Artykuły

Pytania nad Witkacym

W Teatrze Kameralnym pokazano Witkacego. Okazja rzadka. Duże teatry stronią od witkacowskiej dramaturgii, choć ta zdobyła już sobie (szlify klasyki; nawet Jaszczowi, i etatowemu pogromcy wszelkich udziwnień i snobizmów, zdarzało się ją chwalić. Trudno się jednak dziwić dużym teatrom: bo i krótkie to, i elitarne, o tonacji mętnej i myśli przewodniej wysoce niejasnej. "Matkę" więc uznać należy za akt repertuarowej odwagi. Także względem własnych możliwości teatru; przede wszystkim w zakresie stylu wykonawczego.

Piekielny jest ten Witkacy, ale jak go grać? Czy wedle reguł Czystej Formy, jak życzył sobie autor w owych wypowiedziach teoretycznych? Łamie on wprawdzie normy życiowego i psychologicznego prawdopodobieństwa, kawałkuje świat i miesza motywacje ludzkie, ale po powierzchni przewrotnie wzbełtanej breji pływają strzępy realiów i znaczeń. Sztuki Witkacego bynajmniej nie są tak z punktu widzenia logiki życiowej niedorzeczne, jakby sobie życzył autor: rzeczywistość doń doszlusowała. Bezsens staje się sensem odwróconym: buntem przeciw określonym konwencjom sensu. Witkacowskie niedorzeczności i deformacje, które miały budzić stany odległe od uczuć życiowych, skłonni jesteśmy z perspektywy lat odbierać jako rzecz nader konkretną - satyrę. Wielką satyrę na świat i cywilizację wieku XX. Z przeczuciem nadciągającej (katastrofy, nie tak bardzo znów - za życia Witkacego przynajmniej - odległym od najtrzeźwiejszego poczucia rzeczywistości. Tak nieraz bywa z artystami, skłonnymi do ekstaz i metafizycznych ucieczek od świata. Muszą mu się bacznie przyjrzeć, by wiedzieć, od czego uciekają.

Więc jednak nie Czysta Forma. Ale co? w pojmowaniu spuścizny Witkacego ustalił się pewien oświecony kanon wrażliwości. Jak zwykle bywa prekursorami, styl autora "Matki" rozjaśnił czas, zresztą przy walnej pomocy tak świetnych krytyków, jak Konstanty Puzyna. Witkacy - to mieszanka groteski i grozy, przyrządzona w tyglu nonsensu, czyli nadrealizm. Dla nas oczywiście. Historyk doda tu jeszcze coś o pochodnych ekspresjonizmu. Jerzy Jarocki, reżyser krakowskiego przedstawienia "Matki", biorąc za dobrą monetę pewne wypowiedzi jej bohaterów, którzy pragną się wyrwać ze swej matni, zechce jeszcze dorzucić akcent nadziejonośnego humanizmu. Akcent, acz uprawniony przez twórczą niezawisłość teatru, z natury rzeczy raczej skromny.

Przedstawienie zawiera niewątpliwie obiegowe wyczucie witkacowskiego stylu, choć próbuje wprowadzać drobne korektury, więcej z wyczuciem mające wspólnego, niż ze stylem. Nie jest przy tym, Boże broń, awangardowo-cricotowe. Nie jest zadziorne, rozbłaznowane, obce myśleniu potocznemu. Nie szturmuje w sposób nieodpowiedzialny absolutów teatralności. Ma w sobie coś z solenności i powagi tworów ustabilizowanych. Nawet kiedy szydzi, czyni to jakby nie bez ważkiego a powszechnie uznanego celu. Co mogłoby być niesmaczne przez swą drastyczność i wyuzdanie ekspresji, zamyka w dyskretny nawias, cofa w podtekst i aluzję. Jeśli się tu błaznuje, błaznuje się uroczo; jeśli się pokłada w dekadenckiej orgii, pokłada się wcale estetycznie; jeśli się makabryzuje, makabryzuje się smacznie. Niesforne dzieło awangardy obłaskawia się tak, by było do przyjęcia dla każdego.

Zabieg ten może być zresztą kulturalnie użyteczny. Czas, by i demon Witkacy zakosztował rozkoszy akademizmu. Niech nie straszy porządnych ludzi. Niech wejdzie do skarbnicy wartości ogólnie uznanych. W takim umiarze jest nawet pewna godność. Nie, żadnych dziecinnych, niemytych, nieczesanych awangard! Nowoczesna wrażliwość? Owszem. Być "nowoczesnym" na tyle, by być jednocześnie powszechnie szanowanym. Choćby za cenę nudy.

Jak grać Witkacego? Grać - to znaczy przekładać na środki aktorskie. Można miejscem akcji uczynić cylinder tajemniczej machiny, a opuszczaniem tłoku, który pełni funkcję sufitu, grozić zagładą postaciom działającym. Można tym sposobem zrobić w przedstawieniu kilka wyrazistych point, poszerzając jego plan ogólny o Apokalipsę. Jednak nie jest to jeszcze granie. Prowadzącym rolom - matce (E. Lassek) i synowi (A. Pszoniak) - brakło zwięzłości, skrótu, syntezy. Aktorzy ci mówili nie kwestiami, nie zdaniami - mówili pojedynczymi słowami. A każde słowo było swoiście uczuciowo podmalowane. Witkacy pisał szczególnym intelektualnym żargonem. Puszczał w ruch logiczną maszynkę, groteskową właśnie w swej logiczności. Uznano być może ów tekst za drętwy, eseistyczny i nie-teatralny. Trzeba go więc ożywić. Przez co? Przez akcenty. Dramatyczne i uczuciowe. Maszynka, zamiast klekotać, zaczęła udawać głosy istot głęboko przejętych. Ciało i głos aktora stały się ornamentem, zamalowującym sens konstrukcji. Nie jestem pewien. Jak grać Witkacego, ale wiem na pewno, że nie należy go grać psychologicznie. W tym wypadku nie pomogą nawet wyolbrzymienia i deformacje. W praktyce mylił się może Witkacy, domagając się Czystej Formy, nie mylił się jednak, wypraszając sobie to, co nazywał bebechami.

Udane były role o zakroju czysto farsowym. Zabawny był i W. Ruszkowski, i Z. Więcławówna, i R. Próchnicka. Ale była to dopiero farsa. Nie był to jeszcze Witkacy.

Jak grać Witkacego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji