Samuel Beckett w Dramatycznym. Czekając na teatr
Nudny jak akademia "ku czci" jest spektakl "Czekając na Godota" wystawiony w Teatrze Dramatycznym w 90. rocznicę urodzin Samuela Becketta. Jego reżyser, Antoni Libera, będąc od niedawna kierownikiem literackim Dramatycznego, postanowił opisać współczesność językiem Becketta. Chwalą za to, że pozostał wierny mistrzowi. O ryzyku towarzyszącym realizacji pomysłu mogły już jednak świadczyć wyreżyserowane w Dramatycznym "Szczęśliwe dni". Najnowsza inscenizacja "Czekając na Godota" dowodzi niezbicie, że znakomity tłumacz... Beckettowskiej literatury, nie umie przełożyć jej na język współczesnego teatru. Można mówić o wypadku przy pracy. Trudno napisać inaczej mając w pamięci rewelacyjnie reżyserowane w latach 80. przez Antoniego Liberę dramaty Becketta w Teatrze Studio, m.in. "Ostatnią Taśmę" z kreacją Tadeusza Łomnickiego. Na brak rozwagi i prowokowanie wypadków wskazuje niepowodzenie "Czekając na Godota" wystawionego przez Liberę w warszawskim Teatrze Małym w 1991 r. z doborową obsadą - Wiesławem Michnikowskim, Januszem Gajosem, Janem Kobuszewskim i Krzysztofem Kowalewskim. Wydaje się, że Antoniego Liberę dręczy brak odpowiedzi na bardzo proste pytanie: jak to możliwe, by dzieło Becketta, który zrewolucjonizował teatr XX wieku, pokazał samotność współczesnych ludzi-nie miało swojego miejsca w teatrze? Już trudniej zrozumieć, dlaczego Libera, choć sparzył się przy okazji ostatnich realizacji Becketta, podjął ryzyko zmierzenia się z nim po raz kolejny, odrzucając prawdę sprawdzoną empirycznie - że, gdy wystawiać "Czekając na Godota" w konwencji awangardy lat 50., 60. każdy reżyserski zabieg musi spalić na panewce. Reżyserowi najzwyczajniej zabrakło dystansu do arcydzieła. Bo przecież, zmiany, jakich dokonał w dramacie, mimo że dla ucznia wiernego spuściźnie mistrza mogą mieć wymiar zdrady i odstępstwa-dla innych są tylko kosmetyczną zmianą. Trudno inaczej traktować reżyserską grę z wewnętrznym czasem spektaklu. W oryginale bohaterowie w dwóch kolejnych aktach wkraczali na scenę z kulis. W najnowszej inscenizacji nie opuszczają jej, ożywają na oczach widowni, zbudzeni jak ze snu. Można traktować to jako stopniowanie pesymizmu: postaci świadome klęski swych poszukiwań, nie ruszają się z miejsca. Można też odbierać to jako teatralizację rzeczywistości scenicznej: oto aktorzy klasycznego już dramatu po raz kolejny odgrywają przed publicznością zgromadzoną w teatrze spektakl o włóczęgach Estragonie, Vladimirze, Pozzo i Luckym. Tę interpretację zdaje się zresztą sugerować umieszczenie widzów na scenie, tyłem do przestrzeni widowni, tak, że wznoszące się amfiteatralnie rzędy ławek zamykają okno sceny. Trudno jednak o bardziej banalny pomysł. Jeśli miał zbliżyć publiczność do aktorów, wpisać w przestrzeń dramatu, wypada w tym miejscu zaprotestować: życie nie jest takie beznadziejne, a nawet jazda tramwajem po Marszałkowskiej dostarcza większych emocji niż ziejący nudą spektakl. Nudę i beznadziejność też trzeba umieć pokazać. Najlepiej w sposób zajmujący. W grę z teatralnymi konwencjami wpisuje się również element przygotowanej przez Ewę Starowieyską scenografii - biały, kinowy ekran zamykający perspektywę sceny. Może to właśnie z nim wiąże się pomysł scenicznych postaci, ożywających na celuloidowej taśmie. Świadczyłyby o tym elementy burleski i chaplinady w grze aktorów, zgodnie z didaskaliami ubranymi w meloniki. Rzeczywiście, Vladimir Jarosława Gajewskiego drobi kroczek, ale miast-jak zaleca Beckett-sunąć po scenie na rozstawionych nogach, chodzi jak człowiek z hiperplatfusem i chorobą Heinego i Mediny, co widzieliśmy już w "Szkarłatnej wyspie". Może był to zresztą pomysł na obdarowanie postaci ludzkimi, indywidualnymi cechami, przybliżenia ich cierpienia. Cóż, gdy mimo aktorskich wysiłków pozostają papierowe. I czy to wina aktorów? W dobie wojen na Bałkanach i w Czeczeni trudno przejmować się czekaniem na jakiegoś Godota, jeśli sam Beckett powiedział, że "Gdyby Godot był Bogiem, to bym go tak nazwał", że gdyby wiedział kim jest Godot, to by powiedział o tym w sztuce. Oby tylko czekanie na Godota, nie było tożsame z czekaniem na dobry teatr.