Artykuły

Prof. A. Kuligowska-Korzeniewska: Bywają przedstawienia, które mogą rozpocząć nową epokę w dziejach narodu

- Bywają takie przedstawienia, które mogą rozpocząć nową epokę w dziejach narodu. Tak też było z "Dziadami" Kazimierza Dejmka - mówi PAP prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska z Akademii Teatralnej w Warszawie.

50 lat temu, 25 listopada 1967 r., w Teatrze Narodowym w Warszawie odbyła się premiera spektaklu, który stał się impulsem studenckich protestów i początkiem Marca '68.

PAP: Czy znane są w historii inne przedstawienia teatralne, które tak jak "Dziady" w reż. Kazimierza Dejmka, zapoczątkowały wydarzenia polityczne, rewolucje społeczne?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: W historii teatru pamiętnym przedstawieniem byli "Krakowiacy i Górale" Wojciecha Bogusławskiego odegrane w pierwszych dnia marca 1794 r.. To przedstawienie traktuje się jako zapowiedź wybuchu Insurekcji Kościuszkowskiej, miało ono potencjał antyrosyjski i wolnościowy. Wyraźnie mówiło, kto zwycięży - Krakowiacy, czyli Polacy, a nie Górale, czyli Moskale. Ówczesna cenzura zakazała grania tego przedstawienia po trzech razach.

Mogę też wskazać na słynną francuską operę - "Niemą z Portici" Daniela Aubera, po której lud wyszedł na ulice Brukseli. Tak się rozpoczęła rewolucja lipcowa w 1830 r.

Bywają takie przedstawienia, które mają wielki potencjał wykraczający poza scenę, które niosą hasła wiszące w powietrzu, kiedy mówią i domagają się wolności, demokracji, uwolnienia więźniów, marzą o zwycięstwie, odzyskaniu niepodległości. Mogą rozpocząć nową epokę w dziejach określonego narodu.

Tak też było z "Dziadami" w reżyserii Kazimierza Dejmka, ówczesnego dyrektora Teatru Narodowego.

PAP: Czy Kazimierz Dejmek chętnie podjął się reżyserowania "Dziadów"?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Wystawienie "Dziadów" Kazimierz Dejmek zapowiadał od wielu miesięcy, ale właściwie wbrew sobie. Nigdy nie gustował w repertuarze romantycznym.

Wystawił na 200. rocznicę Teatru Narodowego "Kordiana", niejako z obowiązku, że Teatr Narodowy powinien tworzyć "żelazny repertuar". Tak się również mierzył z "Dziadami", które posądzał o to, że działają na Polaków jak najgorzej ze swoim mistycznym i martyrologicznym przesłaniem. Dejmek opowiadał się za staropolszczyzną, za rozumowym, a nie tylko oddających nas we władzę aniołów i diabłów, Losem.

PAP: Czy "Dziady" miały być przygotowane dla uczczenia 50. rocznicy rewolucji październikowej

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Kazimierz Dejmek był namawiany przez ówczesnego Generalnego Dyrektora Departamentu Teatru w Ministerstwie Kultury i Sztuki, Stanisława Witolda Balickiego, aby to przedstawienie, być może zakończone (choć tak się nie stało) znanym wierszem "Do przyjaciół Moskali" było demonstracją przyjaźni z narodami radzieckimi, aby "Dziady" wystawić z okazji 50-lecia rewolucji październikowej.

PAP: Jak Dejmek podchodził do tego pomysłu?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Dejmek pod pretekstem, że przedstawienie nie jest jeszcze zamknięte, odsuwał premierę. Nie odbyła się więc ona 7 listopada 1967 r., tylko dopiero 25 listopada - w wigilię rocznicy śmierci Adama Mickiewicza.

PAP: Kto był na premierze? Czy spodziewano się jaką rolę może odegrać?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: To przedstawienie żadną miarą nie zapowiadało wydarzeń, które miały się z "Dziadami" Dejmkowskimi potem złączyć.

Na premierze na widowni w Teatrze Narodowym zasiadł Zenon Kliszko - postać kluczowa tej afery. Był sekretarzem i najwierniejszym kompanem partyjnym Władysława Gomułki. Był również znawcą i wydawcą dzieł Norwida. To właściwie postać ważniejsza niż ówczesny minister kultury - Lucjan Motyka, który formalnie zdymisjonował później Dejmka jako dyrektora Teatru Narodowego. Kliszko zarządzał kulturą i w obecności Mariana Spychalskiego, ówczesnego ministra obrony narodowej, i innych towarzyszy i wysokich urzędników, oglądał to przedstawienie.

PAP: Jaka atmosfera towarzyszyła premierze "Dziadów"?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Była to atmosfera oczekiwania tego, czy Dejmek poradzi sobie z "Dziadami". Dzisiaj to słowo "poradzi" wydaje się nam się niepojęte przy postaci jaką był Dejmek, ale wówczas usłużny recenzent "Trybuny Ludu" - Jan Alfred Szczepański (ps. Jaszcz) - napisał wprost, że Dejmek nie poradził sobie z "Dziadami".

PAP: Jaka była reakcja widzów po premierze?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Przedstawienie przyjęto owacją na stojąco, wywołano Dejmka. Wiemy, że Zenon Kliszko nie wstał.

Przed premierą szła opinia, że będzie to raczej przedstawienie, na które będzie chodzić młodzież szkolna. Wystawiono "Dziady" dla "honoru domu", jak to się mówi w teatrze, ale później widownię zapełni z tytułu obowiązkowej lektury arcy-poematu Mickiewicza właśnie młodzież szkolna.

Tymczasem atmosfera na przedstawieniu robiła się coraz gorętsza. Zaczęto wyłapywać oczywiste aluzje polityczne. Kliszko nie miał wątpliwości, że atak na carat publiczność traktowała jako atak na władzę radziecką w Polsce.

PAP: Jak wyglądał układ przedstawienia w reżyserii Dejmka?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Układ wywołał potęgujące się potem patriotyczne emocje. Dejmek powiedział, że skorzystał tylko z części II i III "Dziadów".

Na scenę wkraczała najpierw gromada z Kazimierzem Opalińskim jako Guślarzem, który przeprowadzał obrzęd dziadów. Obrzęd miał miejsce w kaplicy, którą stanowił trójdrzwiowy ołtarz zaprojektowany przez scenografa Andrzeja Stopkę. Zanim ta gromada opuściła scenę, Guślarz z krzyżem w ręku i na piersiach, z różańcem w dłoni, wygłosił motto-wstęp do III części "Dziadów" pisany w 1832 r. w Dreźnie, już po klęsce Powstania Listopadowego.

Mickiewicz dedykował tę część z imienia i nazwiska swoim przyjaciołom, a więc współwyznawcom i współmęczennikom poległym w odległych śniegach rosyjskich. To niesłychanie ważna dedykacja. Tak się kończył pierwszy obraz "Dziadów" Dejmka, który narzucał dalszą interpretację.

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: To była pierwsza w dziejach teatru całość "Wielkiej Improwizacji". Holoubek powiedział ją z wielki żarem, samotnością, młodzieńczą żarliwością. To był ten moment, który wszyscy zapamiętali. To Holoubek i "Wielka Improwizacja", jak później mówiono, stanowili o wielkości przedstawienia. To "Wielka Improwizacja" pobudziła do wzmożonych uczuć patriotycznych, dlatego też zaczęto stosować później restrykcje wobec tego przedstawienia.

Ledwo gromada zeszła ze sceny, kiedy zaczęły rozgrywać się, zgodnie z porządkiem III części "Dziadów", sceny z udziałem więzionych przez carat. Zanim jednak weszli więźniowie, po tej dedykacji - teatralnym sposobem - zniknął ołtarz, a z nieba teatralnego zjechała ogromna szarfa przybrudzona na czerwono, czyli znak polskiego męczeństwa. Szarfa z czerwonymi kroplami krwi - tak ją odczytano. Ona zawisła nad scenami więziennymi.

PAP: Z "Dziadami" Dejmka kojarzy się najczęściej Gustawa Holoubka i scenę "Wielkiej Improwizacji"...

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: To w tej części wykonawca głównej roli Gustawa-Konrada, czyli Gustaw Holoubek, wypowiedział ze sceny w śmiertelnej ciszy cały tekst "Wielkiej Improwizacji". To była pierwsza w dziejach teatru całość "Wielkiej Improwizacji". Holoubek powiedział ją z wielki żarem, samotnością, młodzieńczą żarliwością. To był ten moment, który wszyscy zapamiętali. To Holoubek i "Wielka Improwizacja", jak później mówiono, stanowili o wielkości przedstawienia. To "Wielka Improwizacja" pobudziła do wzmożonych uczuć patriotycznych, dlatego też zaczęto stosować później restrykcje wobec tego przedstawienia.

PAP: Czy finał "Dziadów" również budził emocje?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Toczyła się walka o finał przedstawienia między przedstawicielami władzy a Kazimierzem Dejmkiem. Gustaw Holoubek, zgodnie z tekstem poematu, wychodził na proscenium z głębi sceny prowadzony przez żołnierzy, mając ręce skute kajdanami. Tak podchodził wprost do widowni. Wystarczająco silna scena. W pierwszym rzędzie żądano, aby Dejmek zdjął Holoubkowi te kajdany. Dopiero na dwóch ostatnich spektaklach, po niebywałych przetargach, te kajdany z ręki Konrada zdjęto, a scenę wypełniała gromada zamykając przedstawienie sceną obrzędową.

Te teatralne kajdany szczęśliwie się zachowały i czasami są eksponowane na wystawach.

PAP: Czy zdecydowano się ograniczyć liczbę granych spektakli?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Przedstawienie budziło wciąż rosnące emocje. Stanisław Witold Balicki, dyrektor departamentu teatru w Ministerstwie Kultury, żądał, aby grano przedstawienie tylko raz w tygodniu i aby nie udzielać młodzieży żadnych ulg.

PAP: Czy publiczność obawiała się, że spektakl może zostać zdjęty z afisza?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Wystarczyło, że Gustaw Holoubek zachorował i trzeba było odwołać dwa przedstawienia z powodu jego niedyspozycji głosowej, a już rozeszła się wiadomość, że teatr nie może grać "Dziadów".

PAP: Czy to przedstawienie widzieli Rosjanie? Czy oni również odebrali je za antyrosyjskie?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Na początku grudnia zjawiła się w Teatrze Narodowym delegacja pisarzy i artystów teatralnych ze Związku Radzieckiego. Chcieli zobaczyć to arcydzieło polskiego dramatu. Przedstawienie bardzo się im podobało. Prosili nawet, aby Teatr Narodowy zaplanował wyjazd z "Dziadami" do Związku Radzieckiego w kolejnym roku na festiwal sztuk polskich, który był wtedy projektowany. Oczywiście do tego nie doszło. Wróciwszy do siebie do Moskwy czy Leningradu wydawali entuzjastyczną opinię o tym przedstawieniu.

PAP: Jakie zarzuty wobec tej inscenizacji stawiała władza?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Coraz częściej zaczęto posądzać je o antyrosyjskość, czyli o oszczerstwa przeciwko Związkowi Radzieckiemu, a nie tylko o antycarskość. Ówczesny kierownik Wydziału Kultury w KC - Wincenty Kraśko - zażądał zdjęcia tego przedstawienia. Przede wszystkim jednak posądził spektakl o religianctwo. Dejmek bowiem nie zrezygnował z postaci aniołów, archaniołów czy chórów anielskich, dzieci śpiewających pieśni religijne i kolędy w czasie "Wielkiej Improwizacji". Ten obrzędowy, ale i chrześcijański element także były powodem niesławienia spektaklu. W pierwszej recenzji został posądzony o silny religijny akcent. Mistycyzm, religianctwo w przypadku Dejmka jest zupełnie niepojęte, a on sam czuł się coraz bardziej zagubiony religijnie, o czym mówią świadkowie.

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Coraz częściej zaczęto posądzać je o antyrosyjskość, czyli o oszczerstwa przeciwko Związkowi Radzieckiemu, a nie tylko o antycarskość. Ówczesny kierownik Wydziału Kultury w KC - Wincenty Kraśko - zażądał zdjęcia tego przedstawienia. Przede wszystkim jednak posądził spektakl o religianctwo. Dejmek bowiem nie zrezygnował z postaci aniołów, archaniołów czy chórów anielskich, dzieci śpiewających pieśni religijne i kolędy w czasie "Wielkiej Improwizacji".

Wyraźne manifestacje przeciwko Związkowi Radzieckiemu sprawiły, że odbywały się najrozmaitsze posiedzenia. Zażądano od teatru, aby każdy spektakl był skrupulatnie zaprotokołowany, dzięki czemu wiemy, że na "Dziady" coraz trudniej się było dostać. Dejmek na wiadomość, że ma grać tylko raz w tygodniu złożył dymisję z dyrekcji teatru, która wówczas nie została przyjęta.

PAP: Jaka atmosfera panowała wokół ostatniego przedstawienia?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: To było jedenaste przedstawienie, które zaplanowano na 30 stycznia 1968 r. O ile te zakulisowe rzeczy - obawa, że przedstawienie może zejść przed czasem - tak nie poruszały publiczności, to jednak ostatnie przedstawienie wzbudziło wielkie poruszenie "na mieście". Ponoć weszło ponad 300 osób rozbijając szyby, wchodząc przez przysłowiowy komin, wisiano nawet na balkonach. Były niewyobrażalne owacje po każdym zdaniu sugerującym władzę radziecką w Polsce.

Rozlegały się także okrzyki np. wtedy bardzo groźne "Wolność bez cenzury" czy "Żądamy dalszego grania +Dziadów+". Takie okrzyki w trakcie przedstawienia przy oklaskach publiczności rozciągały ten pamiętny wieczór.

Po wyjściu z teatru studenci uniwersyteccy, np. Adam Michnik czy Henryk Szlajfer, ale także ze szkoły teatralnej np. Andrzej Seweryn i Małgorzata Dziewulska, utworzyli około 30-osobowy pochód. Z napisem "Żądamy dalszych przedstawień" pomaszerowali pod pomnik Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu. Część z nich została wówczas spisana.

PAP: Czy 30 stycznia 1968 roku po raz ostatni w historii zagrano "Dziady" Dejmkowskie?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Na tym się kończą formalnie dzieje "Dziadów", co nie znaczy, że nie było dodatkowych przedstawień. Dla uspokojenia atmosfery na przełomie maja i czerwca 1968 r. aktorzy odegrali "Dziady" trzykrotnie dla tzw. aktywu robotniczego, który, specjalnie poinstruowany, powiedział w ankiecie, że nie należy dalej grać "Dziadów". Za graniem "Dziadów" opowiedziało się niecałe 11 proc.

PAP: Jaka była reakcja środowisk artystycznych na zdjęcie "Dziadów"?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Te środowiska zaktywizowały się. W lutym odbyły się dwa pamiętne zebrania w obronie "Dziadów" - najpierw Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu i Związku Artystów Scen Polskich oraz Walne Zebranie Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich.

Spotkanie Rady Programowej ZASP-u podjęło uchwałę, aby żaden z teatrów polskich nie próbował wystawić "Dziadów", nawet jeżeli miał to w planach, jeśli nie zostaną przywrócone "Dziady" Dejmka. To był pierwszy postulat, nie mówiąc już o innych hasłach - żeby nie cenzurować teatru, zachować wolność wyboru repertuaru. Tę rezolucję ZASP wysłał również do teatrów prowincjonalnych. Na prowincji też żądano przywrócenia "Dziadów".

To było bardzo burzliwe zebranie. Dejmek uskarżał się, że był bezustannie manipulowany - żądano od niego samokrytyki, pisano za niego artykuły, żeby tylko je podpisał i wydrukował w ważnych gazetach codziennych, np. w "Życiu Warszawy". Ostatecznie takich wywiadów i artykułów Dejmek nie podpisał swoim nazwiskiem. Na zarzut, że był manipulowany. Wincenty Kraśko zrobił Dejmkowi niemałą awanturę.

Jeszcze słynniejsze było zebranie Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich, czyli praktycznie literatów z całej Polski. W jego trakcie odbyła się bardzo burzliwa dyskusja, także głosowanie nad rezolucją, której tekst napisał Andrzej Kijowski. Domagano się natychmiastowego przywrócenia "Dziadów", i tego żeby ich nie cenzurować. Wtedy wypowiedział się Stefan Kisielewski i nazwał władzę "dyktaturą ciemniaków", za które to słowa został pobity w ciemnej bramie.

PAP: Jakie opinie były przekazywane o przedstawieniu Dejmka?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Działała jednocześnie oficjalna tuba propagandowa - "Pegaz", który wówczas był centralną audycją w telewizji poświęconą tematyce kulturalnej. Witold Filler i Grzegorz Lasota mówili, że przedstawienie Dejmka jest wielce dyskusyjne, że ma ono co najwyżej charakter kabaretowy, bo były tam aniołki i diabełki. Mówiono dziesiątki słów, aby tym "Dziadom" odebrać znaczenie.

PAP: "Dziadów" broniono w czasie studenckiego protestu 8 marca 1968 r...

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Narastała fala obrony "Dziadów", która miała swój punkt kulminacyjny w postaci wiecu 8 marca 1968 r., który zwołali studenci, zresztą za zgodą rektora, wewnątrz Uniwersytetu Warszawskiego. Bezpośrednim pretekstem był apel o uwolnienie Adama Michnika i Henryka Szlajfera zatrzymanych w związku z przekazywaniem rezolucji "antypartyjnych" korespondentom Wolnej Europy. Chcieli, żeby rozeszło się po świecie to, co się dzieje w Polsce. To był wiec w ich obronie i wiemy co się stało - studentów pobito, ściągnięto oddziały ZOMO i aktyw robotniczy, który wykrzykiwał hasła, będący następstwem sterowanego rozłamu w społeczeństwie - "Literaci do piór, a studenci do nauki".

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Narastała fala obrony "Dziadów", która miała swój punkt kulminacyjny w postaci wiecu 8 marca 1968 r., który zwołali studenci, zresztą za zgodą rektora, wewnątrz Uniwersytetu Warszawskiego. Bezpośrednim pretekstem był apel o uwolnienie Adama Michnika i Henryka Szlajfera zatrzymanych w związku z przekazywaniem rezolucji "antypartyjnych" korespondentom Wolnej Europy.

Na wieść o rozruchach studenckich i ich brutalnej pacyfikacji był odzew w całym kraju. Studenci protestowali na ulicach właściwie we wszystkich większych ośrodkach akademickich w kraju - np. w Krakowie, Gdańsku, Wrocławiu, Łodzi, wylewali się na ulicę w obronie "Dziadów" i żądali zwolnienia aresztowanych studentów.

PAP: Do "Dziadów" odwołał się również w swoim przemówieniu Władysław Gomułka...

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: 19 marca 1968 roku odbyło się zebranie aktywu partyjnego w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. W swoim przemówieniu Władysław Gomułka powiedział, że wprawdzie nie zna się na tej materii, ale za to zarzucił Dejmkowi manipulację w tekście "Dziadów", które wywołały takie emocje. Jednocześnie to był bardzo brutalny atak na wolność sztuki, skierowany ostrzem w stronę Dejmka.

Wtedy stała się jeszcze jedna rzecz. Połączono aferę z "Dziadami" z hecą antysemicką. Gomułka nazwał obrońców "Dziadów" "piątą kolumną", która, jak w przeszłości, miała dokonać przewrotu faszystowskiego. Od tych wypadków marcowych zaczęły się oficjalne wiece, na które spędzano ludzi, gdzie tylko było można - w zakładach pracy, na place, a robotnikom wręczano tablice m.in. z hasłem "Syjoniści do Syjonu".

To złączenie, na pozór niepojęte, "Dziadów" z oficjalną polityką antyżydowską, antysyjonistyczną splotło się w jeden węzeł. Rok 1968 w mniejszym stopniu świat zapamiętał z powodu "Dziadów", ale raczej z powodu oficjalnych, partyjno-rządowych wystąpień antyżydowskich.

PAP: Jaki wpływ na teatr wywarł Marzec'68?

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: Nastąpił regres repertuarowy, zwłaszcza, gdy idzie o repertuar romantyczny i neoromantyczny. Pierwszymi odegranymi po "Dziadach" Dejmkowskich były "Dziady" Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze w Krakowie w październiku 1973 r. W tym przedstawieniu na scenie gromada wiejska, która wcześniej uczestniczyła w obrzędzie, zasiadała w III części "Dziadów" na krawędzi sceny, nogami zwróconymi do publiczności. Kiedy Jerzy Trela, odtwórca roli Gustawa-Konrada, wygłaszał "Wielką Improwizację" wyciągała ona ze swoich płóciennych toreb np. jajka i stukała o deski sceny - cóż tam jakieś uniesienia inteligenta, życie toczy się w innym trybie. W pewnym sensie były to antyinteligenckie "Dziady". Przedstawienie Swinarskiego kończyło się tym, czego Dejmek ostatecznie nie wprowadził - recytacją przez Jerzego Trelę wiersza "Do przyjaciół Moskali".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji