Artykuły

Paweł Demirski: Mam takie marzenie, by porozmawiać z Jarosławem Kaczyńskim chociaż przez pół godziny

- Jarosław Kaczyński to nie jest człowiek, który mówi: "Nie lubię kawy", on mówi: "Piję herbatę, bo kawa jest ohydnym napojem" - z dramatopisarzem Pawłem Demirskim rozmawia Mike Urbaniak w Wysokich Obcasach.

PD: - Nienawidzę cię, nienawidzę tego wywiadu i nienawidzę Poznania.

MU: Również się cieszę, że cię widzę.

PD: - I kto się w ogóle w niedzielę o tej porze umawia na wywiad? MU: Jest południe. W Poznaniu wszyscy już dawno wstali. PD: - Dziwne miasto. Nie wiem, o co chodzi, ale cały czas się w nim gubię i jeszcze dzisiaj leje, więc przemokłem do suchej nitki. Nie wiem, czy ta rozmowa nam się uda.

MU: Widzę, że jest nerwowo.

PD: - Bardzo, bo ten spektakl wskoczył nam w ostatniej chwili w zaplanowany już sezon, a z racji tematu i tego, co się wokół niego dzieje, jest spore napięcie. Czuję, że przypłacę to zdrowiem i dostanę zawału. A ta rozmowa to po co?

Ludzie chcą wiedzieć, nad czym pracujesz.

- Jacy ludzie?

Nasze czytelniczki.

- Wy już nie macie podobno żadnych czytelników.

Muszę zdementować te kalumnie w imieniu ponad dwustu tysięcy czytających nas na papierze i ponad stu tysięcy prenumerujących cyfrowo.

- I co oni wszyscy chcą wiedzieć?

Dlaczego robisz spektakl o Jarosławie Kaczyńskim?

- A to trzeba się pofatygować do Teatru Polskiego w Poznaniu i zobaczyć przedstawienie, a nie słuchać w wywiadzie mojego pieprzenia. W tym naszym przemądrzałym środowisku teatralnym wszyscy tak bardzo lubią zapowiadać, że już w ogóle nie trzeba iść do teatru, bo się wszystko wie. Jeżeli na pytanie o to, dlaczego robimy z Moniką Strzępką spektakl o Jarosławie Kaczyńskim, spodziewasz się pięknej opowieści, muszę cię zawieść. Wpadłem na ten pomysł po lekturze książki Roberta Krasowskiego "Czas Kaczyńskiego. Polityka jako wieczny konflikt".

Bardzo się nad nią umęczyłem.

- Jak to?

Chyba dlatego, że wszystkie gazety w Polsce są już tylko o Kaczyńskim i czytanie o nim jeszcze książki było dla mnie męką. Czuję się nim osaczony.

- Dobra, rozumiem, jednak sposób, w jaki o Kaczyńskim opowiada Krasowski, jest nietypowy wobec tej wszechobecnej opowieści z gazet.

Zgadzasz się z jego tezą, że Jarosław Kaczyński nigdy tak naprawdę nie chciał rządzić Polską, tylko partią?

- Oczywiście, to widać jak na dłoni. Kiedyś myślałem, że Kaczyński boi się wzięcia władzy. A prawda jest taka, że on jej po prostu nigdy nie chciał.

A nie jest tak, że celem każdego polityka jest zdobycie władzy?

- Daj spokój z tymi banałami z politologii. W przypadku Kaczyńskiego posiadanie władzy to posiadanie partii. Bycie prezesem partii jest ważniejsze i mądrzejsze od bycia chwilowym ministrem, a nawet premierem.

Bo możesz nią kierować do końca życia?

- Dokładnie tak. Co robisz taką skwaszoną minę?

Nie do końca chce mi się w to wierzyć.

- To znaczy, że nie rozumiesz, jak działa Kaczyński. Musisz spróbować wejść w jego buty. Dla niego partia to dom, rodzina. On nie może jej stracić, bo straci wtedy wszystko. Ale słuchaj, czy "Męska końcówka" nie jest bardziej lifestyle'owa? Nie powinienem opowiadać, gdzie strzygę brodę?

Twoja akurat wygląda na niestrzyżoną. Ale słuchaj, partię też możesz stracić. Przegrywasz kolejne wybory, narasta bunt, wzmagają się ambicje innych, którzy przejmują władzę.

- Kaczyński tak buduje strukturę partii, że zostawia wokół siebie tylko takich, którzy nie mogą mu zagrozić. Dlatego otoczony jest miernymi ludźmi. To jest bardzo świadome i jednocześnie niszczące.

Jesteś nim zafascynowany?

- Mam takie marzenie, żeby z nim porozmawiać chociaż przez pół godziny.

W ramach zbierania materiału do spektaklu?

- Nie, tak dla siebie.

Może Jarosław Kaczyński przyjedzie na premierę?

- Na pewno. A potem udzieli ci wywiadu.

A co cię w nim najbardziej kręci?

- To, że jest bohaterem opowieści o polityku, który nie znaczył wiele w opozycji antykomunistycznej, który był przez jej liderów traktowany jak nielubiany kuzyn i aby stworzyć siebie, musiał dawnych sojuszników zaatakować, wywrócić stolik, przy którym siedzi. Kaczyński robił to kiedyś i robi dzisiaj. Widać to najlepiej na przykładzie furii, z jaką atakuje Lecha Wałęsę.

Nielubiany kuzyn może w końcu wrzasnąć: "Wy zdradzieckie mordy!"?

- Mnie to w ogóle nie zdziwiło. Wiesz dlaczego? Bo on mieszka w Sejmie. To jest jego dom, innego nie ma, więc "zdradzieckie mordy" to dla Kaczyńskiego domowa awantura, podczas której mąż krzyczy do żony: "Stul pysk!".

Ciekawe jest też jego wielkie ego, bo to nie jest człowiek, który mówi: "Nie lubię kawy", tylko: "Piję herbatę, bo kawa jest ohydnym napojem". Wszystko, czego nie zna albo nie rozumie, jest dla niego ohydne. Stąd się biorą te jego wojny kulturowe. Z wychowania. To jest w gruncie rzeczy człowiek o szalenie wąskich horyzontach myślowych.

Jak to się ma do bycia żoliborskim inteligentem, którego charakteryzuje raczej otwartość, ciekawość świata, oczytanie?

- Kaczyński jest bardzo oczytany. Po lekturze "Ksiąg Jakubowych" Olgi Tokarczuk powiedział, że to jest bardzo dobra książka, ale on by ją skrócił. Kaczyński po prostu wie, jak ma wyglądać świat.

I nigdy, mimo że czyta książki, nie wpadł na pomysł, żeby pojechać do Rzymu czy Paryża? Jak to w ogóle możliwe, że ten żoliborski inteligent, zanim został premierem dekadę temu, nie był nigdy wcześniej za granicą?

- Nie miał takiej potrzeby. On jest tak skonstruowany. Zawsze mu wystarczał kontakt z matką i bratem. Jarosław Kaczyński mimo wielkiego ego jest człowiekiem, który zajmuje mało miejsca, ma małe potrzeby i nigdy nie był w polityce dla pieniędzy. A to, że do niedawna nie miał konta w banku czy prawa jazdy, jest mi bardzo bliskie, bo ja też nie mam prawa jazdy.

Myślisz, że Jarosław Kaczyński śmieje się, kiedy czyta wywiady o sobie?

- Myślę, że on się nie śmieje, że bierze je wszystkie do siebie. Szczególnie te, w których się pojawiają jego matka i brat. Robert Krasowski powiedział mi, że jeśli chce się go dotknąć, należy się zająć jego mamą albo bratem.

A ty chcesz go dotknąć?

- Nie, bo to nie jest przedstawienie dla niego.

A dla kogo?

- Dla ludu polskiego, redaktorze. Dla ludu.

Którego już blisko połowa, jak mówią ostatnie sondaże, popiera partię Jarosława Kaczyńskiego. W jakiej sprawie jest wasz spektakl?

- Chciałbym się nim w gruncie rzeczy przyjrzeć polskiej klasie politycznej i zawyć z rozpaczy nad jej stanem. Obaj nie cierpimy Platformy Obywatelskiej, zgadza się?

Tak mi dopomóż Bóg!

- A kiedy do Warszawy wjechało pendolino z Tuskiem, to wszyscy nagle za nim zatęsknili. Nie wiem, jak ciebie, ale mnie to jako obywatela jednak wpędza w czarną rozpacz. I albo coś z tym zrobimy, albo będziemy musieli się udać w mentalne Bieszczady.

Kiedy pojawiła się informacja, że robicie z Moniką Strzępką spektakl o Kaczyńskim, media narodowe wydały pomruk niezadowolenia, że pewnie lewactwo chce ośmieszyć prezesa.

- To byłoby nie tylko pójście na łatwiznę, ale przede wszystkim byłoby niemądre. Jarosław Kaczyński to jest poważny temat i trzeba poważnie do niego podejść. Szczególnie w obliczu narastającego w Polsce autorytaryzmu. Nie wiem, co to da, ale czuję, że trzeba to zrobić.

Robicie to z Moniką Strzępką w Poznaniu, bo we Wrocławiu i w Krakowie już nie możecie. Najpierw Ministerstwo Kultury zaorało w ramach "uciszania lewicowego wrzasku" znakomity Teatr Polski we Wrocławiu i zmieniło go rękami Cezarego Morawskiego w pośmiewisko, a teraz "dobra zmiana" wzięła się za rodowe srebra, czyli Stary Teatr w Krakowie. W obu tych instytucjach stworzyliście w ostatnich latach wspaniałe spektakle - kochane przez grających w nich aktorów i publiczność.

- Sytuacja we Wrocławiu i w Krakowie jest dla nas niewyobrażalnie przykra. Naprawdę płakać się chce, kiedy się ogląda rozwalanie tak znakomitych scen. Ale może to jest moment, kiedy należy teatr zawiesić na kołku i zająć się czymś innym.

Najsławniejszy z żyjących polskich dramatopisarzy chce przestać pisać?

- Nie wiem, ile razy zagraliśmy "Triumf woli" w Starym Teatrze w Krakowie - 20, może 30? Powstanie takiego spektaklu było naprawdę wielkim trudem, wysiłkiem wielu ludzi, ogromną pracą i kiedy teraz to ma być wyrzucone do śmietnika przez jakiegoś - jak by to powiedzieć, żeby nie używać wulgarnych słów - pana dyrektora, to ja się pytam: po chuj to wszystko? Może trzeba się przebranżowić?

Mówisz na serio?

- Tak, ostatnio bardzo poważnie się zastanawiam, czy chce mi się to robić takim kosztem. Powstawanie spektaklu jest procesem zbyt emocjonalnym, trudno jest potem oglądać, jak ktoś ci tę pracę bezczelnie niszczy. Kiedyś to, co ci teraz mówię, nie przeszłoby mi przez gardło. I do szału mnie doprowadza, że to wszystko przez tych ludzi spod ciemnej gwiazdy z zastępczynią ministra kultury Wandą Zwinogrodzką na czele.

I co? Zwinogrodzka ma zatriumfować?

- Masz rację, nie wolno mi tak mówić. Droga Wando, jestem w grze! Możesz z tego zrobić tytuł.

Intensywny macie z Moniką Strzępką ten teatralny sezon. Po "K." robicie jeszcze dwa spektakle: warszawsko-kieleckie "Jądro ciemności" Josepha Conrada i "Króla", głośną powieść Szczepana Twardocha w Teatrze Polskim w Warszawie.

- W tym roku mocno inwestujemy w teatr. Dłuższą przerwę zrobiliśmy sobie tylko po skończeniu serialu "Artyści".

Serialu znakomicie przyjętego i niedawno sprzedanego do USA.

- Bardzo jestem z tego dumny. Firma producencka, która nabyła prawa, chce najpierw nakręcić pilota i spróbować go sprzedać jakiejś amerykańskiej stacji telewizyjnej. Trzymam za nich kciuki.

Wiem, że serial to forma, którą bardzo lubisz. Mógłbyś zrezygnować z robienia teatru dla robienia seriali?

- Nie wiem, człowiek zawsze ma jednak tę tęsknotę za czarnymi salami prób.

A dlaczego nie piszesz scenariuszy filmów fabularnych?

- Film fabularny nie jest dla mnie tak atrakcyjny jak serial, ale spróbuję się z nim zmierzyć. Będziemy z Moniką robić chyba w przyszłym roku film o Jolancie Brzeskiej, choć wolałbym o niej zrobić serial.

Serial o zamordowanej w czasach rządów PO warszawskiej działaczce społecznej, która walczyła z eksmisjami, wydaje się wymarzony dla TVP.

- Gdy patrzę na gębę Jacka Kurskiego, to od razu mi się tego odechciewa, choć uważam, że te wszystkie ataki moralnej paniki w związku z pracą dla Telewizji Polskiej są naiwne i bezsensowne. Kiedy byliśmy z Moniką w wakacje w Krzyżach u Olgi Lipińskiej, ona nam powiedziała, że należy się wciskać wszędzie, gdzie się da. Że tak długo, jak długo nikt ci się nie dobiera do treści, należy robić. Jak widzisz, mój drogi, jestem więc osobą pełną wątpliwości.

Nie masz ich za to, jeśli chodzi o Czerwone Świnie. To żart?

- Nie, to jest bardzo poważne przedsięwzięcie towarzysko-muzyczne.

Skąd pomysł na założenie zespołu muzycznego?

- Oczywiście z przypadku. Kiedy robiliśmy w Teatrze Polskim we Wrocławiu przedstawienie "Courtney Love", na scenie były gitary. Zawsze w teatrze jest tak, że jak na scenie jest piłka albo gitara, każdy chce pokopać albo poplumkać. Monika też sobie plumkała, więc kupiłem jej na urodziny gitarę. A ja kiedyś, jeszcze w liceum, grałem na basie i straszliwie jej tej zakupionej przeze mnie gitary pozazdrościłem. Skończyło się tym, że Monika też mi kupiła gitarę, ale basową. I kiedy w jakimś wywiadzie powiedziałem, że szukamy perkusisty, zadzwonił do mnie za namową żony Tomik Grewiński, były perkusista Achimsy i przy okazji szef Kayaxu. Potem dołączył do nas jeszcze Bolek, gitarzysta z Achimsy, i tak powstały Czerwone Świnie.

Z wokalistką Moniką Strzępką.

- Najpierw zrobiliśmy casting na wokal, ale podczas jednej z prób wszyscy stwierdzili, że najlepszą wokalistką byłaby Monika, która ma słuch absolutny. Na początku trochę hamletyzowała, a potem zapisała się na lekcje śpiewu. Od wiosny intensywnie próbujemy.

Jesteś autorem tekstów piosenek?

- Większości, ale mamy też w repertuarze wiersz Władysława Broniewskiego i kawałek "Słowa o Jakubie Szeli" Brunona Jasieńskiego.

Kiedy was usłyszymy?

- Najpewniej zagramy mały koncert po premierze "K." w Teatrze Polskim w Poznaniu 4 listopada, a potem już pierwszy poważny koncert 11 listopada w warszawskiej Kulturalnej. I ruszamy w trasę.

Jeśli Jarosław Kaczyński przyjdzie na premierę "K.", może przyjdzie potem na koncert Czerwonych Świń?

- Bardzo zapraszam, mamy jeden kawałek o zdradzieckich mordach.

***

Paweł Demirski "K.", reż. Monika Strzępka, Teatr Polski w Poznaniu, premiera 4 listopada

--

Na zdjęciu: Monika Strzępka i Paweł Demirski podczas debaty "Kultura w stanie zagrożenia" w kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Spotkanie zorganizowała publiczność wrocławskiego Teatru Polskiego, w dzień, w którym miała się odbyć premiera "Procesu" w reżyserii Krystiana Lupy, 23.11.2016 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji