Artykuły

Garderoba manekinów

Obecny sezon upływa w war­szawskim Teatrze Dramatycz­nym pod znakiem powrotu do teatralnej awangardy przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdzie­siątych. Po dwóch sztukach Sa­muela Becketta - "Szczęśli­wych dniach" i "Czekając na Godota" - przyszła pora na Je­ana Geneta i jego najsłynniejszy dramat "Pokojówki".

Jak dziś grać "Pokojówki"? Ja­ki sposób znaleźć na utwór niegdyś rewolucyjny, a teraz kla­syczny? Przedstawienie Andrzeja Domalika nie daje odpo­wiedzi na te pytania. Odnalazł on w sztuce Geneta wpisaną w nią teatralność i wokół tej kwestii zbudował swój spektakl. Kiedy widzowie wchodzą do Sali im. H. Mikołajskiej, przed­stawienie już trwa. Przy teatral­nych toaletkach siedzą Claire (Agnieszka Wosińska) i Solange (Agata Kulesza) - tytułowe po­kojówki - i rozmawiają półprywatnie, wypowiadając pierwsze zdania tekstu. Oto aktorki, któ­re w garderobie, gdzie toczy się akcja, przygotowują się do za­grania swoich ról. Za chwilę Claire stanie się Panią, a Solan­ge wejdzie w jej postać. Doma­lik widzi w "Pokojówkach" "te­atr w teatrze". Pani (Ewa Żu­kowska) wychodzi zza gardero­bianego wieszaka ubrana w suk­nię, wyglądającą jak zdjęta z manekina. Dzwonek telefonu podejmuje motyw muzyczny, podkreślając natarczywą teatral­ność jego dźwięku. W finałowej scenie Claire obsypie twarz pu­drem i znów będzie nam się wydawało, że widzimy na scenie martwego manekina. Jednak pomysł Domalika na "Pokojówki" wydaje się wątpli­wy. Poza teatralnością reżyser nie podejmuje żadnego z tema­tów sztuki. A przecież jest to dzieło dla współczesnego teatru niezwykle istotne, choć może dziś trochę trąci myszką. Pisze Genet o istocie płci, o społecz­nym podziale na panów i sługi i niezgodzie na ten podział, o brutalności i okrucieństwie wkradającym się w ludzkie ży­cie. U Domalika pozostała tylko owa teatralność, wskutek czego niedługie, trwające niewiele po­nad godzinę przedstawienie już krótko po rozpoczęciu staje się monotonne, po prostu nudne. Role w "Pokojówkach", choć bardzo efektowne, niewątpliwie należą do najtrudniejszych. An­drzej Domalik nie potrafi popro­wadzić aktorek. Obie pokojów­ki - Agata Kulesza i Agnieszka Wosińska - od początku prze­kazują takie natężenie emocji, że w dramatycznym finale, zmęczone dotychczasową nad ekspresją w grze, nie mają już si­ły pokazać, jak bardzo zmieniły się, ile przeżyły bohaterki. Cały czas dominuje krzyk, zbyt szyb­ko wypowiadane słowa i bez­ładne miotanie się po scenie. Tymczasem u Geneta bohaterki długo tłamszą w sobie napięcia, by potem wybuchnąć z ogrom­ną siłą. Ewa Żukowska w roli Pani wygląda i porusza się jak kukła, co odbiera postaci jakikolwiek wyraz. Muzykę skomponował jeden z najwybitniejszych kompozyto­rów pracujących w teatrze - Stanisław Radwan. Tym razem skończyło się jednak na feerii brzdęków nachalnie obrazują­cych sztuczność sytuacji odgry­wających się na scenie. Wielo­krotnie głośniejsze niż w rzeczy­wistości cykanie zegara, sygnał telefoniczny czy odgłosy ulicy to efekty, które zamiast budo­wać nastrój budzą tylko irytację. Reżyser i autorka scenogra­fii, Jagna Janicka, ustawili po­między sceną a widownią tea­tralną rampę. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zamieniła się ona w gruby mur oddzielający publiczność od aktorów. Dra­mat pokojówek nic nas nie ob­chodzi, często myślimy, że w garderobie, gdzie nas zaproszo­no, zamiast prawdziwych ludzi z krwi i kości oglądamy mane­kiny. Choć dużo hałasują, ale tak naprawdę nic nie mają do powiedzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji