Artykuły

"Tańcuj, tańczy cała szopka..."

DZIEJE "Wesela" Wyspiańskiego mogłyby same ułożyć się w pasjonujący dramat, który by ukazywał kolejne, jakże różne pojmowanie tego utworu. Od chwili jego prapremiery w dalekim już dzisiaj dla nas roku 1901, kiedy to każda postać była, zwłaszcza dla ówczesnych krakowian, odpowiednikiem dobrze im znanego żywego człowieka i kiedy to zjawiające się z tamtego świata "osoby dramatu" podnosiły ten utwór do wyżyn misterium narodowego, rewidującego naszą przeszłość historyczną - "Wesele" przeszło mnóstwo rozmaitych faz. I dzisiaj inaczej je widzi ten, który jest obciążony kolejnymi spektaklami "Wesela" na scenach polskich w ciągu przeszło półwiecza a inaczej świeży, współczesny widz, oglądający "Wesele" po raz pierwszy.

Inscenizator i reżyser Adam Hanuszkiewicz nie brał niemal pod uwagę pierwszej kategorii widzów: wystawił "Wesele" dla widza nowego. Jest to i dobrze i źle zarazem. - Każdy kulturalny człowiek w Polsce powinien umieć "Wesele" na pamięć - powiedział w znanej anegdotce Franciszek Fiszer, gdy zwracano mu uwagę, że rozmawia w czasie spektaklu. Otóż tym, którzy umieją "Wesele" na pamięć, to nowe spojrzenie na dramat Wyspiańskiego sprawia pewne trudności. Nie razi go na pewno to, że został on (w myśl zresztą słów Wyspiańskiego) ukazany w kształcie tradycyjnej szopki krakowskiej, ale brak mu postaci małej Isi, rozmawiającej z Chochołem, nie może zrozumieć, czemu przysłowiowa już "czarna Rachel" jest jasnowłosa, a młodziutka Maryna ma dzisiejszą modą siwe sploty. Nade wszystko zaś nie potrafi zrozumieć, czemu groźne "osoby dramatu", z których każda jest przecież innym obrazem naszej przeszłości, stopiły się za pośrednictwem jednego aktora niemal w jedną postać. Przemawia jednak do niego tak samo jak do nowego widza owa kręcąca się szaleńczo, bajecznie kolorowa szopka, której figury zjawiają się, znikają, by znowu w wirze tańca zawitać za chwilę na scenę.

Dla dzisiejszego widza Pan Młody nie jest bynajmniej Lucjanem Rydlem, żeniącym się z chłopką z Bronowie - Mikołajczykówna. Poeta nie przedstawia Kazimierza Tetmajera, zaś Gospodarz malarza Włodzimierza Tetmajera, Dziennikarz nie jest redaktorem Starzewskim, Nos nie mówi słowami Przybyszewskiego itd., itd., jak to było dla ludzi przed pół wiekiem. Reżyser świadomie i słusznie odciął utwór i jego postacie od komentarzy zarówno plotkarskich, jak krytyczno-ideologicznych, którymi obrosły w ciągu lat, oczyścił zawartość z wszelkiego mistycyzmu. Nade wszystko zaś poprzez ironiczne spojrzenie na "osoby dramatu" podał w wątpliwość ów cud, który sprawić miał nadprzyrodzone wybawienie Polski z niewoli.

Na ogół inscenizacja wyszła zwycięsko z owego śmiałego i jakże trudnego eksperymentu, choć trudno się przyzwyczaić do takiego właśnie ujęcia "osób dramatu".

W tym wypadku ciężar w wielkiej mierze spoczywał na wykonawcy wszystkich bez wyjątku zjaw Wojciechu Siemionie, który dźwigać musiał na swych barkach niesamowitość Chochoła, smutek zmarłego narzeczonego Marysi, ironię Stańczyka wieszczy ton Wernyhory i inne tak bardzo różniące się między sobą postacie. Robił to z maestrią godną podziwu i nie jego winą, ale koncepcji inscenizatora, było to, że jedne postacie traciły niekiedy przy drugich.

Z ludzi żyjących najpiękniej zarysował się Poeta, którego grał Adam Hanuszkiewicz: umiał przepoić zadumą poetycką każde swe zjawienie się na scenie, prowadził dialog w sposób naprawdę piękny. A reszta? Ów kolorowy tłum z którego odrywały się poszczególne postacie i wpadały na scenę? Godną i stylową parą gospodarzy byli Mieczysław Serwiński i Elżbieta Wieczorkowska, Pana Młodego i Pannę Młodą grali Leszek Ostrowski i Zofia Kucówna. Z dużym liryzmem, odtworzyła sceny ze zmarłym ukochanym i z siostrą Maria Seroczyńska w roli Marysi. Dziennikarzem był T. Czachowski, Nosem G. Lutkiewicz, Haneczkę i Zosię zagrały z temperamentem i wdziękiem Maryla Pawłowska i Iga Cembrzyńska, Maryną była Ewa Wawrzon, małżeństwem Czepców: L. Michałowski i M. Garbowska, Kliminą - Teofila Koronkiewicz. Groteskową Radczynię zagrała z finezją M. Lorentowicz. Rachelę grała Wiesława Mazurkiewicz; miała piękny gest, afektowaną jak trzeba dykcję, ale chyba zbyt małą dozę stylu młodopolskiego. Jej groteskowym ojcem był najbardziej przypominający postać z szopki Wojciech Rajewski. Nie łatwej roli Jaśka nie przerysował Jan Mayzel, Kasprem był Janusz Bukowski. Grali też Wł. Ebert (Ojca), A. Piotrowski (Dziada), T. Waczkowski (Księdza). A. Migulanka (Kasię).

Wielka pochwała należy się Adamowi Kilianowi za jego dekoracje i kostiumy, które biły w widza bogactwem barw i nie pozwalały ani na chwilę zapomnieć, że to widowisko ludowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji