Artykuły

Poznałam siłę złego słowa

"ANNA AUGUSTYNOWICZ (na zdjęciu) reżyserka teatralna. Czuje się wolną artystką, ale uważa, że nie ma prawa do swawolenia na scenie. Do epatowania wulgaryzmami dla zabawy. Nie rozumie, dlaczego napiętnowano jej spektakl. Stróże moralności wyrwali z kontekstu słowa, brzydkie, ale użyte celowo. Niektórzy nie obejrzeli nawet sztuki.

Proszę zobaczyć, co teraz czytam - Anna bierze do ręki kilka książek z samego wierzchu sterty: Biblia, teksty o zgorszeniu, Rzecz o wolności słowa Norwida. - Wzięłam się za to, bo chcę się upewnić, czy nie zwariowałam. Anna ma na sobie wąskie spodnie, czarną trykotową bluzeczkę, szara elastyczna opaska łapie włosy, żeby nie posypały się na twarz. Nie chce rozmawiać o skandalu, chce rozmawiać o problemie, który wywołała sztuka. Jest już zmęczona, to było tylko sześć przedstawień, a tyle gadania. O co? O to: warszawski Teatr Rozmaitości wystawił w maju wyreżyserowaną przez Augustynowicz sztukę Anthony'ego Neilsona Zszywanie. Założeniem projektu Teren Warszawa było pokazywanie przekraczania granic przez sztukę, nowej dramaturgii i sposobu gry. Po premierze Zszywania w "Rzeczypospolitej" ukazał się tekst piętnujący sceny, w których autorzy posługują się ostrymi wulgaryzmami. Konkretnie chodziło o dwie kwestie - wymianę zdań: " Co jadasz? - Spermę przede wszystkim" i: "Niedziela należy do Boga - No to ch... mu w d..., k...". Oraz o to, że bohater przyznaje się, że pierwszy wytrysk miał podczas oglądania zdjęć z Oświęcimia przedstawiających nagie kobiety idące do gazu... Szok? Szok. Dla recenzenta i dla warszawskich radnych z komisji kultury i promocji, którzy po przeczytaniu notatki w gazecie oskarżyli teatr o bulwersowanie widzów, a prezydentowi miasta nakazali ukrócenie podobnych ekscesów.

- Przeczytałam ten artykuł i złapałam się za głowę - wspomina Anna. Stara się nie podnosić głosu, irytację zdradzają jej roziskrzone oczy. Opowiada o Zszywaniu - to sztuka o rozmowie, bohaterowie toczą na oczach widzów jedenaście rund wojny na słowa. Chłopak i dziewczyna rozmawiają o swojej płci, o seksie, o relacjach między kobietą i mężczyzną, o posiadaniu, usuwaniu, kochaniu, nienawidzeniu dziecka. O konflikcie ról męskich i żeńskich. Mówią językiem brzydkim, sprymitywi-zowanym. I jednocześnie odkrywają to, jak mówią.

- "Trzeba dać odpowiednie rzeczy słowo" - Anna cytuje Norwida.

- Materią tej sztuki jest wulgarny język. Zajęłam się tym tekstem z powodu olbrzymiej potrzeby dialogu tych ludzi, którzy utracili słowa "właściwe". Jest zła, że oskarża sie ją o bulwersowanie słowem, bo to nie był jej zamiar. - Nie można czepiać się słów, wyjmując je z kontekstu - argumentuje. O tyle słusznie, że radni... nie widzieli przedstawienia. Ale stało się. Dyrekcja teatru w porozumieniu z Anną zadecydowała o usunięciu kontrowersyjnych zdań.

Czy Anna czuje się przegrana? Twierdzi, że nie, bo tak samo jak autorowi sztuki jej również nie chodzi o wszczynanie wojny. To jest spektakl o porozumiewaniu się, a teatr jest ostatnim miejscem na świecie, gdzie można by prowadzić wojny. Wycofała się, nie chce się kłócić o słowa.

- Reżyser świadczy dziełem. Nie interesują mnie konflikty poza sceną i nie potrzebuję walczyć o wolność artysty w gazetach. Dodaje, że w sztuce nie ma epatowania wulgaryzmem dla zabawy, nie ma ani jednej sceny wulgarnej w znaczeniu zachowań damsko-męskich.

Sama czasami używa mocnych słów, ale nigdy nie kieruje ich w stronę konkretnych ludzi. Opowiada, jak jej samej trudno było przebrnąć przez tekst sztuki i reżyserować dwoje wrażliwych ludzi, tłumaczyć im sens użycia tych słów. Miała przed sobą młodziutką dziewczynę, którą mogła przecież zranić przez postawienie jej takiego aktorskiego zadania, i młodego mężczyznę, od którego ona, kobieta, wymagała posługiwania się językiem również dla niej niecodziennym. Każda rola zostawia ślad, nie chciała, żeby odłożyło się w nich jakiekolwiek zło. Anna mówi o tym trochę jak matka tej dwójki grających. Podkreśla psychologiczny konflikt między wrażliwością kobiety a wymogami nagięcia się do sztuki. A czy jej dzieci widziały sztukę? - Córki nie miały okazji. Jedna mieszka za granicą, druga w Krakowie. Ale chciałabym, żeby zobaczyły spektakl. To samo dotyczy Janka, ale jest jeszcze za mały. Nie mam innej twarzy jako reżyser, a innej jako matka. Scena jest naga i nie można na niej występować prywatnie lub służbowo. Anna pociąga łyk kawy z porcelanowej filiżanki, patrzy za okno na Szczecin skąpany w rozbuchanej zieleni. Ze swojego gabinetu w Teatrze Współczesnym ma ładny widok, teraz akurat nie reżyseruje, może trochę pomyśleć, poczytać, zbiera się do kolejnego przedstawienia. Chcę się dowiedzieć, czy Anna jako kobieta naprawdę jest tak twarda, że takie doświadczenie jak ostatnio zarasta w jej pamięci bez większych blizn. - To było dotkliwe doświadczenie. Słowa, które były narzędziem walki bohaterów przedstawienia, dotknęły także mnie. Anna opowiada, jak tydzień temu była na rodzinnej uroczystości, komunii, i usłyszała od pewnej starszej pani historię o chłopczyku, który na katechezie dostał szóstkę za to, że analizując piąte przykazanie, napisał: "Zabiłem człowieka, bo się na niego wkurzyłem". Miał wyrzuty sumienia, że słowa, które w złości wypowiedział, mogą tak głęboko zranić. To dziecko znało siłę złego słowa - mówi Anna. Nie, nie zrezygnuje z przedstawiania świata na swój sposób, nawet jeśli będzie szczuta psami w obronie moralności. Bo ona też o tę moralność walczy. Słowa są tylko narzędziem w tej walce. - Wiem, że mogą być źródłem zgorszenia. Otwieram internet i widzę, że jest tam wiele złych słów, przed którymi na przykład chcę uchronić mojego sześcioletniego syna. Ale to nie znaczy, że sam internet jest zły - robi pauzę, czuję, że każe mi zrobić w myślach porównanie: określenia, które padły w Zszywaniu, są wstrętne, brudne. Ale to nie dowód, że sztuka jest taka. Po ostatnich wydarzeniach postanowiła troskliwiej pielęgnować psychotechnikę pracy. - Siedziałam kiedyś przy kolacji z moim synkiem Jasiem, który miał wtedy niewiele ponad trzy lata. Zamyśliłam się, zawiesiłam gdzieś w swojej fantazji, a nasz ulubiony makaron z sosem szpinakowym stygł na talerzu. Wtedy Jaś powiedział: Mamo, porozmawiaj ze mną, przy stole trzeba ze sobą rozmawiać! Wtedy zrozumiałam, że muszę się nauczyć: praca to praca, dom to dom, rodzina to rodzina. Teraz wie, że jako artysta ma rację, a jako kobieta ma swoje prywatne życie, które jest warte najwięcej. Opowiada: - Kiedy ja z niedowierzaniem czytałam, co piszą gazety, mój mąż powiedział mądrze i po prostu: Czym ty się przejmujesz? Jaśkowi niedawno wypadł ząb, a ty tego nawet nie zauważyłaś. To jesL najważniejsze. I ja mu wierzę".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji