Artykuły

Lepszy aktor niż dramat

Poza specjalnie zainteresowanymi, dzisiejszej młodzieży nazwisko Nowaczyński Adolf mówi niewiele albo zgoła nic. Głośny przed wojną literat i dziennikarz, niezwykle pracowity i płodny, operujący wieloma gatunkami literackimi, dziś zapomniany jest również przez starsze pokolenie. Dopiero 32 lata po wojnie teatr zdecydował się wystawić najgłośniejszy ongiś dramat tego autora pt. "Wielki Fryderyk".

Niewykluczone, iż do premiery "Wielkiego Fryderyka" w Teatrze "Ateneum" anno domini 1977 doszło po półwiecznej przerwie dlatego, że reżyser Józef Gruda, przeżywając lukę w pomysłach inscenizacyjnych, udał się do biblioteki teatralnej, w której zwykle ceni się wszystkie starocie - oczywiście jako zabytki - i wygrzebał "Wielkiego Fryderyka". Następnie łatwo skojarzyć, że król pruski Fryderyk II, kiedy występuje gościnnie w dziele Nowaczyńskiego jest w tym mniej więcej wieku, co jeden z najznakomitszych aktorów Teatru "Ateneum" Jan Świderski. A dla Świderskiego warto ryzykować nawet z dramaturgią wykopaliskową.

Przez sam fakt, że Gruda jest reżyserem współczesnym, to co wybrał z liczącego ponad 300 stron i nazwanego dowcipnie "powieścią dramatyczną" oryginału, stało się uwspółcześnieniem całości. A jednak oglądamy historyczną ramotę. Mimo momentów pustych w przedstawieniu i mimo momentów przegadanych (nie posuwających akcji, nie mówiących nic nowego o postaciach dramatu, dających jedynie niekonieczne informacje historyczne) - nie podejrzewam nawet reżysera o złą wolę. Wybierał, co mógł.

Nieprzekonywające były niestety domniemania Nowaczyńskiego na temat problemów życia codziennego i polityki na dworze Fryderyka II w roku 1870. Nie zalecałbym przyprowadzać na to przedstawienie wycieczek szkolnych, uczniowie zaczną się nudzić, hałasować, historii się nie nauczą, lepiej sięgnąć do podręczników. Młodzieży może się jedynie spodobać kłótnia króla z generałem. Kłótnia to dobre słowo. Konfliktów poważniejszych w tym dramacie nie ma. Tylko jedna postać sceniczna (król) została ulepiona w sposób pełniejszy, a dwór Fryderyka jest dość liczny, wielu ludzi tu autor nawpuszczał, chodzą więc po scenie, do powiedzenia wiele ciekawego nie mają, więc się pokłócą co jakiś czas na tle miłosnym, żeby się nie nudzić. Jeden się nawet zastrzelił dla zabicia czasu.

Reżyser wykombinował na scenie dużo ruchu, a scenograf starał się przyrządzić salony pruskiego monarchy z niemieckim wdziękiem, co się udało.

Tylko jedna rzecz zdumiewa. Świderski dobrze się czuje w tym wszystkim, daje aktorski koncert, nie oszczędzając mimiki twarzy i gestu, gra rozrzutnie, ale z werwą i polotem, choć Nowaczyński nie tak znowu bardzo pomaga. Jakże ten wybitny aktor lekko się czuje na scenie, ileż dobywa nastrojów, jak znakomicie nadrabia to, czego nie daje postaci tak zwany goły tekst. Przez godzinę ogląda się Świderskiego z radością. Dramat, w którym nie czuć dramatu (Nowaczyński uwielbiał Szekspira za darmo) trwa jednak dłużej. Warto jeszcze odnotować udział Jerzego Kamasa, wybornie czującego się w roli biskupa Ignacego Krasickiego. Gra go (Krasickiego) w jednej konsekwentnie oszczędnej stylistyce i z ujmującym męskim wdziękiem, co potwierdzają panie.

Ostatnia premiera w "Ateneum" odgrzewająca rysunek wielkiego Fryca, zrobiony piórkiem Nowaczyńskiego, jest dla mnie przykładem przedstawienia, w którym dobry teatr ma na temat sztuki więcej do powiedzenia niż autor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji