Artykuły

Okruchy nadziei

Teatralny świat Samuela Bec­ketta zatrzasnął się siedem lat te­mu. Kiedy umarł ojciec i założy­ciel sztuki nazywanej "teatrem absurdu", jasne było, że następ­cy się nie pojawią, a do interpre­tacyjnego, scenicznego i filolo­gicznego kanonu niewiele już będzie można dopisać. Pytano, ile razy ze sceny padnie jeszcze zdanie, że "niewiele już zostało do zrobienia", zanim zadziała nieuchronna entropia i Becketta pochłoną czarne dziury teatral­nej amnezji. Nic podobnego się jeszcze nie stało. Więcej, w dziewięćdzie­siątą rocznicę urodzin Beckett na scenie Teatru Dramatycznego - za sprawą dokonanej przez Antoniego Liberę inscenizacji "Czekając na Godota" - do­wiódł, że tkwią w jego drama­tach bakcyle długowieczności.

Nawracać nihilistę?

Od czasu prapremiery "Czeka­jąc na Godota" w 1953 r. szuka­no u Becketta śladów realizmu, wojennych reminiscencji, totalnej krytyki kultury, której reputacja poszła z dymem krematoriów. Odbijać się miało w jego drama­tach nuklearne zagrożenie, a u nas polityczne odwilże i przy­mrozki. Wreszcie wmówiono mu nihilizm. A czy ktoś dziś zaryzy­kuje nawracanie nihilisty?

Robienie z Becketta nawet głębinowego publicysty byłoby dzisiaj nieporozumieniem. Tak­że pojęcie nihilizmu - ze względu na gwałtowną dewalu­ację pojęcia - w odniesieniu do jego dzieł znaczy dzisiaj chyba coraz mniej. Po co więc dzisiaj wystawia się autora "Tekstów po nic"? A premiera w Drama­tycznym - tylko w Warszawie - była już trzecią w tym roku. Antoni Libera jest jednym z najwnikliwszych podróżników po beckettowskim świecie. W je­go interpretacjach spod pozoru zredukowanego do samej esencji teatralnego świata, wyłaniają się wielowymiarowe, filozoficzne konstrukcje. Reżyser i tłumacz jednocześnie dobrze wie, że język filozofów nie jest językiem teatru, a wydestylowany przez niego beckettowski światopogląd nawet dla wytrawnych widzów będzie zawsze rodzajem hermetyzmu; i do tego tylko w okruchach może przedrzeć się przez oddzielającą aktorów od widzów niewidzialną barierę Libera jest jednak posia­daczem jeszcze jednej, wcale nie tajemnej, chociaż nabytej w bez­pośrednim obcowaniu z mi­strzem, wiedzy. Zna bowiem tea­tralne źródła beckettowskich wi­zji i coraz lepiej potrafi je wyko­rzystywać.

Cyrk kalek

"Czekając na Godota" na sce­nie Dramatycznego rozgrywa się w tempie nie gorszym niż u "za­wodowców" wprawionych w uprawianiu trudnej sztuki farsy. Rytm przedstawienia wymierza­ją gagi gęsto inkrustujące tekst. Przy każdym niemal z nich po­jawia się cień komedii dell'arte albo klaunady, w jej "ciemnej", nie wysublimowanej jeszcze przez teatr formie.

Apatyczny Estragon Sławomi­ra Orzechowskiego należy do wielkiej rodziny teatralnych ob­żartuchów i śpiochów. Krąży wo­kół kamienia, na którym zasypia, zlewając się z nim niemal całko­wicie. Ciążący ku ziemi, chodzą­cy boso - bo buty zadają mu ból - zdaje się równocześnie zatrza­śniętą w grubych rysach parobka życiową energią. Za to rachitycz­ny Vladimir Jarosława Gajewskie­go, z podkurczonymi rękami ka­leki, zamiatający nogami wygięty­mi w iksa, przypomina postać z okrutnego cyrku kalek. Chyba tyl­ko cud albo przypadek utrzymu­je go przy życiu. Rola Gajewskiego, chociaż wy­daje się w pierwszej chwili przy­kładem aktorskiego manieryzmu, przekonuje rzadko spotykanym perfekcjonizmem. Jego Didi jest ostrym kontrapunktem nie tylko wobec unikającego jaskrawości Estragona, ale także wobec Pozza. Grany przez Adama Ferencego przypomina on tresera dzikiej i zwierząt albo rzeźnika, który mie­niąc się na twarzy usiłuje zagrać poetę, ideologa i mędrca. Zupełnie blado wypada treso­wany przez Pozza Lucky Seba­stiana Konrada. Pobielona twarz i ściągnięte rysy twarzy nie wy­starczają, aby zmienić się w fi­gurę bólu. To jedyny słaby punkt w aktorskiej menażerii za­ludniającej pustą niemal - jak to u Becketta - scenę.

Ślady nadziei

Jednak "Czekając na Godota" w Dramatycznym jest nie tylko precyzyjnym i samonapędzającym się komediowym mechani­zmem. Libera nie uronił nic z wpisanej w dramat, pesymistycz­nej aż do bólu beckettowskiej an­tropologii. Udało mu się wydobyć z niej także nowy, niespodziewa­ny i wcale nie fałszywy ton. Obok zmagania się ze światem, który nie chce być ani do końca realny, ani tym bardziej sensowny, obok męki wyrywkowej pamięci, która nie daje pewności, w "Godocie", często w milczeniu, w niepew­nych spojrzeniach pojawia się cień nadziei: Absurdalnej, rodzą­cej się z własnej niedorzeczności, wiary. Bo może warto uwierzyć Godotowi? Może jeszcze warto poczekać?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji