Artykuły

Z Jerozolimy na rumowisko po wieży Babel

Scena w szybkim tempie traci pretensje do zamykania w sobie wycinków życia, pokazywania nadwątlonych uczuć z powodu cieknących kranów i z pietyzmem odprawianych rytuałów codzien­ności. Coraz rzadziej widz stawia­ny jest w teatrze w niewygodnej sytuacji podglądacza. Buszowanie wewnątrz obszaru intymnego dy­stansu stało się przywilejem tele­wizyjnych kamer. Ze nie jest to jednak dziedzina dla teatru zatrza­śnięta na zawsze, udowodnił rosyj­ski reżyser Leonid Hejfec, ten sam, który niedawno pokazał w Mo­skwie "Antygonę w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego.

Hejfec jest w Imam pokoleniu spadkobiercą nauki patronów ro­syjskiego teatralnego realizmu: Konstantego Stanisławskiego i Michaiła Czechowa. Kiedy przed laty do Warszawy przyjeżdżał MCHAT, z którym tradycja ta jest identyfi­kowana, najczęściej pisano o czci­godnym relikcie, skansenie intere­sującym, ale nic zamieszkiwanym przez żywych ludzi. Jednak na sce­nie im. Mikołajskiej, gdzie Hejfec wyreżyserował "Trudnych ludzi" Josefa Bar-Josefa, nie ma ani śladu skansenu. Pomiędzy stołem przykrytym koronkową serwetą, piecy­kiem na którym bez przerwy gotu­je się woda, łóżkiem i oknem po którym bębnią ciężkie krople, krą­żą postaci obecne całym swoim ży­ciem. Ciąży im pamięć, mało przy­zwyczajenia, pielęgnowane kom­pleksy i lumbago. Jest jednak po­między nimi jeszcze trochę miejsca na rozegranie - jak partii loteryj­ki przecinającej monotonne, deszczowe popołudnie - niewielkiej tragedii.

W cieniu świętego miasta

Po "Antygonie.." Hejfec wybrał sztukę, która znów jest rzutem oka na świat chwilę po zburzeniu wieży Babel. Pomieszanie języków - zda­je się mówić Josef Bar-Josef w "Trud­nych ludziach" - jest nie tylko przy­czyną narodzin narodów. Może też dotknąć tych, których język okrzepł przez stulecia, którzy jednak rozrzu­ceni po świecie rozmawiać ze sobą nie mieli kiedy. Rachela grana przez Jadwigę Jankowską-Cieślak jest starzejącą, za­padającą się w głąb siebie, opu­szczaną powielokroć żydowską na­rzeczoną. Drugim rysem, który kształtuje jej postać, jest przynależ­ność do diaspory. Stanie się ona problemem, gdy w drzwiach, w wiekowym, przemoczonym pła­szczu pojawi się kolejny, a może ostatni mężczyzna, który skłonny jest dostać jej mężem. Elizer Weingarten przyjechał, a właściwie przywieziony został przez brata Racheli z Izraela. Gra go skupiony, skrupulatny w do­bieraniu gestów i brzmień, panu­jący nad każdym, najbardziej nawet nerwowym grymasem twa­rzy Zbigniew Bielski. Wyrwany spod opiekuńczego mitu Ziemi Obiecanej, w jakimś Bristolu, Cardiff czy Yorku, jest zupełnie bezbronny. Osłania się seriami szczegółowych pytań rzucanych zza stołu, który tworzy barykadę. Boi się kłamstw, szczególnie tych niewinnych. Boi się ośmie­szenia. Nie wie jednak, że każdy jego niepewny krok i każde zda­nie wtajemniczające w matrymo­nialne plotki świętego, ale żyją­cego też własną codziennością miasta, musi wywołać śmiech.

Okruchy szczęścia

Tylko przez chwilę równolegle monologi Racheli i Elizera przetną się. Potem będą się oddalały co­raz bardziej. Chociaż znacznie bardziej szczere, nabiorą gorzkiego smaku jeszcze jednej, albo ostatniej przegranej. Nieudany mariaż uszczęśliwi tylko Beni Altora (Maciej Szary), zakochanego szewca-amatora i mi­zantropa, śledzącego uchem przy­tkniętym do ściany przebieg gwał­townie przerwanych swatów. Z pa­rą butów Racheli w rękach i w cie­płych kapciach podniesionym głosem walczył będzie o okruchy szczęścia dla siebie. Hejfec miał podwójnie trudne zadanie: posłużył się realistyczna, często trudną dziś do zaakcepto­wania formą, aby opowiedzieć historię, która na pozór odległa jest od naszych doświadczeń. Dzięki świetnym rolom przede wszystkim Jadwigi Jankowskiej-Cieślak i Zbi­gniewa Bielskiego usprawiedliwio­na została forma. Dramat Bar-Josefa obronił się może przede wszyst­kim dlatego, że nie toczy się w świetle szabasowych świec. O jego przynależności do literatury ży­dowskiej (bez względu na to, czy pisanej w jidisz, hebrajskim czy ro­syjskim) świadczą odcienie; głębo­ka znajomość psychologicznych motywacji, tragiczność wykrzywio­na w autoironicznym dystansie, wyczucie granic pomiędzy psycho­logią i mitologią. Bar-Josef i Leonid Hejfec nie pielęgnowali jednak róż­nic. Bo "Trudni ludzie" zdarzają się wszędzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji