Artykuły

Andrzej Zarycki: Moim żywiołem są teatr i piosenka

Andrzej Zarycki, wybitny muzyk związany z Krakowem, mimo emerytury wciąż pracuje. - Moim żywiołem jest teatr i piosenka. I w tym czuję się najlepiej. Teatr tworzy się cały cały czas, jestem świadkiem tworzenia. A film dostaje się już nakręcony, gotowy. Trudno mi było wejść w ten środek. Może dziś inaczej bym się do tego zabrał. Dawno już nie pisałem muzyki filmowej - mówi kompozytor, aranżer, pianista, pedagog.

Twórca muzyki rozrywkowej, symfonicznej, kameralnej, teatralnej, filmowej. Związany z Piwnicą pod Baranami. Tworzył m.in. dla Ewy Demarczyk i Anny Szałapak. Autor muzyki do ponad 300 przedstawień teatralnych i telewizyjnych, do kilkunastu filmów i ponad 350 piosenek, m.in. "Ballady o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego", "Cyganki", "Skrzypka Hercowicza", "Na moście w Avignon", "Songu o ciszy".

Raz w tygodniu prowadzi zajęcia w średniej szkole muzycznej II stopnia w Krakowie. Uczy przedmiotu, który nazywa się interpretacja piosenki. W nauczyciela bawi się już blisko 20 lat. Na jego lekcje uczęszczają licealiści, a nawet studenci. - Na wydział wokalny przyjmowane są osoby odpowiednio przygotowane muzycznie. Ten przedmiot nie jest obowiązkowy. Czasem jest nawet kolejka. Młodzi ludzie przychodzą, bo chcą i mają nadzieję, że będą wybitni. Jest to też sposób na to, aby przyzwyczaić się do sceny i publiczności, do mikrofonu oraz żeby opanować tremę. Przygotowujemy piosenki z Kabaretu Starszych Panów, które mają jakąś historię do opowiedzenia, które da się interpretować. Są to utwory, które lubią i wydają się im ważne. Uczestnicy zajmują się też piosenkami Ewy Demarczyk, Jerzego Wasowskiego, Wojciecha Młynarskiego czy zespołu Skaldowie. Takimi, które mają treść, którą można po swojemu obrobić.

Andrzej Zarycki jest góralem z krwi i kości. Urodził się w Zakopanem. Pochodzi z rodziny o muzycznych tradycjach. Ojciec grał na skrzypcach, matka śpiewała w chórze. - Mieliśmy świadomość, jaką muzyka ma wartość. Rodzice obserwowali mnie, widzieli, że to mi się podoba, dlatego wysłali mnie do Krakowa, do Liceum Muzycznego im. Fryderyka Chopina.

Najpierw był w klasie fortepianu, potem trafił do klasy teoretycznej. - Me odpowiadało mi, kiedy kazali mi grać to, czego nie lubiłem. Ja chciałem grać muzykę rozrywkową. I w trzeciej klasie przenieśli mnie. Miałem szczęście, bowiem znalazłem się w klasie, gdzie prof. Lucjan Kaszycki uczył nas kształcenia słuchu, czyli solfeżu. I zauważył, że w grupie jest kilka osób, które wykazują inwencję twórczą. Ta grupa trafiła potem na studia muzyczne, na wydział kompozycji.

Już wtedy chętnie odwiedzał Jazz Club, Teatr 38, "Jaszczury", lubił koncerty, czasem już grał z kolegami na różnych imprezach. - Powoli przedostawałem się do środowiska. A po maturze, w zupełnie naturalny sposób znalazłem się w Wyższej Szkole Muzycznej. Trafiłem do klasy kompozycji prowadzonej przez prof. Lucjana Kaszyckiego.

Któregoś dnia zauważyłem ogłoszenie, że Teatrzyk Piosenki "Hefajstos", czyli studencki kabaret działający przy Uniwersytecie Jagiellońskim, poszukuje pianisty akompaniatora. I dobrze, gdyby jeszcze coś napisał. Teksty dla Teatrzyku pisali już: Leszek Długosz, zmarły niedawno, Leszek Aleksander Moczulski, Wincenty Faber, a także Zbigniew Korwin Piotrowski, autor hymnu "Żył kowal raz Hefajstos...". W zamian oferowali możliwość zamieszkania w akademiku. Bardzo mu to odpowiadało. Zgłosił się do Leszka Długosza. Dogadali się i zaczął uczęszczać na próby, a potem pisać piosenki. Wystartował nawet w konkursie piosenki studenckiej i jako kompozytor zadebiutował utworem "Dniepr" z tekstem Henryka Dudziaka. Ich piosenkę zaśpiewała Marta Kotoska. Debiut okazał się bardzo udany, bowiem otrzymał nagrodę. - Wyróżnienie za muzykę przyznano wtedy po raz pierwszy. Nigdy wcześniej nie uhonorowano żadnego kompozytora za jego pracę.

Dostrzegł go także Piotr Skrzynecki i zaproponował pisanie dla Piwnicy pod Baranami. Nic jednak wtedy z tego nie wyszło, gdyż kolegom z "Hefajstosa" to się nie spodobało, Piwnica była bowiem dla nich konkurencją. Sporo komponował, ale nie za długo tym się nacieszył, gdyż już w trakcie I roku wyjechał z rodziną do Stanów Zjednoczonych. - Mama urodziła się w Chicago. Przyjechała do Polski w wieku sześciu lat. Amerykańskie obywatelstwo sprawiło, że mieliśmy łatwą, legalną możliwość wyjazdu. Rodzice postanowili się przenieść do lepszego świata. Ja też myślałem, że tam będzie wspaniale.

Zawiódł się. Ameryka mu się nie spodobała. - Musiałem tam pracować w fabrykach. Brakowało mi krakowskiego klimatu, twórczości, przyjaciół, atmosfery "Hefajstosa", "Jaszczurów". W USA chcieli mnie wziąć do wojska i wysłać do Wietnamu. Wrócił do Polski po półtora roku. Niestety, musiał zaczynać studia od początku i zdawać egzamin wstępny, ponieważ nie miał wszystkich zaliczeń. Zanim jednak rozpoczął naukę na I roku, w wakacje zaczął grać zarobkowo w klubie "Pod Jaszczurami". - To już był czas, kiedy znałem Ewę Demarczyk. Zagadnęła mnie na "Batorym" podczas rejsu z Ameryki do kraju. Działaliśmy w tym samym środowisku, byłem już rozpoznawalny. Na statku było dużo czasu na rozmowy. I umówiliśmy się, że zaczniemy współpracować.

Coraz częściej zaczął pojawiać się w Piwnicy pod Baranami. - Bywałem też u Piotra w domu. Zaaklimatyzowałem się, zintegrowałem z zespołem, zaczęliśmy razem pracować. Ewa potrzebowała piosenek. - Przygotowywała recital. Zacząłem dla niej komponować. Jednocześnie pisałem muzykę do spektakli, dla różnych teatrów. Tak więc, będąc studentem I roku miał już co robić. Komponował przede wszystkim dla Ewy Demarczyk. Pierwszy był utwór "Ballada o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego wedle Galla Anonima". - Tekst dostałem od Piotra. Nie było to łatwe, ale napisałem muzykę. Ten utwór był inny, nie w stylu Ewy. Piotr wołał, że będzie skandal, nie wiem dlaczego. Okazało się, że ludzie pokochali i nową Ewę, i nową piosenkę. Współpracowali przez 19 lat. Napisał dla niej kilkadziesiąt utworów. Były to lata wspólnego grania i wspólnych podróży. Akompaniował artystce i był kierownikiem zespołu muzycznego. - Przyjaźniliśmy się. Dobrze się nam razem pracowało. Mieliśmy po pięć koncertów w miesiącu w Polsce i sporo za granicą. Studiował i pracował. Zależało mu, aby skończyć uczelnię. - Chciałem mieć ten papierek. Dla mnie to było ważne.

Jego aktywność to nie tylko Piwnica pod Baranami. Napisał muzykę do kilkuset przedstawień teatralnych w całej Polsce. - Był czas, że w jednym sezonie grano trzynaście spektakli z moją muzyką. Bardzo dużo pracowałem. Był kierownikiem muzycznym w Teatrze Lalki, Maski i Aktora Groteska w Krakowie i Teatru Dramatycznego im. Jana Kochanowskiego w Opolu. - Tam komponowałem najwięcej. Ale także dla krakowskiej "Bagateli" i dla Teatru Ludowego w Nowej Hucie. To były moje główne miejsca pracy. Trwało to wiele lat. Pisał piosenki dla Jonasza Kofty, Grażyny Barszczewskiej, Beaty Paluch, Katarzyny Groniec, Hanny Banaszak, Katarzyny Jamroz, Jana Nowickiego, Aleksandry Grochowicz, Marka Bałaty. Niektóre stały się przebojami, ale najwięcej wyśpiewała ich Ewa Demarczyk.

Który ze skomponowanych utworów lubi najbardziej? - Trudno powiedzieć. Każdy jest inny. Wiem, do których ludzie mają największy sentyment i może ich opinie kierują mnie również w stronę tych piosenek. Np. "Skrzypek Hercowicz", "Ballada o Krzywoustym", "Na moście w Avignon". Nie przeżywam swoich utworów, tylko czas, kiedy powstawały. Z przyjemnością to wspominam.

Lubił pisać szybko, czasem spontanicznie. - Notowałem świeżość myśli muzycznej. A jak za długo się myśli nad tym, co się chce napisać, to jest to takie "wygniecione". Jest też autorem muzyki do kilkunastu polskich filmów. - Współpracę z kilkoma wybitnymi reżyserami zacząłem dość wcześnie. Najmilej wspominam muzykę do "Aktorów prowincjonalnych" Agnieszki Holland i do dwóch seriali Juliana Dziedziny - "Ucieczki z miejsc ukochanych" i "Dziewczyny z Mazur". Do pozostałych jakoś nieporadnie się zabierałem i nie jestem zadowolony z mojej pracy. Moim żywiołem jest teatr i piosenka. I w tym czuję się najlepiej. Teatr tworzy się cały czas, jestem świadkiem tworzenia. A film dostaje się już nakręcony, gotowy. Trudno mi było wejść w ten środek. Może dziś inaczej bym się do tego zabrał. Dawno już nie pisałem muzyki filmowej.

Do dziś komponuje, ale znacznie mniej. - Reżyserzy, z którymi współpracowałem, już prawie nie pracują, albo w ogóle ich już nie ma. Ostatni spektakl dramatyczny, do którego skomponowałem muzykę, miał premierę kilka lat temu. Było to przedstawienie "Brat naszego Boga", Karola Wojtyły w Teatrze Powszechnym w Radomiu w reżyserii Andrzeja Rozhina, z którym już wcześniej współpracowałem. Niedawno zespół Zakopower dodał do swojego repertuaru utwór, który kompozytor napisał kilka lat wcześniej. - Opracowali to po swojemu - taka trochę góralska muzyka na okres świąteczny. Nosi tytuł "Kto nas woła". Słowa napisała Elżbieta Kuryło.

Od wielu lat angażuje się w działalność charytatywną. - To są cykliczne koncerty, które gramy w Radiu Kraków, a wykonawcami są podopieczni Fundacji Anny Dymnej. Zapraszamy też gości i gwiazdy - piosenkarzy rozrywkowych, aktorów. Śpiewali m.in. Zbyszek Wodecki, Grzegorz Turnau, Andrzej Sikorowski, Beata Paluch, Jacek Wójcicki i inni znakomici artyści. "Zaczarowane Radio Kraków" odbywa się cztery razy w roku. Każdy koncert ma inny temat - np. o słońcu, miłości, o zwierzętach. Jest szefem muzycznym tej imprezy. Podkreśla, że przygotowanie takiego koncertu wymaga ogromu pracy. Wspiera także Teatr Radwanek, w którym biorą udział podopieczni Fundacji Anny Dymnej. - Jak oni przygotowują premiery, to piszę dla nich piosenki.

Od kilkunastu lat jest na emeryturze, ale nie potrafi nic nie robić. - Prawie nie współpracuję już z teatrami, choć ostatnio napisałem muzykę do bajki Wojciecha Graniczewskiego, opery dla dzieci "Muzyka i magia", granej w krakowskiej operze. Komponuję dla różnych aktorów. Cały czas piszę dla artystów Piwnicy pod Baranami. Zauważam, że zainteresowanie piosenką artystyczną jest coraz większe. Ludzie szukają utworów, których teksty mają wartość literacką. Interesują się poezją. Dowodem tego jest popyt na poetyckie salony literackie, które mają ogromne powodzenie. Są to spotkania z poetami, a aktorzy publicznie czytają ich wiersze...

- Zdrowie i oczy już trochę szwankują. Ale czy wytrzymałbym bez pisania? Tego nie wiem. Musiałbym spróbować. Na razie jednak nie ma na to szansy. Wciąż mnie chcą, potrzebują, co daje mi wielką satysfakcję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji