Artykuły

Kulturalnie poleca: Jerzy Stuhr

Chciałbym polecić dwutomową biografię Witolda Gombrowicza - "Gombrowicz. Ja, geniusz" Klementyny Suchanów. Dla mnie to książka szczególnie ważna, czytam ją swoim kluczem, bo bywałem w Argentynie, znałem ludzi, o których napisała autorka. Jeździłem do Buenos Aires z teatrem, uczyłem tam w szkole teatralnej. Wydawało mi się, że wiem o Gombrowiczu wszystko, ale dopiero teraz, kiedy zagłębiłem się w lekturze biografii, poraziło mnie, jak ciężkie życie miał ten człowiek, jak złamane, jak wojna przecięła jego szlaki literackie.

Sporo czytam z powodów zawodowych. Musiałem zapoznać się z książką Barbary Hollender "Od Munka do Maślony", bo tam jest też o mnie. Marzę, żeby kiedyś wrócić do lektur, które kocham. Taką powieścią, do której muszę wracać, jest "Lalka" Bolesława Prusa. Tęsknię do niej, bo już od 15 lat do niej nie zaglądałem. Ale na "Lalkę" trzeba mieć czas.

Zachwycił mnie film "Cicha noc". Zrobił go Piotr Domalewski, absolwent naszej krakowskiej szkoły. Uczestniczyłem w obronie jego pracy magisterskiej, pamiętam, że pisał o aktorach amerykańskich. A teraz pokazał nam film tak dojrzały, tak potrzebny w Polsce. Ktoś powie, że to problemy, które znamy wszyscy. Owszem, znamy, ale nikt ich wcześniej nie dotknął w kinie. Andrzej Wajda zawsze mówił: "Niby wszystko wiemy, ale ktoś to musi pierwszy pokazać. Tak jak ja pokazałem w Kanale, że było AK".

I drugi skromniutki polski film, który znałem od czasu scenariusza, bo byłem ekspertem w PISF-ie, "Zgoda" Macieja Sobieszczańskiego. Film, przed którym kłaniam się nisko, bo on odkrywa ciemną kartę historii najnowszej, a jeszcze ubrany jest w tak piękną opowieść o miłości.

Polecam też znakomity "The Square", a widzom wymagającym przypominam o "Twoim Vincencie", w którym wziąłem udział w dubbingu. Proszę też szukać w kinach "Komunii" Anny Zameckiej. Ten niezwykły dokument przywraca wiarę w człowieka i mówi - jakby na przekór temu, co nam wpojono - że dobroć nie musi być związana z wychowaniem, edukacją. Oglądałem ten film bardzo osobiście, myślałem o moim ojcu, którego rodzice osierocili jako nastolatka, a wyrósł na wspaniałego człowieka.

Kilka dni temu byłem na"Wujaszku Wani" w reżyserii Iwana Wyrypajewa w Teatrze Polskim w Warszawie. Kiedy gra mój syn, nie umiem zdobyć się na obiektywizm. Teatr mnie często rozprasza, bo widzę kuchnię, rzeczy, których inni nie zauważają. Jeśli byłem tym przedstawieniem urzeczony i zapomniałem o zawodowych sprawach, to mogę powiedzieć, że to sukces, i polecić spektakl czytelnikom. Przedstawienie jest odarte z tego przeklętego realizmu psychologicznego, do którego przywykliśmy. Widziałem kiedyś "Wujaszka..." w Rosji i ciągnął się aż 5 godzin, nie do wytrzymania. I to właśnie Rosjanin musiał zbuntować się przeciwko temu, nie tracąc przy tym sensu dramatu. A prywatnie dodam, że mój syn jako Astrów zdał egzamin. W naszym aktorskim świecie udział w Czechowie jest nobilitacją. Byłem dumny, patrząc na Maćka. No tak, tę rolę to już można wpisać sobie w biografię prędzej niż te skeczyki po YouTube'ach.

Nic więcej w teatrze nie oglądałem, bo pracowałem w Teatrze Nowym w Łodzi nad "Szewcami" Witkacego, na których serdecznie zapraszam. To Witkacy na dziś. Cieszą żywe reakcje widzów, dowód na aktualność tego tekstu. Niestety, stwierdzenie Karola Marksa, że historia się powtarza jako farsa, groteska, okazało się prawdziwe. Witkacy większość swoich sztuk pisał szybko, a "Szewców" przez kilka lat, między 1932 a 1936 rokiem, próbując uchwycić zmiany, które zachodziły wtedy w Polsce, co nie było łatwe. Podobnie dziś. Gdybym próbował napisać scenariusz filmowy o naszej obecnej sytuacji, też miałbym trudność, kiedy to zakończyć, każdy dzień niesie przecież coś nowego, prezydent podpisze czy nie podpisze?

Dlatego w mojej najnowszej książeczce "Moje smoki na dobre i złe" unikałem polityki. Pisałem z myślą o mojej wnuczce, która to przeczyta może za kilka lat. Co ją będzie wtedy obchodzić, czy pan Duda podpisał, czy nie podpisał?

Wracając do "Szewców", dla mnie jako filologa to cudowna kopalnia języka polskiego. "Szewcy" są chyba najpiękniejszą sztuką Witkacego, w której nie brakuje odniesień do "Wesela" Wyspiańskiego. Rzecz o polskości, o Polsce, z której można się czasem zaśmiać, nie tylko do niej modlić. W Teatrze Polonia mówię ze sceny: "Na zawsze w pamięci, rozdęci". To słowa Różewicza - innego wielkiego polskiego autora, który do Polski miał pretensje, ale to nie znaczy, że jej nie kochał.

Od polskości nie ucieknę w tym sezonie. Za chwilę zajmę się "Balem w operze" Juliana Tuwima ze studentami krakowskiej szkoły, a 29 kwietnia zapraszam na premierę "Balu manekinów" Bruno Jasieńskiego w Och-Teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji