Korona z ziemniaków
"Trudni ludzie" izraelskiego pisarza Josefa Bar-Josefa wystawieni w reżyserii Leonida Hejfeca w warszawskim Teatrze Dramatycznym, to dramat o ludziach nazywanych "prostymi". Meir nie zrobił kariery biznesmena. Jego siostrze Racheli nie udało się wyjść za mąż. Oboje wynajmują mieszkanie u Beniego Altera, który nieszczęśliwie zakochany w sublokatorce podsłuchuje rozmowy rodzeństwa. Nieszczęśliwy jest również Eliezer, rozwodnik nienawidzący obsesyjnie kłamstw. Meir sprowadził go z Izraela, by poślubił Rachelę. Konflikt postaci zawarty jest w ich życiorysach i pozostaje nie rozwiązany, bo nie zmienią się charaktery bohaterów. Od czasu premiery w moskiewskim Sowriemienniku w 1992 r. "Trudnych ludzi" grają teatry Petersburga, Kijowa, Rygi i Samary. Warszawska inscenizacja zyskała prostą oprawę scenograficzną Ireny Biegańskiej. W przestrzeni Sali im. Haliny Mikołajskiej widownia otacza półokręgiem foteli i krzeseł "pokój w jednym z angielskich portowych miast", gdzie wiecznie mży - po szybach leją się strugi teatralnego deszczu. O krok od nas piecyk, na którym gotuje się woda na herbatę, wieszak na ubrania, łóżko z parawanem. To punkty graniczne "sceny": aktorzy na szczęście nie siadają nam na kolana. Poruszają się między stołem, zajmującym centralne miejsce i drzwiami. I tylko rodzeństwo nie czuje się tu przytulnie, bo zza drzwi dobiega ciągle stukot młotka Benia Altera, który w hałasie szewskiej roboty wystaje pod drzwiami mieszkania.
Proste środki teatralne portretują tych prostych ludzi. Rachela Jadwigi Jankowskiej-Cieślak, gdy brat występując w roli swata namawia ją do ślubu, chroni się przy piecyku, kurczy w sobie, wbija przestraszone oczy w parującą wodę. Zdenerwowana proponuje Meirowi następną filiżankę herbaty, choć nie dopił jeszcze poprzedniej. Meir Leona Charewicza mówi tonem podniesionym, zrzędliwym. Wypomina siostrze marzenia o wolnym związku i nieudane romanse, choć sam jest nieudacznikiem. Ma do zaofiarowania przybywającemu z Izraela Eliezerowi jedynie bajeczkę o własnym mieszkaniu, udanych interesach, o tym, że siostra ma 3 lata mniej niż naprawdę. Rola Eliezera Zbigniewa Bielskiego, aktora łódzkiego Teatru im Jaracza, od chwili jego pojawienia się na scenie przykuwa uwagę. Sposób chodzenia plastyka gestu i timbre głosu wskazują, że Bielski ma za aktorskiego mistrza Tadeusza Łomnickiego. Potrafi też-tak-jak on wyczarować magię ciepła i zdobyć sympatię dla postaci, która mogłaby zniechęcać widza swoją obsesją, w tym przypadku - obsesją prawdy wymaganej bezwzględnie od siebie i od innych. Eliezer zadaje Racheli mnóstwo pozornie niepotrzebnych pytań: o to, czy lubi czekoladki, czy wylewa olej po usmażeniu frytek. Bada w ten sposób przyszłą narzeczoną w kwestiach łakomstwa i oszczędności. Najważniejsze w roli Bielskiego jest to, że wydobywając z postaci cały jej tragizm - gdy Eliezer przyłapie gospodarzy na kłamstwie musi przecież opuścić Londyn - potrafi równocześnie wygrać komiczność postaci małego bohatera borykającego się ze swoim wielkim problemem.
Udaje się to również Maciejowi Szaremu w roli Beni Altera. Z najmniejszym powodzeniem Leonowi Charewiczowi, który w przydługich tyradach zagrał Meira zbyt jednoznacznie, zbyt poważnie, zapominając o śmiesznostkach swojego bohatera. A przecież "trudni ludzie" mogą być śmieszni. Śmieszni, choć zarazem tragiczni. Tak jak wtedy, gdy Meir zakłada sobie na głowę opatrunek z ziemniaków, a kiedy plastry odciągną już ból z głowy - powie, że zrobiły się z nich frytki.