Artykuły

Co w teatrze jest możliwe? Dyskusja na Boskiej

Podczas debaty "Co jest możliwe, gdy nic nie jest możliwe?", przedstawiciele środowiska teatralnego dyskutowali o sytuacji Narodowego Starego Teatru w Krakowie i Teatru Polskiego we Wrocławiu oraz wpływie władzy na jakość artystycznych propozycji - pisze Łukasz Gazur w Dzienniku Polskim.

Marzena Sadocha, dramaturg związana z Teatrem Polskim we Wrocławiu przed przyjściem na stanowisko dyrektora Cezarego Morawskiego uważa, że zespoły aktorskie nie mają innego wyboru niż protestowanie przeciwko decyzjom władz w sprawach obsady dyrektorów teatrów osobami niegwarantującymi jakości artystycznej.

A takimi jej zdaniem osobami są wspomniany Cezary Morawski i Marek Mikos, który od tego sezonu zasiada w fotelu dyrektora Narodowego Starego Teatru, zastępując Jana Klatę. - Było dwóch świetnych kandydatów. Poziom merytoryczny Jana Klaty i Pawła Miśkiewicza był nieproporcjonalny do dorobku pozostałych kandydatów, w tym Marka Mikosa. Tylko że w tym wypadku kwalifikacje nie miały żadnego znaczenia. I to jest największy problem - tłumaczy Marzena Sadocha.

Dodaje, że w takich krytycznych momentach - podobnie jak w wypadku krakowskiej sceny - ujawniają się podziały w zespole aktorskim. Nie tylko te światopoglądowe, ale i te dotyczące wyboru postaw wobec sytuacji. - Mamy radykałów, często młodych, którzy chcą walczyć i protestować, ale i tych, którzy są zachowawczy. Tych, którzy chcą rozmawiać, przekonywać, negocjować - mówi Sadocha.

W podobnym tonie wypowiada Radosław Krzyżowski, aktor Narodowego Starego Teatru w Krakowie. - Im zespól jest większy, tym jest mniejszą wspólnotą. Bo też nie po to jest budowany. On ma być skuteczny na scenie - zaznacza aktor. - Liczenie na to, że zespół aktorski będzie jedną, spójną, polityczną maszyną - jest błędne. Każda scena, która stanie w sytuacji jak Stary lub Polski, jest narażona na schizmę.

Dyrektor Marek Mikos

Dodaje też, że nie bez znaczenia dla aktorów "Starego" było doświadczenie zespołu Teatru Polskiego we Wrocławiu. - Widzieliśmy jaki efekt przyniosły te działania w postaci choćby rozpadu zespołu. Postanowiliśmy pójść trochę inną drogą - twierdzi Radosław Krzyżowski.

Stąd liczne spotkania m.in. z ministrem kultury Piotrem Glińskim. - Naszym celem jest przetrwanie zespołu, bo to ciało tworzone przez lata. Dziś część młodych jego przedstawicieli już uciekło na sceny warszawskie. Ja tak nie chcę. I jak słyszę niekiedy stwierdzenie "Stary Teatr został zaorany" to pytam: "te 40 osób z zespołu aktorskiego, które wciąż tu są, się nie liczy?" - mówi Krzyżowski.

Dodaje, że to, o co teraz walczy zespół, to wpływ na jakość artystyczną prezentowanych na scenie spektakli. - Pojawiła się pierwsza propozycja dyrektora Mikosa i jej obsada, ale zespół zaoponował. Jest realizowana, ale z gościnnie występującymi aktorkami i tylko jedną z zespołu "Starego". To był jasny sygnał, że nie na wszystko się zgodzimy - mówi aktor. - Później pojawiła się propozycja, by realizować tekst "Masara" Mariusa Ivaśkevićiusa. Mocna, współczesna rzecz o sytuacji w Donbasie. Uznałiśmy, że będziemy go robić, jeśli zagwarantowane zostaną nam odpowiednie warunki pracy, czyli jeśli powstanie Rada Artystyczna, która będzie co dwa tygodnie spotykać się z dyrektorem i dyskutować o proponowanych rozwiązaniach - mówi aktor.

I taka obietnica ze strony dyrektora się pojawiła.

Marzena Sadocha przypomina, że zespół aktorski Teatru Polskiego we Wrocławiu kilkakrotnie spotykał się z władzami województwa dolnośląskiego (scena jest bowiem prowadzona wspólnie przez samorząd i Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego). -To nic nie dało. Słyszeliśmy powtarzane jak mantrę: "Prosimy o spokój, chcemy rozmawiać, dla nas teatr jest ważny". To zawsze trafia do frakcji zachowawczej, ale nie daje żadnego rezultatu. Jedyną bronią jest pole medialne, bo z opinią publiczną liczą się politycy - tłumaczy.

Ale Michał Kotański, dyrektor Teatru Dramatycznego im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, w którym właśnie powstaje spektakl "1946", opowiadający o pogromie kieleckim, zaznacza, że nie należy demonizować władzy. - Moje stosunki z organizatorem teatru, czyli samorządem wojewódzkim, są dobre, a nawet bardzo dobre. Moja pierwsza rozmowa w urzędzie wojewódzkim dotyczyła książki "Prześniona rewolucja". A mówię to po to, by pokazać, że nie każda władza nie rozumie kultury. Musimy szukać dróg porozumienia - mówi.

W podobnym tonie mówi Krzysztof Głuchowski, dyrektor Teatru w Krakowie im. Juliusza Słowackiego. - Najłatwiej jest odejść. Trudniej walczyć o zasady, negocjować, budować konsensus. I dlatego cieszy mnie głos Radka Krzyzowskiego, bo jest głosem rozsądku - mówi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji