stanisława Barei. Najsłynniejszą kreację stworzył w komedii "Poszukiwany, poszukiwana". Surrealistyczna ironia z peerelowskiej rzeczywistości. Stanisław Rechowicz, bohater grany przez Pokorę to zagubiony w świecie absurdów historyk sztuki. Posądzony o kradzież obrazu ukrywa się w przebraniu kobiety, i jako pomoc domowa o imieniu Marysia zatrudnia się u przeróżnych technokratów gierkowskiego socjalizmu ("mój mąż jest z zawodu dyrektorem"), żałosnych głupków, którzy w wolnych chwilach pędzą bimber w łazience, pod pozorem badań zawartości "cukru w cukrze". I tak oto "gosposiowanie" Marysi (Pokory) zamienia się w miażdżący i prześmieszny portret bezideowej zgnilizny tamtych czasów. Ale co to? Dlaczego ten film się jednak nie starzeje, a nawet powiedziałbym młodnieje?

Bareizm towarzyszył mu do ostatniego momentu. Opowiem zatem na koniec taką oto prawdziwą historię. Mszę żałobną za śp. Wojciecha Pokorę odprawiłem wraz ks. Grzegorzem Michalczykiem w Kościele Środowisk Twórczych w Warszawie. Była sobota, 10 dzień lutego, godzina 10.00. Telewizja publiczna zapragnęła na TVP Info (taki kanał informacyjny) transmitować bezpośrednio całą mszę. Zjechały wozy transmisyjne, mnóstwo kamer, jakieś podnośniki, rusztowania, satelita, poprzypinane mikrofoniki do mikrofonów na ołtarzu. No, pełny profesjonalizm, myślimy sobie. Następnego dnia dzwoni do mnie kolega i mówi: "Wiesz, tej transmisji w ogóle nie było". Jak to nie było? Okazuje się, że tuż przed dziesiątą ktoś ją odwołał. Dlaczego? Nie wiadomo, można się domyślić, ale to nieważne. Widać, że w telewizji nie liczą się z pieniądzem, bo przecież to chyba jednak trochę kosztowało. Kamerzyści też chyba nic nie wiedzieli. Oni wszystko nagrali w wozie. Tak oto msza żałobna za Wojciecha Pokorę została "półkownikiem", oto transmisja, która była, choć jej nie było. Tego to może nawet Bareja by nie wymyślił.

A może dobrze, że tej transmisji nie było na ekranie. Bo i po co? Modliliśmy się za wspaniałego aktora, którego kochaliśmy. Modlitwa nie potrzebuje świadków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji