Artykuły

Mnóstwo Versacego na scenie

- Pomysł na bycie autorką widmem wydaje mi się przewspaniały. To jedna z moich fantazji - jak moja praca w teatrze byłaby oceniania, gdyby ludzie nie wiedzieli, kim jestem? - mówi reżyserka Weronika Szczawińska przed premierą "Genialnej przyjaciółki" Ferrante we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Rozmowa Witolda Mrozka w portalu dwutygodnik.com.

WITOLD MROZEK: To chyba nie w twoim stylu robić w teatrze wielkie powieści?

WERONIKA SZCZAWIŃSKA: No nie, ale przystępując do tej "wielkiej powieści", tetralogii neapolitańskiej Eleny Ferrante, pomyślałam sobie, że dobrze jest czasem popracować na materiale, który wydaje się bardzo odległy od tego, co zazwyczaj robisz. Nie po to, żeby nagle zmienić front. Tylko żeby wynegocjować ze sobą, razem ze współpracownikami, coś trochę innego. Poza tym ta akurat "wielka powieść" sama w sobie jest przewrotną grą z wielką powieścią europejską.

Dlaczego?

- To Bildungsroman napisana całkowicie z kobiecej perspektywy. Ta gra u Ferrante jest bardzo świadomie prowadzona. Wszystkie tradycyjne składniki powieści formacyjnej, w jej najbardziej charakterystycznym wydaniu - czyli powieści formacyjnej o artyście - tutaj są przefiltrowane przez perspektywę stricte kobiecą. Która oznacza tutaj coś bardzo szerokiego - jakiś rodzaj bezlitosnej, pragmatycznej konfrontacji z fantazjami, wstydami, wykluczeniami, aspiracjami. To opowieść o wyjściu z biedy, ale na jej końcu nie czeka żadne wspaniałe rozwiązanie, tylko gorycz niespełnionych aspiracji. Nie mamy tu wzlatującego geniusza, tylko kobietę artystkę, która jest przepełniona wątpliwościami. Zamiast opowieści o pokonywaniu przeciwności życiowych i awansie mamy bardzo klasowy portret społeczeństwa.

Twoje spektakle są z reguły bardzo krótkie. Cztery tomy pokażesz w godzinę?

- Nie, to będą cztery tomy w godzinę pięćdziesiąt.

Czyli twój najdłuższy spektakl.

- Tak. I faktycznie adaptacja oparta jest na wszystkich czterech tomach. Chciałam zająć się całą tetralogią, wymyślić podejście, sposób. Potem zresztą się okazało, że Elena Ferrante daje prawa tylko do całości.

Były już jakieś wystawienia?

- Z tego co wiem, było jedno, w Wielkiej Brytanii. Nasze jest drugie. Ferrante traktuje te cztery książki jako jedną historię, jedną książkę.

I od czego zaczęliście z Piotrem Wawrem jr adaptację?

- W punkcie wyjścia nazwaliśmy sobie kilka filtrów, takich sitek, przez które przepuściliśmy te cztery tomy. Nasz pomysł na "wystawienie wielkiej powieści" nie zakłada bowiem przedstawiania w teatrze fabuły. Czytanie książek i robienie przedstawień to dwie różne rzeczy. A ponieważ teatr to dla nas miejsce publiczne, nawet gdy pojawia się tam coś bardzo prywatnego, to interesowały nas najbardziej doświadczenia społeczne. A więc te kategorie-filtry to: "klasa społeczna", "macierzyństwo", "formacja artystki", "mentorzy i mentorki", "seksualność".

Skoro mówisz o filtrach Znasz trochę włoski, prawda? Zajrzałaś do oryginału?

- Nie.

Pytam o to, bo gdy czytałem Ferrante po polsku, zastanawiało mnie tłumaczenie. Chociażby brak próby stylizacji. U Ferrante język jest powiązany z klasą społeczną, ale gdy postać mówi coś w stygmatyzującym na salonach dialekcie neapolitańskim, pisze się po prostu "powiedziała w dialekcie" - a nie stylizuje.

- Oryginał może posługiwać się tym samym chwytem; czytałam inne książki Ferrante w angielskich przekładach Ann Goldstein, bardzo uznanej tłumaczki, i tam też się nie stylizuje. Tego filtra akurat nie braliśmy pod uwagę. Patrzyliśmy, w jaki sposób wybrane przez nas motywy pracują, przypatrywaliśmy się poszczególnym słowom, sytuacjom. Zrobiliśmy taką "surówkę z Ferrante". Potem patrzyliśmy, w co się to układa; zaczęły wyłaniać się z tego sceny, oparte np. na jednym detalu. Mamy choćby scenę, która nazywa się "Policzek". Bo opowieści Ferrante są przepełnione przemocą, głównie wobec kobiet i wobec dzieci. Patrzymy, jak te policzki wracają.

Zabieraliśmy się do tej pracy z myślą, że poza postacią głównej bohaterki, Eleny Greco, nie będzie w tym spektaklu ustalonych ról. To znaczy oprócz Anny Kiecy, która jest Eleną Greco i trochę Lilą Cerullo.

Zazwyczaj w twoich spektaklach nie ma głównego bohatera.

- Tak, tym razem robię to z premedytacją - jest główna bohaterka. To oznacza, że ona "ma najwięcej", ale to nie znaczy, że inni aktorzy mają mało. Wskakują i wyskakują w typy, charaktery, sytuacje - oświetlane przez Elenę i jej postrzeganie tego, co wspólne. Taki układ nawiązuje trochę do moich starszych prac, do "Jak być kochaną", "Noży w kurach" czy "Białego małżeństwa", gdzie też były główne bohaterki. Tylko "Genialna przyjaciółka" pozwala na dotknięcie znacznie szerszego obszaru licznych wstydów i wykluczeń. I jest znacznie mniej indywidualistyczna.

W twoim spektaklu Karol Radziszewski debiutuje jako scenograf.

- Tak, i jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu. Od pewnego momentu koncepcja Karola miała ogromny wpływ na projektowanie spektaklu. Karol zaproponował układ przestrzenny mocno oparty na włoskim designie lat 80., włoskim postmodernizmie, inspirowany pracami Ettore Sottsassa. To nam bardzo pasowało - powieść Ferrante i nasza adaptacja jest w dużej mierze o torturze aspiracji, a nic tak nie ucieleśnia aspiracji jak design. Układ przestrzenny Karola od razu zagarnia widza; to dla tego przedstawienia dość kluczowe. Poza tym będziemy mieli na scenie mnóstwo Versacego, co zawsze cieszy.

***

Weronika Szczawińska

Reżyserka, dramaturżka, kulturoznawczyni. Absolwentka Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Reżyserię studiowała w warszawskiej Akademii Teatralnej. Nominowana do Paszportu Polityki 2014 w kategorii "teatr" za "konsekwentne budowanie własnego języka teatralnego". Współpracowała z teatrami w całej Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji