Artykuły

Kameralny "Juliusz Cezar" w Teatrze Nowym

Oglądaliśmy kameralnego "Juliusza Cezara".

W tym przypadku kameralność polega na wykluczeniu z dramatu tłumu, co oznacza zmniejszenie roli rzymskiego ludu w rozgrywce o wsadzę. W inscenizacji Teatru Nowego tłum Rzymian jest niewidoczny, istnieje tylko jako akustyczne tlo, na którym wybitne jednostki grają swoją rolę, jedynie decydującą o przebiegu dziejów. Taką właśnie interpretację cezaryzmu odbiera widz, (mimo iż nie był to zamiar inscenizatora), więc sprzeczną z nowoczesną filozofią i fałszywą chyba również z punktu widzenia tzw. obiektywnej nauki o czasach Cezara. Do sztuki zdobycia władzy i jej utrwalenia należała bowiem również umiejętność zdobycia łaski i poparcia ludu rzymskiego, potencjalnej i często faktycznej siły uderzeniowej podczas, walk o władzę.

Tego zdania był Szekspir. Wynika to niedwuznacznie np. z mowy Marka Antoniusza (Mieczysław Voit) do Rzymian nad zwłokami Cezara (Seweryn Butrym), mowy, która jest wirtuozerską grą na namiętnościach motłochu w celu pozyskania go. Ale tłum istnieje w Teatrze Nowym tylko jako swój własny akustyczny cień, jako drugorzędne tło dźwiękowe. Ten brak tłumu lub - jeśli kto woli - jego degradacja jest jeszcze bardziej zadziwiająca wobec faktu, że inscenizator posiada jak wiadomo z innych sztuk, wielką umiejętność prowadzenia tłumu na scenie.

A może ktoś wyczyta u Szekspira niedocenianie roli tłumu? Np. w kwestiach Flawiusza (Konrad Łaszewski) i Marullusa (Marian Nowicki), z okazji spotkania z dwoma obywatelami (Akt I, scena I)? Owszem, Szekspir każe im godzić motłochem, ale zapewne tylko z tego powodu, by już w ekspozycji podkreślić względne osamotnienie konspiratorów i ich potencjalnych sympatyków. Według założeń Szekspira usiłują oni dopiero później, po zamachu na Cezara, uzyskać aprobatę ulicy rzymskiej.

Nie jest więc zgodne z prawdą artystyczną, o którą w o-becnych czasach chodzi, to że przedstawiciele tłumu, ów pierwszy i drugi obywatel (Stanisław Kamiński, Zygmunt Żinfel) grani są jako postae;e komiczne w nędznych (wbrew tekstowi) łachach, jako dowcipkujące robactwo uliczne. Tymczasem są oni prowodyrami tłumu, i po wonni świadomi swej liczebnej . potęgi - a rzecz w tym że nie ma jej na scenie - kpić z Flawiusza i Marullusa w żywe oczy, zgodnie z tekstem. Degradacja tłumu jest więc bardzo konsekwentna i nie ogranicza się bynajmniej do zastąpienia go akustycznym cieniem, który może w zamyśle realizatora miał być cieniem olbrzyma.

Ale to nie wyszło.

Zamazanie czasu i miejsca - nie całego dramatu, ale poszczególnych scen - jest okolicznością, nie wywołującą sprzeciwu sprawozdawcy - chociaż nie widać różnicy między dniem a nocą, ponieważ są one ukazane w jednym kolorycie świetlnym. I nie wiadomo, kiedy się miejsce akcji zmieniło - czy znajdujemy się jeszcze na ulicy w Rzymie, czy już na polu bitwy - zawsze jesteśmy na schodach.

Zasadniczą część sceny, prócz wąskiego pasa, zajmują schody - wynalazek scenograficzny kilkadziesiąt lat temu bardzo wychwalany, ponieważ inscenizator zyskiwał jakby przezeń jeszcze jeden wymiardla ruchu (poza ruchem wzdłuż i wgłąb sceny dysponował teraz dodatkowym - z góry na dół). To jedno usprawiedliwienie takiej scenografii. Są i jeszcze inne: dwupoziomowość oryginalnej sceny szekspirowskiej, oraz to że schodowa konstrukcja najbardziej odpowiada naszym wyobrażeniom o miejscach akcji w starożytnym Rzymie, tym bardziej, że podtrzymują te nasze wyobrażenia fragmenty dwóch antycznych filarów. Ale w poszukiwaniu Szekspira można na tych schodach zbłądzić. Bądźmy jednak skram ni i nie wymagajmy od realizatorów zbyt wielkich koncesji na rzecz autora.

Jakiś srebrny polip, zamykający scenę w głębi (a zdradzający już na pierwszy rzut oka swoje pouiainowskie pochodzenie) jest - czy ja wiem - chyba uogólnieniem tego, co być powinno, a czego nie ma - by się jak z największą możliwą ścisłością wyrazić. Reżyser akceptował owe tło sceniczne prawdopodobnie tylko dlatego, że nie przeszkadza ono koncepcji kameralnego "Juliusza Cezara", polegającej na rezygnacji z marginesów dramaturgicznych i scenograficznych w celu uwydatnienia istoty tragedii - katastrofy jednowładztwa i bratobójczej walki o nową władzę.

Względną - w porównaniu z prawdziwymi rozmiarami tragedii -kameralność uzyskano również przez skreślenie niektórych osób dramatu lub fragmentów scen, na przykład fragmentu sceny drugiej. A słuszność tego jest dość problematyczna. Bo właśnie ze skreślonej części sceny dowiedzieć się można o bezpłodności żony stęsknionego za synem Cezara, Kalpurnii (Barbara Rachwalska). Czy tu nie wyrzucono klucza do zrozumienia ojcowskich uczuć Cezara dla Brutusa i Marka Antoniusza jako do synów "zastępczych"? (Zwracam uwagę, że to jeszcze nie freudyzm...)

Czy względna kameralność widowiska jest słuszną koncepcją (uchodzi ona za nowoczesną), czy należało by się pokusić raczej o monumentalnego "Juliusza Cezara", o widowisko stratfordskie, na miarę antycznej tragedii, z tłumem w jednej z głównych ról? Tej sprawy nie może rozstrzygnąć sprawozdawca. Ale nad czym wolno mu ubolewać, to nad tym. że nie słyszy w "Juliuszu Cezarze" tekstu Szekspira, lecz Zofi Siwickiej.

Oto wróżbita (Józef Pilarski) wychodzący z (nieistniejącego) tłumu ostrzega Cezara: "Strzeż się marcowych idów!" Cezar kwituje ten epizod słowami: "Jakiś marzyciel! Zostawmy go! Chodźmy!" Nawet najbardziej przekorni styliści nie przekonają nikogo, że słowa te są adekwatne do sytuacji i do tego, co myśli Juliusz Cezar, a myśli on: "Jakiś fantasta! Zostawmy go!" Bo przecież, i widz już to wie, wróżbita nie marzy o morderstwie Cezara, lecz ostrzega go przed nieszczęściem. Ba, gdyby aktorzy mogli mówić Szekspira.

Tłumaczenie z Szekspira, to przedsięwzięcie poetyckie, a nie rzemieślnicze. Ale w tym, o którym mowa, jest tyle schodów, iż dziw bierze, że żaden aktor z nich nie spada, a zdumienie, jak ten tekst mówi Mieczysław Voit. Choć poza tym nie jest on (przynajmniej dla sprawozdawcy) idealnym Markiem Antoniuszem - jak na zimnego gracza za wiele w nim ze złotego młodzieńca. Ale o to można by się spierać przez całe życie. Jest chyba winą braku szekspirowskiego tekstu, że sprawozdawca nie mógł uwierzyć, iż Seweryn Butrym został zaliczony w poczet bogów. Tak samo jak trudno przyjąć, założenie, że to, co robi Brutus jest konspiracją a nie deklamacją. Za to Kaska (Ludwik Benoit) zapisuje się swoją prostotą i wyrazistością jak najdodatniej w pamieci widza.

Oglądałem więc kameralnego, czarno-białego nie tylko w scenografii "Juliusza Cezara". A wolę monumentalnego.

Dlatego też nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest on tylko interesującym przedstawieniem Teatru Nowego, czy też najlepszym dotychczas szekspirowskim spektaklem w Łodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji