Artykuły

"Juliusz Cezar" u Dejmka

"Juliusz Cezar" Szekspira w Teatrze Nowym w Łodzi. Ta robota Kazimierza Dejmka może wywołać - tak było ze mną - wzruszenia rozmaite. Od podziwu, zaskoczenia nawet-po melancholiczne kiwanie głową. Życzliwa ta melancholia, dodajmy z należytym zrozumieniem ogromu trudności.

Mocno tkwi w pamięci scena poprzedzająca u Dejmka śmierć Cezara. Wódz w purpurze stoi na szczycie schodów, spiskowi rozrzuceni na kilku poziomach niżej, czekają.

Niby toczy się akcja, ale to pozór, ruch prawdziwy, atak na Cezara, nastąpi dopiero za chwilę, czas dłuży się, rośnie dramatyzm w tej osobliwie "zamrożonej" sytuacji. Kto pamięta wcześniejsze prace Dejmka, pozna w takiej scenie rękę mistrza w układzie scen zbiorowych i ruchu scenicznego. Tyle, że tu dynamika z perfidną doskonałością pokazana przez ruch potencjalny i oczekiwany, przez statykę obrazu. - Taka scena - nie ona jedna w tym spektaklu - to egzemplaryczny dowód, że Kazimierz Dejmek rozgrywa coraz lepiej atutowe karty swej umiejętności.

Zapamiętałem też niezwykle żywo spotkanie Cezara z Antoniuszem, radość Antoniusza witającego rankiem swego wodza, przyjaciela i... wojskowego kompana. Szacunek, miłość i poufałość na raz, scena rozładowuje się w pogodnej, powiedzielibyśmy, kombatanckiej atmosferze. Bardzo to delikatnie zrobione. Uśmiechem Antoniusza i sposobem zbiegania po schodach, przyklęknięciem przed wodzem... w tym klęknięciu właśnie była i poufŁość, i koleżeństwo. Po nerwowej i patetycznej scenie Brutusa z żoną. Porcja schodzi z prawego krańca sceny w kulisę lewą, ten swój przemarsz ozdabia nagle, przed zejściem, zwrotem do męża, ślicznym uśmiechem i gestem, prościutkim gestem zakochanej dziewczyny; patos poprzedzającej sceny znalazł rozwiązanie, wytłumaczenie, to było piękne. Jeszcze przykład: Antoniusz pozdrawia martwego Cezara. Wchodzi między wrogów i zabójców Cezara, nie jest pewny życia i przyszłości. I oto wszystko znika, zostaje on i ciało przykryte płaszczem, ręka Antoniusza podnosi się do rzymskiego powitania, ale tylko zaczyna zwyczajowy ruch, zamiast wyciągniętej w górę prawicy intymne, drobne, rozpaczliwie pożegnalne poruszenie dłonią. Zupełnie inaczej, z obrachowanym poczuciem efektu demonstruje potem Antoniusz zwłoki Cezara tłumowi. (Tłumu u Dejmka na scenie nie ma, tłum jest tłem domyślnym.)

Kto zaszeregował Dejmka w rubrykę inscenizatora raczej, niż reżysera, kto jego dynamice w prowadzeniu widowiska chciałby odmówić subtelnych walorów pracy nad sytuacją i aktorem - będzie zaskoczony. Zaskoczy go Cezar po nocy pełnej koszmarów, cała seria rozwiązań w sławnych mowach Brutusa i Antoniusza, zaskoczy go Dejmek reżyser.

W pełnym sukcesów zmaganiu się z materiałem sztuki (czy i nie ze swą własną, wypracowaną już technika? chyba tak!) zaskoczą nas i inne rzeczy. Przeciągnięte, niemożliwie "teatralne" umieranie skłutego Cezara; kontrast między świetnym początkiem i narastaniem sceny zamachu - a konceptualnym, dosyć nieznośnym rozwiązaniem. Odnajdziemy też w tej inscenizacji szafowanie "dużym gestem", demonizmy znaczących spojrzeń, efektowne drgawki zarzynanych, normalną rekwizytornię tragedii. Kogo nie ogarnia zażenowanie na widok kłopotów, które współczesnym scenom sprawia szekspirowska konwencja bitwy i pojedynku. Na ostatnich scenach tragedii Brutusa reżyser zębów nie połamał, bo - ostrożny mocniej gryźć nie zaczynał.

Scenografia (Iwony Zaborowskiej i Henri Poulaina) oszczędna - i jakby sklejana z kilku wariantów. Kolumna przełamana i podwieszona, surową prostota schodów i przestrzenna abstrakcja w tle. Dlaczego akurat tak? Bo w kilku scenach schody są funkcjonalne? Schody są zawsze do ogrania, a kształt plastyczny tego spektaklu ma, jak sądzę, cechy pewnej przypadkowości. Na czoło kreacji aktorskich wybija się Cezar (Seweryn Butryn) i Antoniusz (Mieczysław Voit). Brutus w wykonaniu Tadeusza Minca zbyt chyba mało ma republikańskiego "ascetyzmu".

Dejmek, to wypada podkreślić, nie apoteozował ani Cezara ani Brutusa. Naczelni bohaterowie nie są podniesieni nad wymiar ludzki, nie są też nadmiernie obniżeni. Dejmek lojalnie akcentował podziw otoczenia dla czynów Cezara, miłość Brutusa dla Cezara, rację moralne i polityczne spisku. Zręczne w sumie określenia tekstu zmniejszyły balast "kronikarski", wybiły na czoło starcie dwu wielkich ludzi: wodza dyktatora z republikaninem. Czy racje obu są równie dobre, jeden i drugi ginie w tym samym potoku dziejowej konieczności? Nie interesuje nas, rzecz jasna, prawdziwy, historyczny Brutus i Cezar, myślimy o parze twórców, autorze i reżyserze. Jak ci dwaj stawiali akcenty?

Wśród znawców Szekspira nie ma zgody na temat znaczenia tych dwu sytuacji tragicznych w jednej sztuce, upadku Cezara i upadku Brutusa. Tragedia wiąże się ściśle z tym rozumieniem roli Cezara, jakie Szekspir odziedziczył po renesansie, zdaje się też wynikać z napięcia, z jakim współcześni patrzyli na bliskie wygaśnięcie dynastii i możliwość domowej wojny o sukcesję tronu angielskiego. W ówczesnym ujęciu postaci Cezara dwa stanowiska są zasadnicze: pierwsze, że to wielki bohater przez Boga przeznaczony na założenie dynastii, zabity przez buntownika Brutusa, który czynem tym zgubił kraj i swą duszę. Drugie, że bohaterskiego Cezara uniosła pycha i chęć władzy bezprawnej, że w zaślepieniu targnął się na twór tak doskonały, jak rzymska republika, że to go zgubiło. Wypada się zgodzić z tymi komentatorami, którzy w tym drugim stanowisku widzą Cezara Szekspirowskiego. Cezar dąży do bezprawia, Brutus opiera się Cezarowi, prawo jest za nim. Ale na czynie Brutusa ciążą dwie, tragicznie sprzeczne z sobą plamy: raz, że w imię racji moralnych dokonuje czynu niemoralnego, morduje przyjaciela i bohatera - a dwa, że po czynie koniecznym nie popełnia następnych czynów koniecznych (i też zbrodniczych), jak zabicie Antoniusza, jak mocne uchwycenie władzy w Rzymie itp. Tragiczne poplątanie moralności prywatnej i publicznej gubi bohatera, na kraj sprowadza klęski wojny domowej. Zawinił i tym, że zbrodnię popełnił, i że nie popełnił ich więcej. Wielki jest przez swój czyn i przez to, ?e następnych nie popełnił.

Dejmek w swej inscenizacji Brutusa nie apoteozuje, ale nie stoi też na stanowisku obojętnego obiektywizmu. W jego wersji, acz nie całkiem przekonywający aktorsko. Brutus zostaje u> naszej pamięci jako centralna postać tragedii, bohater heroicznego czynu, ofiara własnej cnoty i własnej słabości.

Polski reżyser dobrze w sumie pokazał Brutusa zrewoltowanego, potem uwikłanego w konsekwencje swego czynu, którym podołać nie mógł - i nie chciał. Bo czym innym jest wewnętrzne poczucie moralne, czym innym skuteczne wejście w "wielką grę".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji