Artykuły

Fryderyk niewielki

"Wielkiemu Fryderykowi" dodał Nowaczyński podtytuł: "powieść sceniczna". Jakby się ubezpieczał przeciw możliwym zastrzeżeniom, dotyczącym konstrukcji utworu. W przedmowie uzasadniał rozmiary tekstu: 350 stron! Motywował to faktem, że na. przykład "Cromwell" Hugo liczył 506 stron. To powołanie się jest znamienne. "Fryderyk" nawiązywał do teatru wielkiej retoryki. Choć pisany prozą, nie gardził tyradami, efektami, jaskrawością barw.

Osiągnięciem autora było zdemaskowanie rzekomej wielkości pruskiego króla. Choć go w przedmowie nazywa genialnym, Nowaczyński suchej nitki nie pozostawia na słynnym Hohenzollernie. Jest to w dramacie człowiek małostkowy i sadystycznie złośliwy. Energię zużywa na małpie figle wobec swego gościa, Ignacego Krasickiego. Trudno pojąć, z jakiego powodu prześladuje zasłużonego obywatela Gockowsky'ego. Jeśli jednym z celów polityki fryderycjańskiej był gospodarczy rozwój Prus, nikczemne postępowanie wobec jednego z twórców przemysłu musi się wydać nonsensem.

Fryderyk, zgodnie z prawdą historyczną, nie lubi Niemców, gardzi ich mową. Ale chce germanizować polskich rekrutów, głosi rasistowskie hasła o wyższości rasy germańskiej. Sani przyznaje, że jego reżim nie cieszy się sympatią żadnego innego kraju, te nie może liczyć na sojuszników. Ze precyzyjnie działa system biurokratyczny i dryll wojskowy - nie zapewnia to ani wielkości, ani trwałości.

Znamienny jest stosunek Fryderyka do kultury. Nowaczyński obnaża jego zły gust plastyczny i awersję do poezji. Fryderyk, jakiego znamy z historii, był literackim snobem. Swe wiersze posyłał do oceny i korekty pisarzom, których gościł. Zniecierpliwiony takimi funkcjami, Wolter napisał w liście do przyjaciela: "Znów mi król przysłał kosz brudnej bielizny do prania". Tajna policja list przejęła. Pisarz musiał wyjechać. Uczynił to - ochoczo.

Wobec Ignacego Krasickiego okazywał Fryderyk podobną adorację. Zależało mu na twórcy "Bajek". Temperament satyryczny poniósł więc Nowaczyńskiego i stał się przyczyną niesprawiedliwości wobec naszego pisarza. Warto przypomnieć piękną książkę, którą Krasickiemu poświęcił Łopalewski. Można też sięgnąć do pracy Nowaka-Dłużewskiego, do opinii Chrzanowskiego i Brücknera. Paul Cazin poświęcił autorowi "Bajek" ogromną monografię, opublikowaną we Francji w momencie napadu Hitlera na nasz kraj. Dodajmy, że żaden ze współczesnych pamflecistów nie zarzucał Krasickiemu zdrady. Unikał on składania przysiąg na wierność pruskiemu monarsze.

U Nowaczyńskiego przeżywa Fryderyk - antypolską fobie. Nienawidzi gdańszczan za ich polonofilizm. Gdy się dowiaduje, że deklamowany wiersz wyszedł spod pióra majora Kleista, syna Polki, z góry się do tego utworu uprzedza. Nawiasem mówiąc, ów stryj autora "Księcia Hamburgu" nie miał z polskością nic wspólnego. Nie bardzo się to wydaje godnym "wielkiego króla", że walczy z miłością młodych. Jednego z zakochanych oficerów - łatwo łamie. Drugi, bratanek biskupa, kończy samobójstwem. Ów akt jest anachronizmem. To raczej w Niemczech, i to po "Werterze", wybuchła "epidemia" samobójstw.

Józef Gruda, reżyserując "Wielkiego Fryderyka" w Ateneum, miał do pokonania niemałe trudności. Wynikały z nadmiaru tekstu. Gruda potrafił ten materiał skondensować, wysunąć na plan pierwszy sprawy najciekawsze, scenicznie najwymowniejsze. Obronił ślę powierzchownym interpretacjom, fałszywym uogólnieniom. Dał przedstawieniu rytm mocny. Na ogół ściśle współdziałał z koncepcją scenografa, Mariana Kołodzieja. A nie było to łatwe. Skonstruowano bowiem ramy plastyczne, przerastając warunki "Ateneum".

Jan Świderski w roli Fryderyka skupia, oczywiście, główną uwagę. Jest to jedna z najświetniejszych, jego ról, godna Rzecznickiego i Radosta. Technika aktorska jest tutaj bardzo ważna. Stanowi nie tylko o "wypunktowaniu" każdej sceny, celowym obmyśleniu najlepszego gestu, ruchu, gry mimicznej, wykorzystaniu rekwizytów, wszelki szczegół służy całości. Nie ma miejsc pustych, czy wypełnionych szablonem. Ale nie ma też efektu, użytego bezpożytecznie. Charakterystyka króla staje się bezlitosna - i nieodparta.

Druga rola pełna blasku - to stary von Zieten, w interpretacji Ignacego Machowskiego. Wielka scena dyskusji z królem jest tak przemyślana, że "pojedynek" aktorski staje się współdziałaniem. Machowski zna znakomity sposób zaskakiwania i podniecania uwagi. Świetnie nawiązuje kontakt, słucha kontrargumentów, z twarzą zagadkową - by nagle wybuchnąć z nieoczekiwaną gwałtownością.

Zdzisław Tobiasz w roli ministra łączy służbistość z pozorami samodzielności. Precyzyjnie serwuje "ostateczny" argument: strach przed gwarancją Imperatorowej.

Subtelnie ujmuje Antoni Pszoniak postać Lucchechiniego, która się nam kojarzy z jego funkcjami ambasadorskimi podczas Sejmu Wielkiego. Inne role są raczej niewdzięczne. Katarzyna Łaniewska ratuje postać Skórzewskiej, nie zarysowanej jednolicie w tekście. Bogdan Ejmont nie forsuje naiwnych wybuchów saskiego adiutanta. Piotr Pawłowski buduje postać Rohdicha, który każde zdanie mówi tonem komendy. Jerzy Kamas zastosował jako Krasicki efekt urwanego śmiechu cyniczno-dworskiego, a w scenach z bratankiem chyba nadużywał krzyku. Ale nawet tak interesujący aktor nie mógł uratować pękniętej roli.

Spektakl wywołuje emocje. Wydaje mi się, że ukazuje to, co w Nowaczyńskim było w młodości istotne: przekorę. Jako miody człowiek manifestował sympatie dla anarchistów. Wysiany przez rodzinę za granicę przysłał do jednego z dzienników... korespondencję o nieistniejącej wystawie nieistniejących malarzy. Jako satyryk zabłysnął aforyzmem: "Nadejdzie dzień, gdy lud polski będzie zbierał składki na oświatą dla inteligencji".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji