Artykuły

Empatia - jak jej uczyć? Teatr robi tu naprawdę dobrą robotę

Teatr nas oswaja z tymi aspektami życia, od których najchętniej odwrócilibyśmy wzrok. Z chorobą. Z umieraniem. Z alzheimerem, downem, z różnymi formami autyzmu. Ci z nas, których nie dotknęła życiowa konieczność stykania się z nimi na co dzień i którzy nie mają natury dobrego samarytanina, odruchowo wyrzucają je z horyzontu potocznych myśli. Niekoniecznie ze znieczulicy. Często z nieporadności, ze speszenia. Zwyczajnie nie wiemy, jak się zachować, co można mówić, jak złapać kontakt z kimś, kogo reakcje są do tego stopnia niepojęte. Teatr chce i zwykle potrafi nas ośmielić.

Na świecie pisze się wiele sztuk o chorych i niepełnosprawnych; często zdobywają one prestiżowe nagrody, jak amerykański Pulitzer. W Polsce też gra się ich sporo. W końcówce minionego sezonu na warszawski afisz weszły dwa tytuły: Teatr Dramatyczny zagrał "Dziwny przypadek psa nocną porą", a Teatr Ochoty - spektakl "Mały ma dziewczynę". Ten ostatni to impresja wokół filmu Craiga Gillespiego "Miłość Larsa". Zamknięty w świecie własnej wyobraźni młody chłopak zdobywa gdzieś lalkę z sex-shopu i przedstawia bratu, jego dziewczynie i sąsiadce jako swoją narzeczoną z Brazylii. Nierealna, dziecinna miłość niczym odczynnik chemiczny zmienia barwę stosunków rządzących "pełnosprawnym" otoczeniem, w nowym świetle pokazuje ich uczucia, zaniechania, nieśmiałości, egoizmy. Opowieść jest oryginalna, ciekawie sieją ogląda, choć spektakl młodziutkiej Agaty Dyczko zdaje się chwilami blady, maźnięty, bez wyraźnych akcentów i puent.

Za to "Dziwny przypadek psa nocną porą" to sztuka skrojona jak należy. Bohaterem jest chłopak z aspergerem, pod względem zdolności matematycznych właściwie genialny, a w kontaktach z otoczeniem wymagający troskliwości i delikatności, na które nie bardzo stać bliskich. Matka dawno nie wytrzymała i zwiała z sąsiadem, ojciec, prosty mechanik, stara się jak może, ale zadanie jest ponad jego siły. Typ choroby bohatera każe mu każde słowo brać literalnie, wyklucza rozumienie skrótu, dowcipu, metafory. Można go zranić byle czym, a nieopatrznie rzucone kłamstewko uruchamia lawinę. Właśnie o katastrofie, o ucieczce chłopaka z domu, opowiada sztuka. Patrzymy z zapartym tchem (i podejrzaną wilgocią w oczach), jak nieporadnie przedziera się przez niezrozumiałą dżunglę świata, wpada w beznadziejne sytuacje i jak wszystko cudem boskim dobrze się kończy. Reżyser Jakub Krofta ze scenografką Anetą Suskiewicz umieścili opowieść w ażurowym prostopadłościanie, precyzyjnie matematycznym, bliskim umysłowi bohatera, ustawionym w lekkim skosie do innych płaszczyzn - też w zgodzie z typem jego umysłu. Krzysztof Szczepaniak świetnie opanował charakterystyczne zachowania chorego (w Teatrze Ochoty równie starannie narysował postać Paweł Peterman).

Owacje po spektaklu grzmią jak po komercyjnych przebojach. I tylko takie stare nieczułe krokodyle jak piszący te słowa mogą być z lekka rozdrażnione jawnym dydaktyzmem opowieści, natrętnym sterowaniem emocjami i sympatiami publiczności, szlifowaniem zbyt ostrych kantów. Całą tą serią chwytów mających sprawić, że widz wychodzi z teatru, owszem, przejęty, ale wciąż pogodny, czegoś się nauczył, ale ani na jotę nie stracił poczucia, że spędził fajny wieczór. Na tym polega dziś światowy teatr dla klasy średniej; znamienne, że to Simon Stephens, kiedyś dramatopisarz buntownik i brutalista, firmuje ten doskonale uformowany produkt. Wszystko jasne: szans na bardziej samodzielny pomyślunek i nie aż tak sterowane wzruszenia trzeba po prostu szukać w innych dziełach scenicznych. A argument, że teatr bez wątpienia służy tu dobrej sprawie, recenzenckiemu narzekactwu z miejsca zamyka usta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji