Artykuły

Tydzień Teatralny

Cholerny ten świat, i cholera wie, o co idzie w tej cholernej Virginii Woolf? Próbuję tak nieudolnie oddać zagęszczenie słówek grubych i mocnych w głośnej sztuce Albee'go, granej obecnie w Teatrze Kameralnym. Ale nie o to w końcu idzie. Nie idzie też o tzw. niemoralność sztuki. Nasze Dulskie i Maliczewskie również nie wąchały kwiatów, a Przybyszewski rozbierał na scenie "nagą duszę". Czynił to z równym upodobaniem, z jakim obecnie Albee, ten ostatni oczywiście - w sposób nowoczesny, kreując teatr absurdu, oparty jednym skrzydłem o filozofię egzystencjalna, drugim - o psychologię głębi. Absurdalności dowodzą zabiegi człowieka, usiłującego nadać jakiś sens - istotnemu bezsensowi istnienia. Zabiegi, oczywiście - daremne i beznadziejne, ukazane jako typowe stany maniakalno-depresyjne, lub wręcz schizofreniczne. To wszystko może być, rodzi się tylko pytanie, czy taki obraz życia jest powszechny i typowy, czy też wyjątkowy? Czy sztuka budzi sprzeciw czy też aprobatę? Nie zamierzam rozstrzygać podobnych wątpliwości, wierzę Albee'mu na słowo, że w istocie tak plugawo wygląda tzw. american way of life i tamtejsze środowisko uniwersyteckie. W tym wypadku mamy do czynienia ze sromotnym upadkiem cywilizacji zachodniej, z jej zmierzchem.

Tu - dwie uwagi na marginesie: schyłkowa beznadziejność, jaką szermuje autor jest charakterystyczna u pisarza wychowanego i żyjącego w zbytku, o którym u nas się nie marzy. Uwaga druga tyczy psychologii podświadomości: jeśli odkrywa ona prymat zwierzaka w człowieku, to kto wie, czy nie lepiej podtrzymać jednak iluzje i konwencje, którymi - jak listkiem figowym, - przykrywamy wstydliwe szczegóły naszego istnienia?

Tymczasem Albee preparuje na scenie - egzystencjalnie i psychoanalitycznie - dwa małżeństwa, które - w ciągu jednej nocy - burzą własnymi rękami - wszystkie po kolei fikcje i zakłamania, jakimi się i sami i siebie wzajemnie karmią. W owych "grach" rozbijających urojenia wyjawia się istotna, choć skryta wrogość płci i w ogóle wrogość międzyludzka. Ale nie jest to wrogość zdecydowana, zatrzymuje się co chwila na wahaniu: tak czy nie? Czy uderzyć czy pogłaskać, śmiać się czy płakać, w prawo czy w lewo? Ta stała ambiwalencja nastrojów świadczy również o schizofrenii postaci sztuki, a - może i krzewi schizofrenię także na widowni?

Albee pisze ponoć swe sztuki pod naciskiem podświadomości, co wyklucza oczywiście zamiar świadomy i trzymanie się reguł. Tak spontaniczna twórczość rodzi tu akcję "otwartą", cykl epizodów działających na zasadzie kontrastu i wstrząsu, jak przy leczeniu szokiem elektrycznym aplikowanym wiadomo komu. Jest więc w tym szaleństwie jednak - metoda! Równie "otwarty" jest dialog. Kiedy czekamy na replikę partnera, ten nie może się odezwać, gdyż mówca peroruje dalej ze swadą bliską gadulstwu. Jeśli repliki padają, to spóźnione, kiedy się ich już nie spodziewamy. Często też jedna postać mówi, inne słuchają biernie, czy z grzeczności. Bardzo to trudne dla aktorów, tym bardziej, że także i role są "otwarte", więc traktowane nie jako określone charaktery, ale jako indyferentne pola psychiczne, czy jestestwa o reakcjach nieoczekiwanych. "Widać wreszcie niechęć autora (czy nieumiejętność?) kondensacji dramatycznej, przypominającą dramaturgię 0'Neilla.

Natomiast celna jest zjadliwość satyry i ośmieszenie codzienności. Równie celna umiejętność piętrzenia nastroju i tajemniczości. Wszystko to razem sprawia, że są w przedstawieniu miejsca pasjonujące, są i nużące.

Nie czytałem tekstu sztuki i nie chciałbym krytykować reżyserii dyr. Z. Hübnera, jednakże wydaje się, że dramaturgia ta wymaga innych środków niż naturalistyczne. Te, które stosowano, wyglądały nieraz obco choćby przy owej kameleonowej zmienności postaci. Pierwszą parę grała Z. Niwińska i K. Witkiewicz, dając wiele zagrań nader ekspresyjnych, ale i wiele nie przekonywających. W parze drugiej R. Próchnicka i M. Dąbrowski byli znacznie upośledzeni i ograniczeni częstym "figurowaniem" na scenie, bo nie objęci akcją. Niestety, w przedstawieniu wybitnie konwersacyjnym przepadały często dominanty tekstu, tak że pytaliśmy się wzajemnie z kolegami, co też to autor chciał powiedzieć".

Scenografia U. Gogulskiej trafna w nastroju kolorystycznym. Oczywiście, należało zaprezentować krakowianom sztukę, którą Albee zdobył przed trzema laty uznanie publiczności i krytyki światowej. Publiczność nasza przyjęła przedstawienia również owacyjnie. Ja jestem podejrzliwy z natury, pytałbym przyczyny tego entuzjazmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji